tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702 2018-10-16T01:23:36.776-07:00 Wygrać nowe życie Straight Edge. Vegan. Punk. Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] Blogger 81 1 25 tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-5061673436535175460 2018-02-17T07:44:00.001-08:00 2018-02-17T07:44:30.640-08:00 Łukasz Wójcicki – RKS Gwiazda, "Sporty walk mogą być dla wszystkich" <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-PY4F9HjBB4Y/WohNke9QXjI/AAAAAAAAAuA/cWib8ohNtnMRapTDDqejc4LAztytsyVMQCLcBGAs/s1600/gwiazda2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="423" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-PY4F9HjBB4Y/WohNke9QXjI/AAAAAAAAAuA/cWib8ohNtnMRapTDDqejc4LAztytsyVMQCLcBGAs/s1600/gwiazda2.jpg" /></a></div><i>Łukasz Wójcicki jest osobą niezwykle aktywną. Od dobrych już paru lat udziela się wokalnie w warszawskiej MassMilicji. Ale nie ogranicza się jedynie do projektów typowo muzycznych. Jest też aktywistą środowiska wolnościowego, bardzo dużo działa w temacie LGBTQ+, do tego dochodzi gra aktorska, treningi, organizowanie wydarzeń… Uff, mnóstwo tego! Dlatego cieszę się, że udało nam się odrobinę porozmawiać na temat jego ostatniego przedsięwzięcia – klubu sztuk walki bez cienia dyskryminacji. W moim odczuciu właśnie czegoś takiego w Polsce brakowało. Nie chodzi mi o modę na sporty walki i koniunkturalne poddanie się jej, lecz o utworzenie przestrzeni, w której każdy będzie mógł poczuć się akceptowany i dodatkowo nauczy się bronić przed „prawdziwymi mężczyznami” szukającymi zaczepki. A że otaczająca nas rzeczywistość niejednokrotnie wymusza na nas takie umiejętności, to chyba nikogo specjalnie nie muszę do tego przekonywać.&nbsp; ~Mn</i><br /><br /><b>RKS Gwiazda nie jest zwykłym klubem sportowym. Stoi za wami pewna idea. Czy mógłbyś ją nakreślić?</b><br />Moim zdaniem RKS Gwiazda jest zwykłym klubem sportowym, bo tak powinien wyglądać zwykły klub. Jest klubem otwarcie antyseksistowskim, antyLGBTQfobicznym, antyrasistowskim. Jest to klub zorientowany na różnorodność. Nasze treningi adresowane są przede wszystkim do osób LGBTQ+ i wszystkich, które chcą trenować w przyjaznej przestrzeni wzajemnego szacunku i akceptacji. Innymi słowy, dla osób, które mogą czuć się swobodnie i być sobą bez ryzyka uprzedzeń, mowy nienawiści czy dyskryminacji. Nasza postawa jest jawnie polityczna: odzyskujemy sztuki i sporty walk z łap męskiej dominacji, pokazując, że nie są domeną wyłącznie mężczyzn, twardzieli i killerów. Uderzamy tym samym w obowiązującą normę społeczno-kulturową, która jest krzywdząca chociażby dla osób nie wpisujących się w patriarchalny podział na facetów i laski. Cieszące się od kilku ostatnich lat coraz większą popularnością kobiece walki, w ich dzisiejszym kształcie są kolejnym produktem mariażu patriarchatu z kapitalizmem. Zawodniczki porównywane są do facetów, a ciągle dominująca męska publiczność sportów walk oczekuje od nich, że będą na ringu zachowywały się w sposób, do jakiego przyzwyczaili ich męscy zawodnicy. Jak dodamy do tego seksistowską otoczkę biznesową, gdzie pół gołe laski tłukące się po ryjach w klatce dobrze się sprzedadzą, otrzymamy dzisiejszy sukces kobiecego MMA. Nam zależy, żeby pokazać, że sporty walk mogą być dla wszystkich. Bez względu, kim jesteś i jak wyglądasz. Na to potrzeba szczególnej przestrzeni, którą, mam nadzieję, udaje nam się tworzyć w RKS Gwiazda.<br />Jesteśmy Ruchomym Klubem Sportowym, co z jednej strony oznacza, że zajmujemy się szeroko pojętych ruchem fizycznym, a z drugiej – że nie mamy aktualnie stałego miejsca i trenujemy w zaprzyjaźnionych gymach, zmieniamy przestrzenie, korzystamy z dostępnych. Treningi Queer Fight i crossfit odbywają się w Akademii Kung Fu „Tygrys i Żuraw”. Zajęcia ruchowe „Self-DeDance”, inspirowane tańcem i sztukami walk – w sali warsztatowej Stołu Powszechnego w Teatrze Powszechnym. Treningi biegowe, które ruszą na wiosnę, prowadzimy nad Wisłą. Mamy w zanadrzu wystartowanie z kolejnymi sekcjami, ale to dopiero latem okaże się, co i jak. Śledźcie naszego fejsbuka: https://www.facebook.com/RKSgwiazda/<br /><br /><b>Skąd pojawił się pomysł na takie przedsięwzięcie?</b><br />Moje doświadczenie z licznych klubów sportowych, szczególnie&nbsp; klubów sztuk i sportów walk, nauczyło mnie zaciskać zęby, udawać kogoś, kim nie jestem, i stawać do wiecznej konkurencji z kolegami z klubu. Znam wiele osób, których taka atmosfera dopinguje, ale chyba jeszcze więcej znam takich, których nie tylko nie dopinguje, ale i przeszkadza. Ja do nich należę. Nigdy nie czułem się dobrze w klimacie wzajemnego oceniania, macho napinki i braku akceptacji dla różnorodności. Stąd pomysł, żeby założyć swój klub, wolny od tego gówna. Niejednokrotnie osoby, które trenują u mnie, mówiły, że wstydzą się chodzić do klubów, bo były kilka razy i nie znalazły zrozumienia albo trener nie miał cierpliwości, albo grupa była wykluczająca itd. Niestety, często grupa, która już ćwiczy ze sobą jakiś czas, ma elitarne ciągoty do zamykania się. Jak jesteś dobry/a, prezentujesz odpowiedni poziom, dobrze się napierdalasz, to łatwiej ci zyskać akceptację grupy (a często niestety i trenerki czy instruktora), niż jak jesteś osobą, która ma problemy z koordynacją, nie zna podstawowych zasad walki (bo niby skąd, skoro właśnie po to zapisała się na grupę początkującą?), nie ma siły i szybko się męczy. To przykre, ale niestety prawdziwe. Nie mówię, że wszędzie tak jest, ale w wielu klubach. U nas jest inaczej, dlatego to nie klub dla wszystkich. U nas jest miejsce dla osób, które coś już potrafią i dobrze sobie radzą, jak i dla osób, które dopiero zaczynają przygodę ze sztukami walk. Moje treningi to przestrzeń, gdzie można nie mieć siły, poczuć swoją słabość czy brak kondycji i nikt ci nie powie, że to miejsce nie dla ciebie, żebyś zapisał/a się na jogę czy tai chi, które wbrew pozorom też są wymagające. A wierz mi, takie teksty ludzie potrafią usłyszeć od osób z grupy czy, jeszcze gorzej, od trenerów i trenerek. Łatwo w ten sposób zniechęcić kogoś do trenowania. A mi chodzi o to, żeby zachęcić! Uważność na tych najsłabszych jest trudna, ale procentuje. Bo często to właśnie osoby z końca zostają i wytrwale trenują, osiągając sukces, a nie ci/te, którzy/-re skaczą od klubu do klubu. Najsłabszych najłatwiej się pozbyć. A to właśnie dzięki cierpliwości i wytrwałości trenera/-ki te osoby nabierają pewności w swoje możliwości, na macie i w życiu. I to jest piękne!<br /><br /><b>Jak duży jest twoim zdaniem problem z dyskryminacją w sporcie, klubach, na siłowniach, treningach? Jak najczęściej może się objawiać?</b><br />Trudno powiedzieć, jaka jest tego skala. Powstały różne opracowania nt. dyskryminacji w sporcie, ale chyba jeszcze nie ma żadnego, który by dotyczył stricte klubów sztuk i sportów walk. Z doświadczenia mojego i osób, które przychodzą do mnie na treningi, mogę powiedzieć, że to jest głównie tzw. „miękka” dyskryminacja, która nadal jest dyskryminacją. Miękką, czyli taka, gdzie nikt wprost ci nie powie, że jeśli nie spełniasz określonej normy (np. tożsamościowej, etnicznej, płciowej), to nie masz wstępu. Nic z tych rzeczy. Mało który klub gra tak grubo. Zazwyczaj powiedzą, że u nich nie ma dyskryminacji, bo nikogo nie interesuje twoja orientacja, płeć, wiek czy pochodzenie. Ale na treningu usłyszysz, że masz być twardy, a nie jak „ciota”, że uderzasz jak „baba”, albo że ruszasz się jak „stary dziad”. Najgorzej jest z orientacją seksualną i płcią, bo w języku jest mnóstwo seksistowskich i homofobicznych zwrotów na określenie czyjejś kondycji albo sprawności fizycznej. Z kolorem skóry jest trudniej, bo nikt nie powie, że walczysz jak „ciapaty” albo że ćwiczysz jak „żółtek”, a to przecież ma taki sam ciężar dyskryminacyjny jak „baba” czy „pedał”. Ale nasza kultura robi tu rozgraniczenie, przyzwalając na seksizm czy transfobię jako zjawiska nieszkodliwe i żartobliwe, zabraniając jednocześnie porównań rasistowskich jako niestosownych i obraźliwych. Co nie oznacza, że nie trafiają się rasistowskie odzywki o kolegach i koleżankach o kolorze skóry innym niż dominujący biały.<br />Problem w tym, że te seksistowskie i homofobiczne zwroty są tak głęboko zakorzenione w naszym języku, że stały się niesłyszalne. Mało kto zwraca na nie uwagę, ponieważ są tak potoczne jak powiedzenia typu: „twardy/-a jak kamień” czy „szybki/-a jak błyskawica”. To jest właśnie dyskryminacja na miękko, kiedy dyskryminujesz, ale nie zdajesz sobie z tego sprawy, nie masz rozkminy, że coś jest nie halo w takich stwierdzeniach, bo cały czas obracasz się w środowisku osób, dla których to jest „normalne”. Oczywiście, nie zwalnia cię to z odpowiedzialności za konsekwencje swoich słów, ale niestety, najczęściej konsekwencje dotykają osób, które doświadczają dyskryminacji. To one same muszą sobie z tym radzić, podczas gdy osoba dyskryminująca kontynuuje swoją pracę jako trener czy instruktorka. A to ci ludzie są odpowiedzialni za kształtowanie postaw w klubie. Ich przyzwolenie na wykluczający język, na mowę nienawiści buduje w klubie atmosferę braku akceptacji dla różnorodności. Do takiego nieprzyjaznego klimatu wobec „innego” przyczyniają się również osoby, które stoją z boku i nie reagują. W ten sposób swoim milczeniem gruntują postawy uprzedzenia i wrogości. Niestety, nikt nas nie uczy, jak reagować na niesprawiedliwość. Tresura siedzenia cicho ma służyć za podporę patriarchalnego i fobicznego status quo. Takie klubu sportowe jak Gwiazda chcą to gówno zmieniać.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-zxSIpMYP7mU/WohNrr8RQLI/AAAAAAAAAuE/BNswv8TZcrkB1dmkZju9vkrOV6gTl79YQCLcBGAs/s1600/gwiazda4.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="422" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-zxSIpMYP7mU/WohNrr8RQLI/AAAAAAAAAuE/BNswv8TZcrkB1dmkZju9vkrOV6gTl79YQCLcBGAs/s1600/gwiazda4.jpg" /></a></div><b>Spotkałeś się kiedyś osobiście z tego typu sytuacjami?</b><br />Nie raz na treningach w różnych klubach słyszałem, jak trener (niestety, najczęściej facet) „motywuje” chłopaków do wytężonej pracy, bo przecież nie są „babami”, tak jakby dziewczyny nie potrafiły ciężko pracować, a bycie dziewczyną to miał być obciach. Może jakby pomyśleli wcześniej o swoich żonach, córkach i matkach, to by tak śmiało ich nie degradowali do biernych i ułomnych istot. Podobnie, jeśli nie gorzej, dostaje się osobom nienormatywnym. Przez ostatnie lata przyzwyczailiśmy/-łyśmy się do udziału sportsmenek w dyscyplinach kulturowo postrzeganych jako „męskie”, typu sporty walk, trójbój czy kulturystyka. Nadal jednak nie ma w nich za dużo miejsca dla osób otwarcie zdeklarowanych jako „nieheteronormatywne”. Klub sportowy, siłownia czy fitness musi uchodzić za „gay friendly” lub mieć mniej lub bardziej jawnie naklejoną wlepkę z tęczą, żeby osoby LGBTQ+ mogły czuć się (w miarę) bezpiecznie. Do tego najgorzej dostaje się gejom. Porównanie do „pedała” lub „cioty” uchodzi za jedną z bardziej poniżających obelg. Nie usłyszysz w żadnym klubie sztuk walk, że ćwicząca grupa bije się jak „transy” albo „lesby”. Zawsze to będzie „pedalski” ruch, cios czy kopnięcie. Jest to bezpośrednie pokłosie patriarchatu, który trzyma facetów za mordy, od przedszkola tłukąc im do głów, że mają być „prawdziwymi mężczyznami”, stojącymi w kontrze do tych fałszywych, „zdziewiczałych” i „zfeminizowanych”. Uważam, że trzeba to zmieniać.<br /><br /><b>Wiadomo, że w takich momentach najlepiej zareagować. Wielu osobom pewnie brakowałoby jednak do tego odwagi. Nie wiedzieliby też, jak mieliby to zrobić. Masz jakieś rady?</b><br />Regularne treningi wyrabiają pewność siebie, która jest niezbędna w samoobronie. Nie musisz być nie wiadomo na jakim poziomie i znać 30 zajebistych technik. Każda technika jest dobra, jeśli jest skuteczna. Bardzo ważny jest odruch samoobrony, a takich odruchów uczą właśnie regularne treningi. To nie musi być konkretna technika, czasem wystarczy podniesienie rąk do głowy i łokci do żeber, żeby je ochronić. Odruch podniesienia nogi, żeby odbić kopnięcie oszczędzi siniaków na udzie czy bólu wątroby. Treningi też nas uczą, że lepiej obetrzeć sobie ramię, złapać siniaka na piszczelu czy obtłuc tyłek, niż narazić głowę, żebra lub wątrobę. Uniknąć paraliżu strachem w sytuacji zagrożenia to bardzo dużo. Zazwyczaj właśnie ze strachu nie potrafimy się obronić, ochronić głowy czy zwyczajnie uciec. Treningi nam ułatwiają pokonać ten paraliż. Nie mówię, że od razu będziemy szybcy jak Bruce Lee czy niepokonane jak Joanna Jędrzejczyk. Ale od czegoś warto zacząć. Zapisanie się na trening to pierwszy krok.<br /><br /><b>Określacie się również mianem wegańskiego klubu sportowego. W jaki sposób promujecie dietę roślinną? Skąd tak mocny na to nacisk?</b><br />Zależy nam, żeby kadra w klubie, stała i gościnna, była co najmniej wegetariańska. Jak na razie to się udaje. Ale przede wszystkim stawiamy na weganizm. Marzy nam się, żeby wszystkie osoby, które prowadzą zajęcia i treningi w ramach RKS Gwiazda, były wegańskie. W tym sensie postrzegam Gwiazdę jako klub wegański. Na zajęciach staram się mówić o zaletach diety wegańskiej w sportach walk i w sportach siłowych. Służę jako przykład, he he, że można z powodzeniem być weganinem i trenować sporty wysiłkowe. Zresztą takich przykładów nie brakuje. Wystarczy wpisać sobie w internety frazę „wegańscy sportowcy” albo „weganizm w sporcie”. W przyszłości chcemy organizować imprezy sportowe połączone z promocją diety wegańskiej.<br />Przemysł mięsny i mleczarski przyczyniają się do potwornego cierpienia zwierząt hodowlanych. Nie mam na to zgody. Jestem weganinem, bo nie chcę przykładać ręki do tego gówna, jakim są przemysłowe fermy zwierząt, rzeźnie i mleczarnie. Nie ma mowy, żebyśmy byli empatycznym, demokratycznym i sprawiedliwym społeczeństwem, dopóki będziemy wpierdalać padlinę z umęczonych, zniewolonych, torturowanych zwierząt. Minimalny sprzeciw wobec tego, to odrzucenie mięsa. Na scenie sportowej lobby mięsno-mleczarskie ma szczególnie dużo do powiedzenia i jeszcze więcej do stracenia, gdyby dominującą dietą osób sportowych były owoce i warzywa. Sport to potężny rynek zbytu mięsa. Od dziecka jesteśmy karmieni (sic!) bzdurami, że bez białka pochodzenia zwierzęcego nie zbudujemy masy mięśniowej, nie będziemy mieć siły, a bez wapnia zawartego w mleku nasze kości będą kruche. To są brednie, które mają podtrzymać typowy w kapitalizmie zysk kosztem cierpienia innych istot. Nie zgadzamy się na to! Chcemy pokazywać, że w sporcie i w życiu dieta bez produktów odzwierzęcych jest nie tylko tak samo skuteczna jak mięsna, ale ma dodatkowe walory zdrowotne i, przede wszystkim, jest wolna od cierpienia innych czujących istot.<br /><b><br /></b><b>Moglibyście pomóc np. komuś, kto potrzebowałby rozpisać sobie dietę wegańską pod trening?</b><br />Jak najbardziej. Służymy radą. Intensywny trening bez odpowiedniej diety nie da nam spodziewanych rezultatów. Możemy się zniechęcić i odpuścić sobie przygodę ze sportem. A to wielka strata dla naszego ciała i umysłu. Najlepiej zapisać się do nas na treningi i na bieżąco omawiać swoją dietę z trenerem.<br /><br /><b>Jak duże jest zainteresowanie Gwiazdą? Kto najczęściej do was przychodzi?</b><br />Jesteśmy małym, niszowym klubem. To, co proponujemy, nie jest aktualnie hitem na rynku sportów walk, chociaż jest kilka klubów, które proponują treningi z K1. Na wiosnę znowu ruszamy z treningami biegowymi, których z kolei wszędzie jest pełno. Na Queer Fight przychodzą głównie osoby, które nie odnalazły się w tradycyjnych klubach sztuk walk. Znajdują tu cierpliwego trenera, jest miejsce na porażkę i brak siły, ale też na ciężką pracę i przekraczanie swoich barier. To są w większości osoby, które chcą spróbować sportów walk, ale wstydziły się w innych klubach, bo z napinką i ostrą rywalizacją nie jest im po drodze. Chcą się nauczyć bronić, walczyć i nabrać pewności. Wzmocnić ciało i umysł. Jest sporo osób ze środowiska LGBTQ+, ale też spoza, którym po prostu odpowiada taki klimat treningów. Na zajęcia ruchowo-taneczne „Self-DeDance” przychodzą bardzo różne osoby, tańczące i walczące, z różnym doświadczeniem w pracy z ciałem, ale dla wszystkich jest miejsce. Trening można tak ułożyć i pokierować, żeby wszystkie osoby były zadowolone.<br /><br /><b>Czy słyszałeś o podobnych inicjatywach w innych miastach Polski? Może planujecie ruszyć w kraj z treningami?</b><br />O takim klubie jak nasz, to jeszcze nie słyszałem, he he. W Krakowie np. jest KKS Krakersy. Mają sekcje przede wszystkim gier zespołowych (siatkowa, piłkarska, koszykowa), ale mają też taniec towarzyski. Są klubem LGBT friendly. Nie mamy swojego oddziału poza Warszawą, ale chętnie przyjeżdżamy z gościnnymi warsztatami i treningami. W końcu jesteśmy ruchomym klubem. Oferujemy weekendowe warsztaty z samoobrony i budowania pewności siebie oraz warsztat ruchowy „Self-DeDance” inspirowany tańcem współczesnym i sztukami walk. Chętnie podróżujemy z wykładami nt. diety wegańskiej w sportach walk. Zapraszam do kontaktowania się z nami pod adresem e-mail: [email protected]<br /><b><br /></b><b>Na czym polega program Queer Fight twojego autorstwa?</b><br />Queer Fight to połączenie sztuk walk japońskiej formuły K1 (thai box, kick box, box, karate) z taekwon-do, samoobroną i walką uliczną. Do tego dochodzi trening sprawnościowo-wytrzymałościowy i filozofia budowania postawy pewności siebie, bez fobii, seksizmu, rasizmu i maczyzmu, w poprzek norm. Ja to nazywam „Queer Fight-Do”, gdzie „Do” oznacza po japońsku „drogę”, czyli proces nauki i postawę Osoby-Wojownika Queer: empatyczną, wolnościową i równościową, akceptującą różnorodność.<br /><br /><b>Czy mieliście jakieś nieprzyjemności w związku z waszą jasną deklaracją ideową? Odwiedzali was np. nacjonaliści?</b><br />Nie, nigdy nie mieliśmy żadnych kłopotów z prawicowymi radykałami ani religijnymi fundamentalistami. Otwarcie mówimy o politycznym wymiarze klubu, ponieważ uważam, że po pierwsze, wartości które nam przyświecają to powód do dumy, a po drugie, to akt solidarności z osobami i środowiskami prześladowanymi i piętnowanymi w patriarchalno-kapitalistycznej, narodowo-katolickiej rzeczywistości dzisiejszej Polski.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-hRugk95yso0/WohNxSTZZOI/AAAAAAAAAuI/i115jF7_4swVHzUmKCKuHnq-Wta16xnmACLcBGAs/s1600/gwiazda3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="427" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-hRugk95yso0/WohNxSTZZOI/AAAAAAAAAuI/i115jF7_4swVHzUmKCKuHnq-Wta16xnmACLcBGAs/s1600/gwiazda3.jpg" /></a></div><b>Jesteś osobą, która angażuje się w wiele inicjatyw walczących z dyskryminacją, wolnościowych. Nad czym jeszcze obecnie pracujesz?</b><br />W ramach RKS Gwiazdy prowadzę również warsztaty z mojego innego autorskiego programu pracy z ciałem „Self-DeDance”, który łączy taniec współczesny ze sztukami walk i z elementami teatru fizycznego. Nazwa jest miksem popularnych angielskich słów: „self-defense” (samoobrona) i „dance” (taniec). Warsztat ten ma wymiar ponadnormatywny, mówi o akceptacji swojego ciała i siebie bez względu na społeczne normy narzucane nam przez kulturę masową. W tym sensie ma wymiar polityczny. Podobnie jak Queer Fight jest również przestrzenią wolną od LGBTQfobii, rasizmu, seksizmu i mowy nienawiści.<br />Jestem aktywnym performerem teatru społeczno-politycznego Komuna/Warszawa i aktywistą warszawskiego ruchu wolnościowego. Współorganizuję trzy warszawskie festiwale: Resist Fest, FEM Fest i Queer Crash, gdzie oprócz koncertów odbywają się warsztaty, prezentacje i dyskusje, odpowiednio – wokół strategii oporu ruchów społecznych, feminizmu i środowiska LGBTQ+. Jestem również zaangażowany w działalność prozwierzęcą, promując m.in. weganizm.<br /><br /><b>OK, a jak ma się twój zespół – MassMilicja? Planujecie coś wydać?</b><br />Zespół ma się bardzo dobrze. Pod koniec zeszłego roku ukazała się nowa EP-ka, split ze szwedzką Protestera, wydana nakładem Halvfabrikat Records. Aktualnie pracujemy nad nowym materiałem na pełną płytę, która, mamy nadzieję, ukaże się na przełomie 2017/2018. Ten rok na pewno upłynie nam pod znakiem komponowania nowych kawałków i nagrywania, plus trochę koncertów, ale przede wszystkim chcemy się skupić na nowej płycie.<br /><br /><b>Skoro zahaczyliśmy o scenę hc/punk, nie da się ukryć, że i na niej dochodzi do seksistowskich/homofobicznych incydentów. Ciężko stwierdzić, jak duży jest to problem. Czy może problemu nie ma wcale? Spotkałeś się z tym?</b><br />Bardzo rzadko się z tym spotykam, ale kilka razy byłem świadkiem takiego zachowania i wyobrażam sobie (oby nie naiwnie), że to się dzieje sporadycznie. Zakładam, że ludzie tworzący scenę hc/punk mają pewien poziom świadomości feministycznej, queerowej czy ekologicznej, bo ta scena jest tym przesiąknięta i trudno to lekceważyć. Jeżeli jednak ktoś ignoruje poszanowanie wolności i różnorodności, to szybko znajdą się osoby, które zwrócą na to uwagę. Przynajmniej ja mam takie doświadczenie. Jesteśmy ludźmi i popełniamy błędy. Jeżeli osoba zachowała się w sposób seksistowski, rasistowski czy homofobiczny, ale wyciągnęła z tego wnioski i zmieniła swoje zachowanie, to dla mnie jest jak najbardziej OK. Nie widzę potrzeby piętnowania takiej osoby i wypominania jej tego do zajebania.<br />Pewnie, że nie wiemy, co siedzi w głowach ludzi ze sceny hc/punk i czy w ukryciu sali prób albo busa na trasie, wśród swoich ziomków, nie powielają patriarchalnych wzorców chujowego zachowania w stosunku do dziewczyn czy osób LGBTQ+. Dlatego, moim zdaniem, bardzo dobrą praktyką jest umieszczanie informacji na plakatach koncertowych, na skłotach i w centrach społecznych, że nie ma tu miejsca na mizoginiczne zachowania, na seksistowskie, rasistowskie czy LGBTQfobiczne gówno. Warto o tym mówić ze sceny i przy każdym spotkaniu, żeby osoby, które jeszcze nie nauczyły się szanować innych, wiedziały, że dyskryminacja, uprzedzenia i mowa nienawiści to wstyd i obciach.<br /><br /><b>Prowadziłeś także antyseksistowskie warsztaty dla mężczyzn. Jak wrażenia? Myślisz, że można skutecznie walczyć ze stereotypem „prawdziwego mężczyzny”?</b><br />Jako edukator antyprzemocowy działam aktywnie w stowarzyszeniu Głosy Przeciw Przemocy (wcześniej, przez kilka lat działaliśmy jako grupa nieformalna), zajmującym się przeciwdziałaniem męskiej przemocy. Pracuję z chłopakami i mężczyznami nad męskimi przywilejami, władzą i dominacją jako silnymi źródłami przemocy. Większość facetów, niestety, ma solidnie zakodowany konserwatywny wzorzec „prawdziwego mężczyzny”. Ciężko im się go pozbyć, bo od przedszkola byli tresowani, że muszą być niezłomni, silni, władczy i dominujący. Od najmłodszych lat im wpajano, czym mogą się bawić, a czym nie. Co im wypada, a co nie. Dziewczyny zresztą brodzą w tym samym bagnie, tyle że z innej strony.<br />Oczywiście, te wdrukowane w banie męskie wzorce zachowań nie są żadnym wytłumaczeniem. Pozbycie się ich to dla wielu kolesi ciężka praca, której nie chcą się podjąć, bo im tak wygodnie. Na szczęście inni mają wolę zmiany i rozumieją, że bycie facetem to nie genotyp, ale wychowanie. A skoro przyuczyliśmy się w dzieciństwie do jednego modelu, to równie dobrze możemy się go oduczyć i nauczyć innego. To się da, tylko trzeba chcieć. Jeżeli typ skuma, że brnięcie w ten anachroniczny wzorzec „prawdziwego faceta” to ślepa uliczka, która pozbawia go przeżywania w pełni swojego życia, to jesteśmy już na ostatniej prostej. Wizerunek „Marlboro Man”, oszczędnego w słowa twardziela, który z niejednej w życiu michy jadł i do niejednego kibla srał, to kapitalistyczny produkt patriarchatu, któremu nie zależy na facetach jako pełnowartościowych osobach, tylko na ich portfelach i podporządkowaniu ich określonym wzorcom zachowań, z których można wycisnąć zysk.<br /><br /><b>Myślę, że możemy zakończyć tym mocnym akcentem. Dzięki wielkie za wywiad!</b><br />Dzięki za wywiad i za robotę, którą robicie!<br />Queer / Wegan / Opór<br /><br /><span style="font-size: x-small;">Fot: Pac Mic</span><br />(#4, lato2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-4657920893012634706 2018-02-10T02:56:00.001-08:00 2018-02-10T03:00:33.739-08:00 Paweł Raszkiewicz – Droga Dao, "Najlepszy hardcore punk to ten uduchowiony" <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-tJv5I5A_9DU/Wn7P-EzhmpI/AAAAAAAAAtY/ZlOKiJrUs18IXF7TfVFi3k1enVKD0d3bgCEwYBhgL/s1600/raszkiewicz1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="448" data-original-width="666" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-tJv5I5A_9DU/Wn7P-EzhmpI/AAAAAAAAAtY/ZlOKiJrUs18IXF7TfVFi3k1enVKD0d3bgCEwYBhgL/s1600/raszkiewicz1.jpg" /></a></div><i>Związki hardcore punka z duchowością mają bardzo długą historię. Poza obecnym na scenie niemal od zawsze nurtem chrześcijańskim wydaje się, że zwłaszcza w obrębie nowej szkoły HC dużym zainteresowaniem cieszyły się zawsze filozoficzne i etyczne idee z Dalekiego Wschodu, związane zwłaszcza z dharmicznymi religiami hinduizmu i buddyzmu oraz z dalece bardziej „praktycznym” taoizmem.&nbsp;</i><br /><i>Nie było więc dla mnie wielkim zaskoczeniem, że założycielem działającej w Warszawie szkoły Droga Dao jest osoba związana od wielu lat ze sceną DIY. Paweł Raszkiewicz, bo o nim mowa, jest nauczycielem praktyk, takich jak tai chi czy qigong, łączących tradycyjną chińską gimnastykę z taoistyczną duchowością. Postanowiłem porozmawiać z nim o jego własnym dao, łączącym doświadczenia typowe dla rodzimych „załogantów” z samorozwojem ducha i ciała.</i><br /><i>~Sebastian Rerak</i><br /><br /><b>O istnieniu twojej szkoły dowiedziałem się z postu znajomego – wokalisty pewnej formacji hardcore punkowej. Wrzucił na Facebooka link do wywiadu, którego udzieliłeś serwisowi Vegan Workout wraz z adnotacją, że uważa cię za świetnego człowieka, mimo że kiedyś podbiłeś mu oko w trakcie moshu na koncercie. To ciekawe, że osoba medytująca, uprawiająca formy wymagające skupienia i spokoju, znajduje też czas na inne rodzaje aktywności ruchowej.</b><br />Musiało chodzić o jakieś zamierzchłe czasy (śmiech). Kiedyś faktycznie często uskuteczniałem takie formy aktywności, ale obecnie pozwalam się wykazać innym. Nadal jednak chodzę na koncerty.<br /><b><br /></b><b>Pytam o to, ponieważ na pewnym taoistycznym forum trafiłem kiedyś na temat poświęcony słuchaniu ekstremalnej muzyki. Zdania były podzielone – jedni pisali, że takie dźwięki wytrącają z równowagi, inni przekonywali, że przecież wszystko jest dla ludzi. Jak ty się na to zapatrujesz?</b><br />Jeśli mam być szczery, to w domu nie słucham już zbyt wiele takiej muzyki. A na pewno słucham jej mniej niż w czasach młodości. Na pewnym etapie rzeczywiście trudniej jest zsynchronizować się z agresją i dosadnym przekazywaniem gniewu, dość typowymi w tekstach i muzyce hardcore. Na koncerty wciąż chodzę, ponieważ od strony społecznej scena jest nadal moim miejscem. Powiedziałbym jednak, że jest to raczej kwestia wieku i zmęczenia bębenków usznych niż konsekwencja uprawiania praktyk taoistycznych. W tych bowiem wszystko sprowadza się do znalezienia drogi środka, a więc jest także i miejsce na zdrowy gniew czy zdrowy bunt. Ja najwidoczniej z czasem odczuwam mniejsze zapotrzebowanie na oba.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-WJI9ESRfZ-0/Wn7QX-RG_bI/AAAAAAAAAtc/1y5fxQGCtCM9t1679KeuoMmteWTIJfs3wCLcBGAs/s1600/raszkiewicz3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="487" data-original-width="666" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-WJI9ESRfZ-0/Wn7QX-RG_bI/AAAAAAAAAtc/1y5fxQGCtCM9t1679KeuoMmteWTIJfs3wCLcBGAs/s1600/raszkiewicz3.jpg" /></a></div><b>Co w twoim życiu pojawiło się pierwsze – zainteresowanie duchowością Wschodu czy hardcore punk?</b><br />Duchowość Wschodu. Jako młody chłopak, praktycznie dziecko, zetknąłem się z nią po raz pierwszy poprzez dalekowschodnie sztuki walki. Trafiłem na pierwsze informacje o buddyzmie, potem o taoizmie, a w mojej szczenięcej głowie łączyły się one dodatkowo ze spirytualizmem północnoamerykańskich Indian. Poza tym w pierwszych latach mojego życia dorastałem w bliskim kontakcie ze śmiercią. W rodzinie doszło do kilku zgonów, a ja częściej bywałem na pogrzebach niż na innych uroczystościach, przez co temat przemijania stał się dla mnie bardzo namacalny.<br />Kiedy zaś miałem czternaście lat, zetknąłem się z hardcore punkiem. W tym nurcie też – bardziej lub mniej świadomie – dryfowałem w stronę zespołów ocierających się o spirytualizm. W ogóle można przyjąć, że bez tej tematyki nie byłoby amerykańskiego hardcore punka. W końcu pierwszą grupą, która naprawdę grała szybciej, ostrzej i agresywniej od zespołów angielskich, byli Bad Brains, od początku naładowani ideami duchowo-religijnymi.<br />Duchowość zatem pojawiła się u mnie wcześniej, choć początkowo nie byłem w nią zaangażowany tak, jak potem zaangażowałem się w hardcore punk.<br /><br /><b>À propos doświadczeń dzieciństwa... Podobno jako młody chłopak asystowałeś przy uboju zwierząt?</b><br />Tak, to prawda. Moi rodzice pochodzą ze wsi, na wsi mieszka też większość moich krewnych. Wszelkie ferie i wakacje spędzałem więc za miastem. Mowa zresztą o takiej tradycyjnej wsi, sprzed czasów wejścia do Unii Europejskiej, gdzie większość żywności pozyskiwało się samemu. Tak też było z chowem zwierząt. Jako dziecko nie widziałem w tym nic złego – pomagałem w uboju świń, drobiu czy rybołówstwie jako pięciolatek, zresztą w towarzystwie dzieci częstokroć młodszych ode mnie.<br /><b><br /></b><b>Dla mnie to oczywiste, że osoba praktykująca filozofię buddyjską czy taoistyczną powinna wstrzymać się od konsumpcji mięsa. Jednocześnie stykam się z tłumaczeniami osób, które się od tego wykręcają, np. powołując się na słowa Buddy, zezwalającego jeść mięso swym uczniom, o ile to zostało im podarowane i nie zostało zabite dla nich. Niektórzy przekonują więc, że to pozwala im na kupowanie produktów mięsnych w supermarkecie, co jest moim zdaniem idiotyczną wymówką.</b><br />Mój pogląd na tę kwestię się zmienił. Jestem weganinem od ponad dwudziestu lat. O ile jednak w pierwszych latach patrzyłem na to bardziej krytycznie, tak teraz nie czuję się kimś, kto ma prawo do oceniania cudzych wyborów. Owszem, wykraczają one poza jednostkę, która ich dokonuje, ale nic do końca nie jest czarno-białe. Nie stawiam granicy na zasadzie: spożywanie produktów pochodzenia zwierzęcego – be, niespożywanie – cacy. Dopuszczam sytuacje, w których można pozyskiwać takie pożywienie, o ile dzieje się to z zachowaniem zasad etycznych, a nawet przy bardzo wysokiej empatii. Jednocześnie możliwe jest przecież odżywianie się produktami niezwierzęcymi, które nie są w 100% etyczne. Bo czy np. olej palmowy wolny jest od cierpienia?<br />W swojej szkole nie obnoszę się z weganizmem. Jeżeli ktoś zapyta o to na zajęciach, to służę odpowiedzią, ale nie stawiam tego za wymóg. Każdy z nas może iść w tym samym kierunku, nawet jeśli ma różny dobytek karmiczny. Czy wyeliminuje mięso od razu czy później – to oczywiście ma znaczenie. Ja jednak nie mam prawa oceniać innych z wysokości swojego piedestału. Tym bardziej że znam wiele osób, które wchodziły na drogę określonych wyborów żywieniowych, ale z braku wewnętrznego przekonania nie wytrzymywały próby kilku lat. Wolę więc zostawić to indywidualnie każdemu z osobna niż kogokolwiek do czegoś namawiać.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-dmiztxMTZKs/Wn7QdTVl1PI/AAAAAAAAAtk/oNEkxVYPitU2WMVGPMvp6HfRQKhLNVDqQCLcBGAs/s1600/raszkiewicz5.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="523" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-dmiztxMTZKs/Wn7QdTVl1PI/AAAAAAAAAtk/oNEkxVYPitU2WMVGPMvp6HfRQKhLNVDqQCLcBGAs/s1600/raszkiewicz5.jpg" /></a></div><b>Czy w codziennym życiu starasz się realizować filozofię taoistyczną? Nauki Lao-zi i innych chińskich mędrców są dla ciebie inspirujące?</b><br />Oczywiście. Taoizm ma zasadniczo trzy aspekty: filozoficzno-duchowy, praktyczny (związany z praktykami ruchowymi, seksualnymi i dietetycznymi) i religijny. Ten ostatni to taka nie do końca zinstytucjonalizowana religia, która interesuje mnie najmniej, aczkolwiek w tym roku udaję się po raz pierwszy na odosobnienie do klasztoru, gdzie zobaczę z bliska życie taoistycznych duchownych. Cała strona filozoficzno-konceptualna jest jednak jak najbardziej mi bliska.<br /><br /><b>Ta filozofia jest bardzo indywidualistyczna, wręcz anarchistyczna. Chyba wygrywa w niej wspólny refren z punkowym niepokornym duchem?</b><br />Zdecydowanie tak. Ciężko to dziś oceniać jednoznacznie z perspektywy XXI wieku, ale mówi się, że taoizm był skodyfikowanym szamanizmem sprzed czasów chińskiej rewolucji agrarnej. W pewien sposób podtrzymywał precywilizacyjne treści przekazywane w społecznościach szamańskich tak, aby przetrwały w rzeczywistości rolniczej. A pozostawały w opozycji do władzy.<br />Teraz jest z tym różnie. Nurt klasztorny wrócił do łask elit rządzących, korzysta nawet z dotacji... Kiedyś jednak duch buntowniczy był silnie akcentowany w naukach wielkich mistrzów.<br /><br /><b>Ciekawy jestem jednak, czy nie odczuwasz pewnego dylematu. Chiny to kolebka taoizmu, a także miejsce, w którym z jego zetknięcia z buddyzmem narodziło się zen. Jednocześnie jest to także kraj, w którym po dziś dzień popełnia się wiele okrucieństw. Można pytać, ile przetrwało w Chinach z filozofii niewyrządzania krzywdy.</b><br />Można też spytać, ile z nauk Mahometa przetrwało wśród mieszkańców Bliskiego Wschodu, lub ile z nauk Mojżesza i Jezusa przetrwało w kulturze judeochrześcijańskiej. Chiny to ogromny kraj, a zarazem określony koncept polityczny. W tym roku, w związku z wyjazdem do świątyni, wziąłem się za naukę mandaryńskiego i zauważyłem, że nawet na poziomie językowym pozostały tam pewne elementy myśli ezoterycznej. Twór, jakim jest Chińska Republika Ludowa, to jednak nie to samo co starożytne Chiny. Kiedyś wpływ duchowości był tam większy, ale buddyzm i taoizm, które pięknie się nawzajem przenikały, chociaż nieraz były sankcjonowane przez władzę, to rozumiane bywały różnie. Chociażby we wspomnianej kwestii wegetarianizmu.<br /><br /><b>Smalec, a więc czołowa polska postać sceny Krishna core, mówił mi kiedyś, że dość powszechny jest dla niego widok bhaktów z punkowymi tatuażami. Wiem, że środowisko taoistów jest mniejsze, ale czy mając kontakt z ludźmi z Zachodu, często spotykasz osoby związane z subkulturą?</b><br />Rzadko. To istotnie jest mniejsze środowisko. Czasem na moje zajęcia przychodzą znajomi lub znajomi znajomych, których kojarzę z koncertów. Wiem też o koledze z Holandii, który prowadzi szkołę tai chi, a kiedyś bębnił w tamtejszych hardcore'owych zespołach straight edge.<br />Trafiają się osoby w Anglii czy w Stanach... Kilka postaci współtworzących nurt związany z ideologią hardline wciąż trwa przy taoizmie. Nie jest to jednak tak silnie zaznaczone jak zwolennicy Świadomości Kryszny.<br /><br /><b>A są ci znane książki buddystów związanych ze sceną punk, Noah Levine'a i Brada Warnera?</b><br />Tak, swego czasu czytałem „Dharma Punx” Levine'a. Teraz wyszła jakaś nowa, ale nie miałem jeszcze okazji jej sprawdzić.<br /><br /><b>Brad Warner był nawet tłumaczony na polski.</b><br />Kiedyś na jakimś portalu wyświetliła mi się recenzja jednej z jego książek. Na pewno sprawdzę przy okazji.<br /><br /><b>Zdarza ci się sięgać po muzykę zespołów bardziej ze względu na wątki duchowe niż na dźwięki?</b><br />Tak (śmiech). Mogę być stronniczy, ale uważam, że zespoły poruszające wątki duchowe były najlepszymi, jakie hardcore wniósł do swojego panteonu, także od strony muzycznej. Począwszy od Bad Brains, którzy byli i będą najlepszą formacją HC na świecie, poprzez Cro-mags, Shelter, 108, Inside Out, Burn... Wszystkie one wyznaczały nowe artystyczne kierunki. Późniejsze grupy, takie jak Vegan Reich, Captive Nation Rising, Burn It Down czy Racetraitor ciężko było słuchać ze względu na muzykę. Przyszło mi jednak bić się w piersi, kiedy z opóźnieniem odkryłem The First Step. Długo jawił mi się jałowym zespołem youth crew, a okazał się fajnym projektem z bardzo konkretnym buddyjskim przekazem.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-S-CCUJ67ChE/Wn7QjrEIihI/AAAAAAAAAto/xK3OFC8dRgEl1vBpCEnN2FF6dtH4Bg3igCLcBGAs/s1600/raszkiewicz4.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="461" data-original-width="666" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-S-CCUJ67ChE/Wn7QjrEIihI/AAAAAAAAAto/xK3OFC8dRgEl1vBpCEnN2FF6dtH4Bg3igCLcBGAs/s1600/raszkiewicz4.jpg" /></a></div><b>Bardzo ważnym zespołem jest dla ciebie chyba Earth Crisis?</b><br />Oczywiście. Aczkolwiek Earth Crisis nie ciągnęło do duchowości, może co najwyżej dryfowało nieco w stronę takiego amerykańskiego chrześcijaństwa. Ja w ogóle dorastałem na scenie w połowie lat 90., więc wszystkie te wojownicze załogi vegan straight edge były jak najbardziej moimi ulubionymi.<br /><b><br /></b><b>To na koniec zapytam jeszcze o temat, wokół którego narastają czasami nieporozumienia, czyli taoistyczne praktyki seksualne. Na przykład o seksie tantrycznym pisze się sporo, ale zazwyczaj w kontekście porad typu „jak kochać się całą noc?”. Jest to chyba zupełne spłycenie?</b><br />Tak, ale jeżeli ktoś chce to spłycać, niech tak robi – nie będę nikogo krytykował. Dla mnie to część drogi wiodącej do pewnego celu, ale jeżeli ktoś traktuje seks tantryczny czy inne praktyki wyrosłe z taoizmu jako sposób urozmaicenia życia łóżkowego, to proszę bardzo. Mogę tylko zaznaczyć, że pisanie o nich w oderwaniu od kontekstu – co często robią kolorowe czasopisma lub popularne książki – może wiązać się z zagrożeniami czysto zdrowotnymi. Nie będę jednak nikogo ganił za to, jak podchodzi do seksu tantrycznego, ani wywyższając się, napominał: „Halo, halo, zapominacie o ważnych sprawach!”. Nie o to przecież chodzi.<br />(#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-7125422569120607559 2018-02-04T02:41:00.002-08:00 2018-02-04T02:41:37.827-08:00 Nigdy nie spotkałem straight edge'a, który zwierzałby się, że chciałby zacząć chlać <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-83opPrnne58/WnbjUUz5HpI/AAAAAAAAAtM/9NRZ6yeTmAomN8_CtXTNc4IV0undYcH3ACLcBGAs/s1600/xsxex.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="419" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-83opPrnne58/WnbjUUz5HpI/AAAAAAAAAtM/9NRZ6yeTmAomN8_CtXTNc4IV0undYcH3ACLcBGAs/s1600/xsxex.jpg" /></a></div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">Jakoś to będzie, tak zwykliśmy mawiać. Z przyzwyczajenia, optymistycznie skupiając uwagę na drugiej, pewniejszej części tego stwierdzenia: będzie. Kategoryczna nieuchronność czasu przyszłego nie podlega dyskusji i jest to na swój sposób krzepiące. Wobec permanentnego braku oparcia w dzisiejszym zwichrowanym i zmiennym świecie choćby i tak bezlitosny pewnik staje się przytulny i funkcjonalny. Przyszłość bez wątpienia nadejdzie, a jak będzie wyglądać, nie wiemy. Zapewne jakoś będzie. Jak? Tak, rzadziej zwracamy uwagę na to, j a k i e będzie to „jakoś”. Tak, owak czy inaczej, nieważne. O wadze "jakoś" jakoś zapominamy, uwikłani w pogoń za codziennością, której doścignąć nie sposób. Dzień obecny zbyt szybko staje się&nbsp;przeszłością, a my co dzień stajemy jak wryci, gdy wczorajsza przyszłość z nagła, niespodziewanie objawia się&nbsp;tu i teraz. Szalona podróż w czasie nie chce zwolnić, co rano futurystyczne zagadnienia stają się znienacka współczesne. Dopóki funkcjonujemy bez zarzutu, nasze organizmy – prywatne wehikuły czasu – przenoszą nas bez pytania w odległe czasy ze stałą prędkością 24h na dobę. Realia czekające na nas za lata dziś wydają się niedostępne i zagadkowe, więc roztrząsanie tej kwestii staje się nazbyt problematyczne. W końcu: jakoś to będzie. Nie robimy z tego zagadnienia. Najpopularniejszy wzorzec zachowań nie przewiduje głębszych analiz w życiu codziennym: dzieje się, to niech się dzieje – co ma być, to będzie. Wygodniejszy jest miękki upadek w kolorowe życie chwilą, ciepłe lenistwo regularnych rozrywek, telewizja, alkohol, niezdrowe jedzenie, gry komputerowe, głupie filmy, brak ruchu, wszystko, co izoluje nas od rzeczywistości i odsuwa refleksje na potem, ad kalendas graecas. Carpe diem, kalejdoskop zdarzeń oszałamia, upaja i nie zwalnia. Jednym ze skutków ubocznych są narastające mdłości, wywołane ponurą powtarzalnością prostych, somatycznych doznań. Przedłużające się otępienie świadomości upośledza i wyłącza funkcje intelektualne (co też wnosi miłą błogość, wszak zadawanie sobie pytań i szukanie odpowiedzi to zbyteczny wysiłek). Sprowadza człowieczeństwo do biernej egzystencji w wymiarze przewidzianym przez miejsce w społeczności, do jakiego wcześniej zostaliśmy wtłoczeni. Bez nadmiernego sensu, bo w wyścigu po uciechy cielesne sensu rozumowego odnaleźć nie sposób. Tłumne poświęcenie się bodźcom oślepiającym wzrok umysłu i zaniedbanie jego pielęgnacji skutecznie sprowadza człowiecze masy do form n i e d o l u d z i, którymi łatwo manipulować i których łatwo zaspokoić, dostarczając taniej, ludowej rozrywki. To nas deprowokuje do myślenia – potrzeby umysłu zostają zagłuszone zastrzykami przyjemności z używek. Na domiar złego wymyka nam się z rąk jedyne, jakie mamy, narzędzie kontroli przyszłości – wpływ na teraźniejszość.</div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;"><br /></div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">Kształt rzeczywistości czekającej za progiem w dużej mierze zależy od komfortu przejazdu, jaki zapewnimy sobie na trasie już teraz. Ale nie mam tu na myśli ciepłego posłanka ze szkodliwych przyzwyczajeń i brnięcia po linii najmniejszego oporu. Mówię o faktycznym luksusie, jaki daje higiena fizyczna i umysłowa. Pozbycie się&nbsp;nałogów i zmniejszenie ilości szkodliwych składników, jakie sobie dostarczamy w jedzeniu, eliminuje zakłócenia pracy organizmu i mózgu, wyostrza świadomość i buduje na dłużej realną wygodę istnienia.</div><div style="margin-bottom: 0cm;"><span lang="pl-PL">Zamiast zbywać pracochłonne refleksje stwierdzeniem "jakoś", oddając się lekkomyślnie działaniom poprawiającym samopoczucie na krótko, warto na chwilę zatrzymać się i to "jakoś" przekuć w "jakość". Poza pewnością co do nadejścia przyszłości uzyskamy przekonanie, że będzie ona urządzona według naszej woli. Standard życia po wyzbyciu się, ba, nawet zminimalizowaniu negatywnych czynników, znacznie wzrasta, za co podziękowanie odbierzemy po latach. Jeśli jeszcze stoisz po stronie większości niezauważającej, jak ujemnie na jakość życia wpływają używanie stymulantów, niezdrowy tryb życia i zaniedbywanie intelektu, gorąco zachęcam do zbuntowania się przeciw obowiązującym schematom i podjęcia próby poprawienia sobie losu. W każdym z nas tkwi (choćby nieuświadomiona) wiedza, że na jakość życia wpływają&nbsp;jego warunki, które w dużej mierze ustalamy sami. Ale skorzystanie z niej w wymiarze praktycznym jest ponad ludzkie siły – jak okiem sięgnąć. Zaprzestanie trucia się papierosami i alkoholem, ogłupiania się&nbsp;telewizją, wprowadzenia do rozkładu dnia aktywności fizycznych, zmiana diety na roślinną choć wymagają pewnego hartu ducha i siły woli, przynoszą nieocenione skutki długofalowe. Życie zmienia się&nbsp;powoli. Nawet nadając ruch odpowiednim zmianom na lepsze, musimy przeczekać długie chwile, zanim zdołamy uzyskać mierzalne rezultaty. Wiedzą o tym wszyscy pizzożercy zrzucający zbędne kilogramy w czerwcu, bo w lipcu trzeba się pokazać na plaży. Więc lepiej zacząć jak najwcześniej, stosując metodę drobnych kroków. Wypracowanie sobie niedużych nawyków tu i teraz na dalszym etapie zaprocentuje poprawą jakości życia, potwierdzone info! Wtedy nie będzie już "<!-- Chyba jednak “jakoś” -->jakość", będzie naprawdę super.</span></div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;"><a href="/null" name="_GoBack"></a>Wraz ze wzrostem zamożności społeczeństwa i powiększania się&nbsp;zasobów wolnego czasu świadomość tego faktu rośnie. Rośnie także wiedza ogółu na temat odżywiania, na co dowodem jest popularność diet opartych na roślinach. Ale weganizm, wegetarianizm i zdrowa żywność to nie tylko wielkomiejska moda, a styl życia, który ma faktyczny wpływ na nasze zdrowie, teraz, ale przede wszystkim w przyszłości. Podobnie abstynencja, która wprawdzie nie ma tu wielu zwolenników, ale co nie znaczy, że nie ma sensu. Obowiązujący w Polsce model życia społecznego nie premiuje wstrzemięźliwości. Powszechne są zachowania dokładnie odwrotne, co podsyca złudzenie, że popijanie nie jest czymś niepożądanym. W zbiorowym umyśle alkohol funkcjonuje jak normalny produkt spożywczy, jak herbata czy kawa; dopiero głębsza refleksja jest w stanie wydobyć nieuświadomioną wiedzę o destrukcyjnym wpływie tej i innych używek. Po zupełnym odstawieniu alkoholu ta wiedza okazuje się nagle bardzo wyraźna i namacalna, a wynikająca z tego poprawa jakości życia staje się luksusem, z którym już ciężko się rozstać!</div><br /><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">Nie raz już słyszałem z ust różnych osób wyznania typu: "ach, chciałbym przestać pić i zacząć żyć zdrowo". Jeszcze nigdy nie spotkałem straight edge'a, który zwierzałby się, że chciałby zacząć chlać. Przypadek?</div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">Stan</div><div lang="pl-PL" style="margin-bottom: 0cm;">(#4, lato 2017)</div> Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-3650360282576638513 2018-02-04T02:15:00.001-08:00 2018-02-04T02:17:53.150-08:00 Bądźmy takimi wegetarianami/weganami, jakich chcieliśmy spotkać <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-By1FyZqTbYU/Wnbcw2buLmI/AAAAAAAAAs8/DwarCXJPTJgvzjEqDvyo7gvEVUlXhQ4sgCLcBGAs/s1600/veganism.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="368" data-original-width="666" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-By1FyZqTbYU/Wnbcw2buLmI/AAAAAAAAAs8/DwarCXJPTJgvzjEqDvyo7gvEVUlXhQ4sgCLcBGAs/s1600/veganism.png" /></a></div><div style="margin-bottom: 0cm;">Pierwszą próbę wyrzucenia mięsa z talerza podjąłem w wieku 15 lat, było to wiosną. Jednak wakacyjny wyjazd do rodziny na wieś oraz średnio sprzyjające warunki lat 90., szczególnie dla żółtodzioba, sprawiły, że próba nie powiodła się. Uderzyłem z totalną determinacją wiosną rok później. Od tamtej chwili konsekwentnie tkwię przy podjętych wyborach i tej wiosny minęło dokładnie 20 lat.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Na początku musiałem być naprawdę zdeterminowany, żeby żywić się głównie smażonym granulatem sojowym z Vegetą i cebulą. Dziś lekko wzdrygam się na tę myśl. Dwie książki z przepisami, które wówczas miałem, nie porażały kulinarną finezją, a o blenderze słyszałem, lecz trudniej było go zdobyć. W domu nie zaakceptowano mojego wyboru, więc od razu zmuszony byłem radzić sobie sam, czyli wegetarianizm w wersji siermiężno-partyzanckiej. Ale wyszło mi to na dobre, bo dziś chyba całkiem nieźle gotuję :)</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Skąd wzięła się determinacja? Od dziecka kochałem zwierzaki, lubiłem zaglądać im w oczy. Oko to zwierciadło duszy, wierzę w to do dziś. Zwierzęta mają piękne oczy, wierzyłem, że ich życie jest również piękne i wartościowe i mają do niego takie samo prawo jak ja. Zwierzę nigdy nie było dla mnie rzeczą, nikt nie musiał mnie tego uczyć. Zawsze wzruszał mnie i przepełniał smutkiem widok ciężarówek transportujących stłoczone świnie czy kurczaki. Takie sytuacje rodziły we mnie dysonans poznawczy.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">W połowie lat 90., zafascynowany punk rockiem, wpadłem na zina „Mam kły mam pazury”, w którym był wywiad z Dezerterem, o ile dobrze pamiętam przeprowadzony tuż po wydaniu płyty „Blasfemia”, na której jest kawałek pt. „Pierwszy raz”, opowiadający o doświadczeniach z pracy w rzeźni. Przeczytałem, posłuchałem, zrozumiałem. Sięgnąłem też po „Milczącą arkę” Juliet Gellatley, fundamentalną książkę w tamtym czasie. Wtedy w swojej głowie poskładałem wszystko w jedną całość, potrafiłem nazwać to, co czuję, dowiedziałem się, że są ludzie myślący i czujący podobnie do mnie, zainteresowałem się prawami zwierząt.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">W tym wszystkim aspekt etyczno-moralny zawsze był najważniejszy. Wiedza z tego zakresu jest dla mnie elementarna. Mimo upływu 20 lat cały czas tak samo ważna, paląca i nadal determinująca. Istotna dla mnie jest nie tylko pierwotnie instynktowna niezgoda na cierpienie i wyzysk zwierząt, ale szerokie spektrum konsekwencji ekologicznych i ekonomiczno-gospodarczych. Hodowla zwierząt jest odpowiedzialna za emisję gazów cieplarnianych większych niż globalna emisja transportu. Do „wyprodukowania” kilograma mięsa potrzeba średnio 20 tys. litrów wody, średnio 10 kg paszy (ponad 90% światowej uprawy soi oraz 60% kukurydzy i jęczmienia przeznacza się na paszę dla zwierząt). W hodowli drobiu każda z kur spędza całe swoje życie na przestrzeni kartki A4... To działa na wyobraźnię, prawda?</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Dodatkowo za sprawą troski wynikającej z posunięcia metrykalnego, a także przejścia kilka lat temu na weganizm, zainteresowałem się wymiarem zdrowotnym (Światowa Organizacja Zdrowia umieściła mięso, <!-- Dodałam to, bo chodzi przede wszystkim o mięso przetworzone i czerwone, a nie o mięso ogólnie. -->szczególnie przetworzone, na liście produktów rakotwórczych, jedzenie mięsa sprzyja rozwojowi chorób sercowo-naczyniowych, cukrzycy, otyłości...)</div><div style="margin-bottom: 0cm;">To tylko kilka „prawd wiary” i argumentów, które można mnożyć w nieskończoność, są oczywiste dla osób niejedzących mięsa.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Dziś wiedza na ten temat jest większa i powszechniejsza niż dwie dekady temu, dostęp do niej to tylko kilka kliknięć w Internecie. Problemem może być jedynie chęć jej przyswojenia.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">No właśnie...</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Przez 20 lat zmieniło się wiele. Dostępność i różnorodność wegetariańskiej i wegańskiej żywności, sprzętu (kilka rodzajów blenderów na wyciągnięcie ręki!), restauracji adresowanych do roślinożerców i im przyjaznych, inne produkty, usługi etc.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Jest jednak jedna rzecz, która w moim odczuciu nadal stanowi pewien problem. Ten problem to dialog. Mimo że świadomość społeczna jest większa, zrozumienie i akceptacja powszechniejsza, nadal mam wrażenie, że nie zawsze radzimy sobie z rozmową na linii roślinożerca-mięsożerca. W ogólnym wizerunku nadal jest dla nas pewną trudnością umiejętność rozmawiania na temat diety i filozofii wegetariańskiej/wegańskiej. Takie rozmowy często tworzą nerwową atmosferę i pewnego rodzaju napięcia. Na pewno jest tak trochę dlatego, że mięsożerni znajomi czują podskórnie, że nasza retoryka przybiera formę ataku, presji i naturalnie przyjmują postawę obronną. Ale nam też często brakuje otwartości, luzu i dystansu.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Umiejętność rozmawiania jest kluczowa, ponieważ dla zdecydowanej większości mięsożerców dieta bez produktów odzwierzęcych to jest kompletny kosmos. Często o tym zapominamy. A doskonale z autopsji każdy z nas zna te wszystkie pytania „skąd bierzesz białko”, „pewnie jesz 10 posiłków dziennie”. Zapominamy, że poza nami, bojownikami słusznej prawdy objawionej, inni ludzie są tak różnorodni i takie też mają pojęcie, wyobrażenie i zdanie o nas. I dokładnie tak samo różnorodnego podejścia i umiejętności w rozmowie potrzeba nam, aby dotrzeć do innych, by konstruktywnie prowadzić dialog.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Rozmowa jest sztuką. By prowadzić ją dobrze, trzeba się jej nauczyć. Gdy brak nam wprawy, często towarzyszy jej pewna nerwowość, która zamienia się w spór. Nie przyniesie to pożądanych rezultatów, nawet jeśli uzbrojeni jesteśmy w odpowiednią argumentację i wiedzę merytoryczną. Obserwując to na własnym przykładzie, dostrzegam, że podejmując takie rozmowy, warto być naturalnym i mówić w prosty sposób, bez ubierania swojej wypowiedzi w przeintelektualizowane formy. Do osoby, dla której niejedzenie mięsa jest abstrakcją, celniej trafi argument „nie jem mięsa, bo nie chcę, aby zabijano zwierzęta” niż jakiś przeintelektualizowany wywód, pełen mętnych teorii i popisów erudycji.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Radykalizm również nie robi nam dobrej prasy. Jesteśmy zbyt radykalni i bezkompromisowi, stawiamy ultimatum „wszystko albo nic”, a taką postawą nie osiąga się zbyt wiele. Trzeba tutaj zadać sobie zasadnicze pytanie – co chcemy osiągnąć? Jeśli walczymy o dobrostan zwierząt, potrzeba nam pragmatycznego działania. Dlatego bliskie memu sercu są działania Otwartych Klatek, które budują świadomość społeczną i mają wpływ na realne zmiany, <!-- Przeredagowałam trochę. -->czyli powolny, stopniowy proces zamiast rewolucji. Kampania na rzecz poprawy losu kur niosek i wycofania ze sprzedaży jajek „trójek” jest tu doskonałym przykładem – ludzie z OK wiedzą, że dalekosiężne cele skutecznie osiąga się drobnymi krokami. Statystycznie dobrostan zwierząt w większym stopniu poprawi ograniczenie spożycia mięsa i produktów odzwierzęcych przez dużą grupę konsumencką niż kilku radykalnych wegan. To jest kluczowe, warto o tym pamiętać. Nie zabijajmy wzrokiem tych, których skusi kawałek mięsa raz na tydzień, tylko cieszmy się, że nie jedzą go codziennie.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">I działajmy dalej, rozmawiajmy więcej i przyjaźniej.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Bądźmy takimi wegetarianami/weganami, jakich chcieliśmy spotkać, gdy sami jedliśmy mięso.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Rozmawiajmy z naszymi mięsożernymi kolegami i przekupujmy ich dobrym wegańskim jedzeniem, przez żołądek do serca :)</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Bądźmy radykalni i konsekwentni w wyborze tego, co kładziemy na swój talerz, a w kontaktach z ludźmi – otwarci i tolerancyjni.</div><div style="margin-bottom: 0cm;">Diaboliq</div><div style="margin-bottom: 0cm;">(#4, lato 2017)</div> Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-8487719259827437306 2018-02-04T01:45:00.000-08:00 2018-02-04T01:55:17.789-08:00 Iron Front / Akcja Antyfaszystowska <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-iCfXhERYvm4/WnbWG2r2Z8I/AAAAAAAAAss/2slQQ_JUA98CWVJOR-qzHu5ybmgxQJ-5wCLcBGAs/s1600/afairon.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="418" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-iCfXhERYvm4/WnbWG2r2Z8I/AAAAAAAAAss/2slQQ_JUA98CWVJOR-qzHu5ybmgxQJ-5wCLcBGAs/s1600/afairon.png" /></a></div><b>Antyfaszystowski opór</b><br />W obliczu sytuacji kryzysowych bardzo łatwo jest dać się porwać silnym, stanowczym hasłom. Kiedy całe twoje dotychczasowe życie wydaje się być zagrożone, twoja pozycja, status społeczny w każdej chwili mogą ulec zmianie, gdy w końcu tuż za rogiem czyha na ciebie wróg, urojony bądź prawdziwy, jakże kuszące wydają się obietnice zapewnienia bezpieczeństwa wygłaszane przez polityków. A już szczególnie, gdy nie trzeba nawet czytać gazet, żeby wiedzieć, że szaleje kryzys ekonomiczny. Widać to dobrze po własnym mieszkaniu, pustych garnkach i bezrobotnych sąsiadach. Media dudnią na okrągło o zbliżającym się niebezpieczeństwie z zagranicy, skompromitowane elity ostatkiem sił próbują zachować walący się status quo, a ty dobrze wiesz, że stałeś się nikim. I nagle pojawia się nadzieja. Wzniosła idea, pozwalająca ci uwierzyć, że wszystko może się zmienić. Na lepsze. Nie musisz się już więcej siebie wstydzić, wręcz przeciwnie – po raz pierwszy w życiu możesz poczuć się dumnym z tego, kim jesteś. Czujesz siłę i jedność z całą masą podobnych tobie. On, Wódz, dał wam nadzieję. Rozpalił w was ogień, aby zaprowadzić konieczne zmiany. Ale przede wszystkim, żeby zwalczyć tych, którzy są odpowiedzialni za wszelkie niedole, jakie was kiedykolwiek spotkały. Zaś On zapewni wam dostatek i bezpieczeństwo, musicie tylko oddać odrobinę swojej wolności. To niewielka cena, prawda? A więc krzyczycie wspólnie patetyczne slogany, maszerujecie równo z łopoczącymi na wietrze sztandarami i wznosicie w górę pięści na znak determinacji i potęgi.<br />Populiści czują się jak ryba w wodzie wśród ludzi uboższych, mniej zaradnych, niepewnych jutra. Obietnicom nie ma końca. Ludzie muszą się tylko „obudzić”, „otworzyć oczy” i dostrzec wspólnego wroga. Tym wrogiem nigdy jednak nie są elity biznesowe czy właściciele banków, czyli ci, którzy faktycznie odpowiadają za recesję. Łatwiej wskazać kogoś, kto nie będzie mógł się skutecznie obronić, a na kim sfrustrowane masy będą mogły z pianą na ustach odreagować swoje życiowe niepowodzenia. Kozioł ofiarny zawsze się znajdzie. Należy go przedstawić w taki sposób, aby wzbudzał lęk i poczucie stałego zagrożenia. Irracjonalność mętnych tłumaczeń, dlaczego to właśnie dana mniejszość społeczna jest wszystkiemu winna, nie ma najmniejszego znaczenia. Ludzie we wszystko uwierzą, żeby tylko zapewnić ich, że już za chwilę zagrożenie minie, muszą jedynie oddać swój głos na konkretną partię. Oddać swój los w czyjeś ręce i ze spokojem odetchnąć. Ktoś się już tym wszystkim zajmie, nie trzeba się o nic martwić…<br />Wielokrotnie już porównywano dzisiejsze czasy do sytuacji, w jakiej znalazły się Niemcy w latach 30. XX wieku. Niektórzy uważają, że stawianie takiej analogii jest zdecydowanie przesadzone. Z pewnością jest wiele różnic każących mocniej zastanowić się nad trafnością takiego zestawienia. Różni się kontekst historyczny, sytuacja ekonomiczna (współczesne załamanie gospodarcze mimo wszystko nie jest tak drastyczne), rozkład sił na scenach politycznych poszczególnych krajów. Istnieje też nadzieja, że mając w pamięci tragiczną historię, ludzie opamiętają się w ostatniej chwili. Czy tak będzie, czas pokaże. Ciężko jednak nie zauważyć coraz powszechniejszego przyzwolenia na nienawiść i wykluczenie. Co gorsza, jest to trend ogólnoświatowy. Konserwatyzm przestał być w odwrocie. Poglądy typowe dla narodowych radykałów wdarły się na salony, nawet jeśli oni sami nie potrafią przekuć tego na wyraźny sukces w wyborach (przynajmniej jeśli chodzi o Polskę). Na ulicach z co drugiej ściany czy muru straszą krzyże celtyckie. Ogrom młodych ludzi dał się złapać na lep patetycznego patriotyzmu. Kozioł ofiarny został wybrany. A nawet więcej niż jeden, żeby przypadkiem nie pominąć żadnego przeciwnika „prawdziwie patriotycznego, chrześcijańskiego, białego, heteroseksualnego, Wielkiego [tu wstaw nazwę mieszkańca dowolnego państwa]”. Zdemolowana może zostać zarówno budka z kebabem, jak i lokal o profilu lewicowym. Dawnego Żyda zastąpili „ciapaci” i „lewaki”. I nieważne, że „ciapatym” może się okazać student z Indii, a „lewakiem” chadecki liberał. Ważne, by dumnie maszerować i prężyć muskuły. Jak historia dobitnie pokazuje, lepiej przeciwdziałać rodzącemu się faszyzmowi zawczasu, niż czekać, aż będzie za późno.<br /><b><br /></b><b>Swastyka na horyzoncie</b><br />Przełom lat 20. i 30. był niezwykle ciężkim okresem dla Niemiec. Kryzys ekonomiczny wydawał się nie mieć końca. Inflacja rosła w zawrotnym tempie. Miliony bezrobotnych nie miały żadnych perspektyw na przyszłość. Społeczeństwo było w rozsypce. Zwiększyła się liczba samobójstw, szalała gruźlica, a cała masa dzieci cierpiała na niedożywienie. Jedni przemierzali kraj w poszukiwaniu jakiejkolwiek pracy, inni zaś udawali się do stolicy i tam starali się przetrwać, żebrząc. Kanclerz Republiki Weimarskiej, Brüning, tuż przed Bożym Narodzeniem wydał dekret niosący ze sobą cięcia w pensjach pracowników publicznych i w świadczeniach socjalnych. Po przegranej I Wojnie Światowej armia niemiecka była zmuszona ograniczyć swoją liczebność do 100 tysięcy żołnierzy. Oznaczało to, że nagle mnóstwo młodych mężczyzn musiało porzucić służbę. Nie mieli pracy ani jakiegokolwiek innego sensownego zajęcia. W tym czasie ugrupowania polityczne, powiązane z bardziej radykalną prawicą i niejednokrotnie nawiązujące do nacjonalizmu, postanowiły wykorzystać ten fakt i wciągnąć w swoje szeregi dotychczasowych mundurowych. Zaczęły powstawać kolejne organizacje mniej lub bardziej jawnie paramilitarne, mające za zadanie być zbrojnym ramieniem partii politycznych. Do roku 1922 działały tzw. Freikorpsy, czyli ochotnicze formacje, zrzeszające bojowych nacjonalistów. Oficjalnie grupy te udzielały pomocy technicznej. Nieoficjalnie zaś – miały być zbrojną odpowiedzią na coraz bardziej rozprzestrzeniające się tendencje lewicowe. Aktywnie zwalczano ruch komunistyczny, a także strajki robotnicze. Organizacje te otrzymały nawet wsparcie ówczesnego ministra obrony Gustava Noske, który, co ciekawe, był członkiem Socjaldemokratycznej Partii Niemiec (SPD), lecz należał do jej dość „prawoskrętnej” frakcji. Zresztą i sama partia postrzegała komunistów jako zagrożenie dla demokracji. Noske posłużył się Freikorpsami m.in. do stłumienia działalności marksistowskiego Związku Spartakusa, który był odpowiedzialny za wywołanie powstania w styczniu 1919 roku przeciw rządowi socjaldemokratów. W wyniku akcji przeprowadzonej przez nacjonalistyczne bojówki śmierć ponieśli m.in. Róża Luksemburg i Karl Liebknecht, byli działacze SPD, a późniejsi współzałożyciele Komunistycznej Partii Niemiec (KPD). Atakowane były wiece lewicowych partii, demonstracje oraz protesty robotników. Szczególnie aktywne w tym zakresie były oddziały szturmowe partii nazistowskiej (NSDAP) – Sturmabteilung, w skrócie SA, założone w 1920 roku. Oczywistą odpowiedzią na taki stan rzeczy było tworzenie własnych oddziałów paramilitarnych przez pozostałe ugrupowania polityczne. I nie dotyczy to tylko radykalnych frakcji. Z czasem swoje bojówki mieli niemalże wszyscy – od skrajnej prawicy z nazistami na czele, po partie centrowe, aż na socjaldemokratach i komunistach kończąc. Ich głównym celem była ochrona spotkań i wieców własnej partii oraz zakłócanie działalności przeciwników politycznych. Dopuszczano się nawet sabotażu. W okresie od 1928 do 1932 roku wyraźnie wzrosła liczba przypadków stosowania przemocy motywowanej politycznie. Komunistyczna Partia Niemiec swoją własną bojówkę utworzyła już w roku 1924, co było odpowiedzią na wydarzenia z 11 maja tego samego roku, kiedy to w mieście Halle, w trakcie pracowniczej demonstracji, policja zabiła 8 osób, a 16 poważnie raniła. Roten Frontkämpferbund (RFB) zarejestrowane zostało jako zwykła organizacja polityczna. Od samego początku miała to być jednak grupa paramilitarna rewolucjonistów. To właśnie starcia między nazistami a komunistami charakteryzowały się największą brutalnością. Według przedstawicieli NSDAP w 1930 roku śmierć poniosło 17 nazistów oraz 44 komunistów. Liczba rannych członków bojówek narodowosocjalistycznych skoczyła zaś z 2500 (1930) do 9715 (1932). Podstawowym celem SA było przeniesienie walki politycznej na ulice. Dlatego też wielokrotnie sami prowokowali kolejne potyczki. Ich częstą strategią było organizowanie spotkań bądź wieców nazistowskich w robotniczych dzielnicach słynących z lewicowych upodobań. Członkowie RFB wiedzieli, że nie mogą do tego dopuścić.<br />W obozie socjaldemokratów nastroje nie należały do zbyt optymistycznych. Jeszcze do niedawna było to jedno z największych, najlepiej zorganizowanych stronnictw politycznych w kraju. Poparcie społeczne zaczęło jednak regularnie spadać, naziści zaś rośli w siłę. W samej partii część polityków szła w stronę prawicową, reszta natomiast albo popadała w coraz większy marazm, albo przechodziła do komunistycznych stronnictw rewolucyjnych, gdyż mieli dość reformizmu SPD. Z czasem na zebrania przychodził już tylko „stary trzon” ugrupowania. Zarzucano im „brak oddziaływania na szerokie masy” oraz „zamknięcie się we własnej twierdzy”. Z nieskrywaną zazdrością obserwowali najróżniejszych radykałów, znanych z wygłaszania płomiennych, ulicznych przemówień, stojących najczęściej na drewnianych skrzyniach (owe „skrzynie po mydle” [ang. soap box] stały się wręcz symbolem publicznego wyrażania poglądów). Tego brakowało członkom SPD – emocjonalnych wystąpień, które byłyby w stanie pociągnąć za sobą ludzi. Jednak partia nie miała nawet konkretnego planu, jak wyjść z kryzysu ekonomicznego. Niezbyt radzono sobie także z polityczną przemocą na niemieckich ulicach. Nowy przewodniczący socjaldemokratycznej, paramilitarnej grupy Reichsbanner, Karl Höltermann, chciał iść w stronę bardziej stanowczego, bojowego oporu wobec zuchwałych napaści brunatnych grup SA. Z kolei sztab generalny socjaldemokratów w dalszym ciągu zastanawiał się, czy rzeczywiście powinien zrezygnować z polityki tolerancji innych ugrupowań. Frustracja po rządowym wprowadzeniu cięć na wydatki socjalne i pensje opanowała szerokie spektrum lewicowców. Przewodniczący ADGB (Konfederacja Niemieckich Związków Zawodowych) postanowili zwołać spotkanie razem z SPD, Afa-Bund (organizacja zrzeszająca socjalistyczne związki zawodowe), Reichsbanner, Wolnymi Związkami Zawodowymi i Pracowniczą Federacją Sportu. Celem spotkania, które odbyło się 16 grudnia 1931 roku, miało być przedyskutowanie i ustalenie wspólnej, socjaldemokratycznej odpowiedzi na zaistniałą sytuację. Do tego jednak nie doszło. Na pierwszy plan wysunął się bowiem coraz poważniejszy problem brutalnych ataków ze strony popleczników Hitlera. Co więcej, od 11 października tego samego roku aktywnie działał Harzburg Front, będący zawiązaną koalicją ugrupowań prawicowych o mocnym wydźwięku antydemokratycznym i nacjonalistycznym. W skład frontu wchodzili narodowi konserwatyści popierający monarchię – Niemiecka Narodowa Partia Ludowa (DNVP) pod przewodnictwem biznesmena Alfreda Hugenberga, Narodowosocjalistyczna Niemiecka Partia Robotników (NSDAP) Adolfa Hitlera, paramilitarna bojówka Stahlhelm, Liga Rolnicza oraz Liga Pangermańska. Grupa stanowiła silną przeciwwagę dla republikańskiego rządu, a także wszelkich ugrupowań socjaldemokratycznych i komunistycznych. Socjaliści nie mogli pozostać im dłużni. Musieli się zjednoczyć, żeby ukrócić dalszy rozwój narodowych radykałów. Höltermann podczas swojego przemówienia powiedział: „Rok 1932 będzie naszym rokiem. Rokiem zwycięstwa republiki nad jej wrogami. Nie chcemy być w defensywie ani dnia, ani godziny dłużej. Atakujemy!”. Podczas wspomnianego grudniowego spotkania powstał Żelazny Front (Eiserne Front) – koalicja socjalistyczna skupiona na obronie demokracji oraz występująca przeciwko frakcjom jawnie inspirującym się włoskim faszyzmem. W szeregi bojówki weszli dawni członkowie Reichsbanner, młodzieżówka SPD oraz związki zawodowe. „Organizacje zjednoczone w Żelaznym Froncie są przekonane, że zintegrowanie proletariatu jest obecnie istotne, jak nigdy dotąd. Faszystowskie zagrożenie wymaga tego zjednoczenia”. Dodatkowo, podczas licznych manifestacji proszono radykalnych komunistów o to, by zaprzestali swoich ataków na socjalistów i przyłączyli się do wspólnej walki z faszyzmem. Ci jednak pozostawali nieugięci. Stanowisko komunistów zakładało odmowę jakichkolwiek rozmów z socjaldemokratami jako tymi, którzy zdradzili rewolucję. Nazywali ich nawet „socjalfaszystami”. Koalicja antynazistowska rozpoczęła swoją kampanię od organizacji demonstracji, by po niedługim czasie fizycznie zwalczać faszystów na ulicy. Był to krok, którego już od miesięcy wyczekiwały środowiska lewicowe. Jeszcze przed zawiązaniem Żelaznego Frontu wielokrotnie pojawiały się głosy przekonujące, że potrzebna jest jedna organizacja antyfaszystowska o zasięgu ogólnokrajowym. Dzięki temu można było uniknąć marnowania czasu i energii na rozproszone, powtarzające się, a nawet i wykluczające siebie nawzajem działania propagujące idee socjalistyczne oraz zwalczające grupy antydemokratyczne. Szczególnie widoczne było stanowisko Reichsbanner, którego członkowie podczas swoich zebrań wprost nawoływali do podjęcia ataku. W trakcie jednego z takich spotkań przewodniczący berlińskiego oddziału organizacji dobitnie wyartykułował myśli dotychczasowych wyborców socjaldemokratów. „Wy – bezrobotna większość, przybita i rozdarta, żyjąca w skromnych warunkach – robicie wszystko dla republiki, która nie robi niczego dla was. Rząd nas uciska (…), traktując nas jak wrogów (…). Będziemy walczyć i poświęcać się dla lepszych Niemiec, dla prawdziwej republiki, w której władza państwowa będzie faktycznie pochodziła od ludzi”. Presja, by „działać jak Reichsbanner”, spływała na SPD zewsząd. W końcu trzeba było pożegnać się z „polityką tolerancji” i stanąć w jednym szeregu z pozostałymi lewicowymi organizacjami.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-uN5hGrfqmxc/WnbTkEvCCaI/AAAAAAAAAsU/JYD7KDum0dUgj96r1pqmZX4-ReEr2eROwCLcBGAs/s1600/afa.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="515" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-uN5hGrfqmxc/WnbTkEvCCaI/AAAAAAAAAsU/JYD7KDum0dUgj96r1pqmZX4-ReEr2eROwCLcBGAs/s1600/afa.png" /></a></div><b>Trzy strzały</b><br />Symbolem nowo powstałej grupy stały się charakterystyczne trzy strzały. Każda ze strzał symbolizowała kolejnego wroga demokracji – nazistów, monarchistów i państwowych komunistów, a szczególnie bolszewików. Jest jeszcze jedna interpretacja. Strzały miały reprezentować trzech głównych założycieli Żelaznego Frontu – SPD, związki zawodowe i Reichsbanner. Grafika została zaprojektowana tak, by w prosty sposób można było zakryć nią swastyki namalowane na murach. Jej autorem był Sergei Chakhotin (we współpracy z Carlem Mierendorffem), niemiecki biolog i socjolog rosyjskiego pochodzenia, asystent Pawłowa, jak również przyjaciel Einsteina. Jako jeden z pierwszych zajmował się psychologią tłumu. Kolejne poczynania partii nazistowskiej i uprawiana przez nią propaganda mocno niepokoiły naukowca. W 1933 roku wydał książkę zatytułowaną „Trzy strzały przeciwko swastyce”, będącą pogłębioną analizą indoktrynacji w wykonaniu narodowych socjalistów. Siedem lat później opublikował „Gwałt mas: psychologia totalitarnej, politycznej propagandy”, gdzie starał się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego hitlerowcy doszli do władzy. Socjalista, członek SPD, tak samo negatywnie odnosił się do dyktatorskich zapędów bolszewików. Będąc aktywnym członkiem SPD, starał się usprawnić propagandę partii. Do tej pory na plakatach socjaldemokratów widniały „postacie pełne nędzy, boleści i rozpaczy”. Zamiast tego Chakhotin proponował jasny, konkretny, mocny przekaz zawierający wyrazistą i zapadającą w pamięć symbolikę.<br />Trzy strzały szybko stały się symbolem powszechnie wykorzystywanym przez frakcje socjalistyczne, a ich wymowa była jednoznacznie antyfaszystowska. Wkrótce znaleźć je można było też na plakatach propagandowych i wyborczych SPD. Do Polski dotarły dzięki Polskiej Partii Socjalistycznej, która, na wzór niemiecki, stworzyła własną grupę bojową pod nazwą Akcja Socjalistyczna, najczęściej mierząc się z ONR-em. Znak zaproponowany przez Chakhotina przetrwał do dziś i jest używany zarówno przez socjalistów, jak i anarchistów jako wyraz ich antyfaszyzmu. W międzyczasie niektóre grupy sprzeciwiające się neonazizmowi nadały mu nowe znaczenie. Według nich trzy strzały oznaczają przymierze anarchistów, socjalistów i komunistów w aktywnym zwalczaniu wszelkich przejawów ideologii o zapędach totalitarnych. Wracając do lat 30., powstanie Żelaznego Frontu wywołało nieskrywany entuzjazm wśród lewicowców demokratycznych. Istnienie organizacji dawało cień nadziei w tak trudnych okolicznościach, szczególnie gdy narodowi socjaliści systematycznie zyskiwali na popularności, nie kryjąc przy tym planów likwidacji opozycji po wygranych wyborach. Bojówka socjaldemokratyczna w dość krótkim czasie zgromadziła ok. 3 miliony członków, w tym wielu młodych ludzi, gotowych do bezpośrednich ataków na nazistów. Przemoc regularnie zalewała ulice. Główni członkowie Reichsbanner – Kurt Schumacher, Theodor Haubach, Carlo Mierendorff i Julius Leber – słynący z ponadprzeciętnych umiejętności oratorskich, jeździli po całym kraju, aby swoimi przemowami porwać tłumy podczas demonstracji antyfaszystowskich. Szczególnie Mierendorff miał ambicje przeobrazić Żelazny Front w większy, wykraczający poza ramy parlamentu ruch. Postulował utworzenie „Nowej Lewicy”, krytykując starszy, bardziej konserwatywny człon SPD, któremu zarzucał przejście z rewolucjonizmu do reformizmu oraz nadmierną biurokrację. W jego odczuciu celem powinna być organizacja aktywna, radykalna i nie bojąca się konfrontacji z antydemokratami. Był rok 1932, bojówkarze socjalistyczni mieli masę roboty, ochraniając swoje wiece oraz ścierając się z nazistami i, w mniejszym stopniu, komunistami. Wybory były coraz bliżej. Jeszcze wszystko mogło się zdarzyć. Żelazny Front nie był jednak jedynym stronnictwem aktywnie zwalczającym rosnące zagrożenie ze strony nacjonalistycznych fanatyków.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-ASxR98Q2h5U/WnbTbatWBBI/AAAAAAAAAsQ/NEUGUGE6OEgK10RGhDj1NM1USM_C5n_5wCLcBGAs/s1600/iron.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="479" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-ASxR98Q2h5U/WnbTbatWBBI/AAAAAAAAAsQ/NEUGUGE6OEgK10RGhDj1NM1USM_C5n_5wCLcBGAs/s1600/iron.png" /></a></div><b>Akcja Antyfaszystowska</b><br />Główną siłą komunistów na niemieckich ulicach była wspomniana już bojówka Roten Frontkämpferbund. Dzięki jej oddziałom rewolucjoniści mogli odpierać ataki nazistów i przeprowadzać własne. Nie zajmowali się jednak wyłącznie szerzeniem terroru w obozach przeciwników politycznych. Ich rolą było też prowadzenie agitacji wśród pracowników niezwiązanych z żadną frakcją oraz zwykła, sąsiedzka pomoc w biednych, robotniczych dzielnicach. Dochodziło nawet do przypadków blokowania eksmisji. Lecz nie trwało to długo. W 1929 roku rząd Rzeszy zdecydował się zakazać świętowania 1 maja. Wywołało to całą masę protestów, nierzadko przeradzających się w burdy i potyczki z policją. Brali w nich udział przede wszystkim członkowie KPD i RFB. Podczas protestu w Berlinie policja zastrzeliła ponad 30 osób. W tym samym roku doprowadzono do delegalizacji komunistycznej grupy paramilitarnej, co również wywołało falę sprzeciwu. Nic to nie dało. Dość szybko liczba członków RFB skurczyła się do niespełna 130 tysięcy. Działacze zostali zmuszeni zejść do podziemia. Nie zmieniało to faktu, że partia potrzebowała obronnej organizacji, która mogłaby legalnie funkcjonować. W związku z tym w 1932 roku utworzono Antifaschistische Aktion, czyli Akcję Antyfaszystowską. Początkowo część KPD opowiadała się za nawiązaniem szerokiej współpracy z socjaldemokratami w ramach Antify. Głoszono, iż należy stworzyć jak najszerszy front do walki z nazistami, zakładający zjednoczenie komunistów, socjalistów, socjaldemokratów, związkowców, chrześcijańskich robotników i osób niezrzeszonych. Dzięki temu można byłoby dotrzeć do niezdecydowanych robotników, bezrobotnych, rolników, urzędników, rzemieślników i intelektualistów. Szczególnie istotne było przeciągnięcie na swoją stronę ludzi zamieszkujących mniejsze miejscowości i wsie, gdzie faszyzm miał się całkiem dobrze. Do zjednoczenia niestety nie doszło. Wniosek odrzucono na posiedzeniu partii komunistycznej 23 maja 1932 roku. W dalszym ciągu stanowisko komunistów opierało się na określaniu SPD „socjalfaszystami”, z którymi nie chcieli stawać po tej samej stronie barykady. Dzień później doszło do poważnego incydentu w niemieckim parlamencie. Grupa nazistów zaatakowała członków KPD. Przyśpieszyło to jedynie samoorganizację komunistów. Pierwsze oficjalne spotkanie Akcji Antyfaszystowskiej odbyło się 10 lipca w Berlinie. Logo Akcji, dwie czerwone powiewające flagi, miało symbolizować ruch robotniczy, który stawał na drodze rozprzestrzeniającego się, skrajnego nacjonalizmu. Grafika została zaprojektowana przez Maxa Keilsona oraz Maxa Gebharda, twórców zrzeszonych w organizacji Zjednoczenie Artystów Rewolucyjnych. Obaj należeli także do KPD i byli odpowiedzialni za projektowanie plakatów propagandowych partii. Podobnie jak znak trzech strzał, dwie charakterystyczne flagi stały się uniwersalnym symbolem antyfaszystowskim, wykorzystywanym do dziś. W latach 80., kiedy to reaktywowano Antifę, jedną czerwoną flagę zamieniono na czarną, aby podkreślić wkład anarchistów w odbudowę struktur oporu przeciw neonazistom. Obecnie można spotkać wiele wariacji grafiki, w zależności od specyfiki danej grupy antyfaszystowskiej, wykorzystującej to logo.&nbsp; &nbsp; &nbsp; &nbsp; &nbsp; <br />Szybka organizacja samoobrony była o tyle ważna, że nadciągające widmo nazizmu uważano za szczególne zagrożenie dla rewolucji socjalnej. Nie brakowało głosów krytykujących NSDAP za wykorzystywanie przez nich haseł na wzór socjalistyczny, aby tylko zdobyć poparcie robotników. Patrząc na włoski faszyzm, przewidywano, że hitlerowcy wcale nie zlikwidowaliby silnie zakorzenionej w społeczeństwie hierarchii, na szczycie której stały elity biznesowe i bogaci przedsiębiorcy. Wskazywała na to już sama nacjonalistyczna retoryka nazistowskiej partii, która promowała zjednoczenie narodowe wszystkich Niemców, a nie świadomość klasową. Szczególnie członkowie KPD widzieli w nich siłę reakcyjną, mającą za zadanie stłamsić ruch robotniczy i zabezpieczyć interesy kapitalistów, którzy czuli się niepewnie wobec w dalszym ciągu dość popularnego ruchu socjalistycznego. Naziści wykorzystali także tęsknotę zwykłych Niemców za zjednoczonym krajem, który nie byłby tak skrajnie podzielony, jak na przełomie lat 20./30. Do tego głosili potrzebę „miłowania ojczyzny i narodu”. Lewicowcy widzieli w tych działaniach jedynie próbę „zdyscyplinowania klasy robotniczej”. Pomimo trudnej sytuacji w kraju Antifie systematycznie przybywało członków. 13 lipca tego samego roku, w mieście Wuppertal, zebrały się dziesiątki tysięcy antyfaszystów w celu zablokowania wystąpienia Adolfa Hitlera i demonstracji SA. Cztery dni później, w hamburskiej dzielnicy Altona, miało miejsce kolejne, tym razem wyjątkowo krwawe starcie aktywistów Antifaschistische Aktion z brunatnymi oddziałami. Naziści zostali skutecznie rozgonieni i nawet policja nie była w stanie im pomóc. W tym samym czasie politycy i działacze SPD dostali odgórny zakaz brania jakiegokolwiek udziału w akcjach Antify. Niechęć była więc obopólna, co całkowicie pogrzebało szanse lewicy na ostateczne pokonanie nazistów. Mimo licznych sukcesów w ulicznych walkach i mnóstwa gotowych do działania Niemców o robotniczym rodowodzie NSDAP wygrało wybory parlamentarne 31 lipca 1932 roku, uzyskując 37% poparcia. Pomniejsze partie i organizacje lewicowe zalały KPD i SPD falą krytyki. Faktyczny opór antyfaszystowski mógłby mieć miejsce, gdyby doszło do rozważanego przez część środowiska połączenia wszelkich lewicowych sił. Lecz na to było już za późno. Partia Hitlera wraz z DNVP zdominowały parlament. W lutym 1933 roku budynek Reichstagu został podpalony, o co szybko oskarżono komunistów z KPD. Było to pretekstem do zawieszenia swobód obywatelskich, wprowadzenia stanu wyjątkowego i rozprawienia się z opozycją. Zakazano prawnie działania wszelkim grupom sprzeciwiającym się Hitlerowi, w tym Żelaznemu Frontowi i Antifie, a znaczną część członków tych organizacji aresztowano.<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-30ZYxJkvBCg/WnbURrcRCzI/AAAAAAAAAsg/2rtUW9TSzfAyqdTfHNL2wmlSE8h8w4otACLcBGAs/s1600/czarne.png" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="399" data-original-width="666" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-30ZYxJkvBCg/WnbURrcRCzI/AAAAAAAAAsg/2rtUW9TSzfAyqdTfHNL2wmlSE8h8w4otACLcBGAs/s1600/czarne.png" /></a></div><b>Czarne Szeregi</b><br />Niemieccy anarchiści twierdzili (podobnie jak komuniści i część socjaldemokratów), że walka z faszyzmem równa się walce z kapitalizmem. Rosnąca bieda, bezrobocie oraz „wyzysk klasy robotniczej” – wszystko to groziło oporem, który mógłby przerodzić się w rewolucję. Dlatego w interesie kapitalistów było udzielenie pomocy nazistom w przejęciu władzy. Hitlerowcy z kolei mieli ukrócić wszelkie próby zakłócenia status quo. Ówczesnym anarchistom wydawało się to jasne, podobnie jak niechęć do wchodzenia w układy z SPD, które było postrzegane jako partia kompromisów i ustępstw, co pośrednio pomogło wypłynąć nazizmowi na szersze wody. Scentralizowane związki zawodowe również się im nie podobały. Anarchosyndykaliści zrzeszali się głównie wokół związku zawodowego FAUD (Unia Wolnych Robotników Niemiec), który jeszcze w 1921 roku liczył 150 tysięcy członków. Wraz z upływem kolejnych lat zainteresowanie klasy pracującej anarchizmem wyraźne spadało. Większość działaczy FAUD przeszła do KPD lub SPD. Rudolf Rocker, uznany niemiecki anarchosyndykalista, uważał, iż przyczyną takiego stanu rzeczy jest mentalność robotników Republiki Weimarskiej, którzy „są przyzwyczajeni do dyscypliny wojskowej”. Zarzucał też komunistom upodabnianie się do nazistów, aby wykorzystując ową mentalność, przyciągnąć do siebie jak najwięcej ludzi. Podobnie jak inne ugrupowania lewicowe anarchiści doświadczyli fizycznych ataków ze strony nacjonalistycznych bojówek. Pod koniec lat 20. powstały pierwsze paramilitarne grupy, mające na celu ochronę działalności FAUD. Oddziały Czarnych Szeregów (Schwarzen Scharen) organizowały się głównie w Berlinie i na Górnym Śląsku. Nazwa anarchistycznej bojówki wzięła się od ubioru jej działaczy, którzy nosili się cali na czarno. Nierzadko byli uzbrojeni. I tu pojawia się polski wątek. Śląską grupę koordynował Tomasz Pilarski, ps. „Jan Rylski”, aktywista anarchosyndykalistyczny w Raciborzu, w latach 1928-1932 redaktor pisma „Freiheit” („Wolność”), członek FAUD do 1933 roku, uczestnik powstania warszawskiego, późniejszy członek Syndykalistycznej Organizacji „Wolność” (SOW-a). Właściwie to jemu przypisuje się pomysł powołania bojowej grupy. Kolejne komórki Czarnych Szeregów zawiązały się w Bytomiu, Gliwicach i Kietrzu. Liczebność każdej z nich wahała się od 20 do 45 członków. Grupy odziane w czarne płaszcze zaczęły się w końcu pojawiać na terenie dzisiejszych Niemiec. Najpierw w mieście Kassel, następnie w regionie Ren-Men, później w Westfalii, by ostatecznie dotrzeć do Berlina. Typowymi akcjami przeprowadzanymi przez bojowych anarchistów było zapewnianie ochrony własnym demonstracjom oraz wiecom, atakowanie nazistowskich grup, jak również szerzenie propagandy wśród klasy robotniczej i ludności wiejskiej. Tomasz Pilarski, nie ograniczając się jedynie do działalności górnośląskiej komórki, lecz angażując się w akcje na terenie całych Niemiec, zasłynął szczególnie jednym incydentem. Przebywając w Dreźnie, udał się na przedwyborczy wiec nazistów. Na tyle skutecznie zalał niewygodnymi pytaniami samego Adolfa Hitlera, iż ten został na koniec sowicie wygwizdany przez zgromadzoną ludność.<br />Czarne Szeregi siłą rzeczy były organizacją dość mocno zróżnicowaną pod względem narodowościowym. Fakt ten nabiera wręcz wymiaru symbolicznego, gdyż głównym celem bojówki byli nacjonaliści głoszący „czystość narodową”. Anarchiści opowiadali się także za powołaniem szerokiej koalicji antyfaszystowskiej. Nawiązywali współpracę z militarnymi grupami KPD, jak np. podczas starcia z nazistami w Raciborzu, kiedy to siły połączyło 70 komunistów z 80 anarchistami. Aktywiści Schwarzen Scharen krytykowali taktykę swojej macierzystej organizacji – FAUD – zarzucając jej brak elastyczności, nieumiejętność wewnętrznej debaty oraz wykazywanie skłonności do elitaryzmu, co skutkowało coraz mniejszą liczbą członków. Grupa Pilarskiego brała więc na swoje barki nie tylko fizyczną walkę z piewcami totalitaryzmu, lecz również promowanie anarchosyndykalizmu. Bardziej dalekosiężnym planem było stworzenie ruchu rewolucyjnego z prawdziwego zdarzenia, który miałby przełamać stagnację, w jakiej znalazło się środowisko wolnościowe. Opublikowali manifest pt. „Richtlinien der Schwarzen Schar, Bezirk Berlin-Brandenburg”, redagowali własne pismo, zbroili się. Nie mieli jednak złudzeń, było ich zbyt mało. Stąd chęć współpracy z każdym, komu bliskie były idee antyfaszyzmu i antykapitalizmu. Zanim jednak doszło do powołania jakiegokolwiek większego frontu, wielu członków Czarnych Szeregów zostało aresztowanych bądź ściganych przez policję. Pilarski również był wielokrotnie aresztowany, łącznie spędzając 19 miesięcy w więzieniu w okresie 1919-1932. Później władze niemieckie okrzyknęły go mianem zdrajcy stanu, przez co musiał uciekać do Polski. Zagraniczne kontakty pozwalały anarchistom na organizowanie ucieczek, głównie do Hiszpanii. Nieocenieni okazali się przy tym fałszerze dokumentów, a nawet biletów kolejowych.<br />Środowisko anarchosyndykalistów mocno się podzieliło w sprawie Czarnych Szeregów. Część krytyków uważała, że zakładanie tego typu grup jest jedynie poddaniem się ogólnokrajowemu trendowi na polityczne bojówki. Co więcej, widziano w tym zagrożenie dla ponownego wprowadzenia terroryzmu jako środka walki politycznej. Pojawiały się także opinie, iż akcje o charakterze antyfaszystowskim mogą odciągać rewolucjonistów od ich głównego celu – walki klas. Militaryzm grupy wydawał się szczególnie kontrowersyjny, gdyż członkowie Czarnych Szeregów mieli nawet jednolite „mundury”, nie wspominając już o nieprzyjemnych skojarzeniach skrótu niemieckiej nazwy Schwarzen Scharen – SS. Zamiast zbrojnych zmagań postulowano strajk generalny jako główną metodę działania. Dyskusje wewnątrz ruchu wolnościowego nie trwały jednak długo. Po dojściu nazistów do władzy Czarne Szeregi, podobnie jak pozostałe organizacje antyfaszystowskie, uległy rozwiązaniu. Ci, którzy uniknęli aresztowania, uciekli z kraju bądź zeszli do podziemia i tam prowadzili działalność przeciwko totalitarnym rządom.<br /><b><br /></b><b>Lekcja dla nas</b><br />Jak pisałem na wstępie, trudno wprost wyprowadzić analogię między okresem tuż przed powstaniem III Rzeszy a dzisiejszymi czasami. Są jednak pewne podobieństwa, które z pewnością powinny niepokoić i dać dużo do myślenia. Historia dobitnie pokazuje, jak ważne jest zduszenie rosnących tendencji faszystowskich w zarodku. Gorzej, gdy choroba nacjonalizmu rozrośnie się i wyjdzie poza stęchłe piwnice neonazistowskiej, marginalnej subkultury. Do tego niestety już doszło. I nawet jeśli objęcie władzy przez narodowców graniczy z cudem, to udało się im zarazić swoją szowinistyczną retoryką znaczną część społeczeństwa i mainstreamowe partie. Nie pozostaje więc nic innego, jak uświadamiać, organizować się i stawiać opór. Antyfaszystowski opór!<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-4535793169317624034 2018-02-04T01:22:00.001-08:00 2018-02-04T01:25:26.266-08:00 Vegan Stories #2 - Iza Gołaszewska, aktywistka Otwartych Klatek <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-2KSBZPMvU8A/WnbQZ81uPKI/AAAAAAAAAsE/-yazjwJ7rL4V8kO1oVgt3QYmzuPcSlT5QCEwYBhgL/s1600/iza.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="510" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-2KSBZPMvU8A/WnbQZ81uPKI/AAAAAAAAAsE/-yazjwJ7rL4V8kO1oVgt3QYmzuPcSlT5QCEwYBhgL/s1600/iza.jpg" /></a></div><div class="separator" style="clear: both;">Wielu osobom weganizm kojarzy się z rezygnacją z niemal wszystkiego, co przyjemne, szybkie i wygodne. Kiedyś pewnie bym się z tym zgodziła, jednak z perspektywy czasu wiem, że z niczego nie zrezygnowałam, a wręcz przeciwnie - podjęłam decyzję, dokonałam wyboru i stałam się innym człowiekiem. Weganizm wpłynął na tak wiele aspektów mojego życia, że niemal dosłownie wywrócił je do góry nogami.&nbsp;</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Banalne początki</b></div><div class="separator" style="clear: both;">Jak większość dzieci lubiłam zwierzęta. Na pewno sprzyjało temu również wychowanie wśród nich - od kiedy sięgam pamięcią, w naszym domu mieszkały dwa psy i kot, przewijały się też mniejsze zwierzęta, takie jak chomiki, świnki morskie, myszy czy rybki. Jednak nikt nie mówił dziecku, że mięso na talerzu to kawałek stworzenia, które potrafi odczuwać emocje tak samo jak psiak, który zasypiał ze mną w łóżku. Poznanie prawdy było smutnym odkryciem, po którym naturalnie przyszło zainteresowanie dietą wegetariańską.</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Wegetarianizm mi nie wyszedł</b></div><div class="separator" style="clear: both;">W swoim życiu trzy razy próbowałam diety wegetariańskiej. Za pierwszym i drugim razem zrezygnowałam i wróciłam do diety tradycyjnej. Wynikało to z braku wiedzy i umiejętności bilansowania diety. Przy trzecim podejściu postanowiłam zrobić to porządnie - czytałam, szukałam, sprawdzałam przepisy. Pamiętam rozmowę, w trakcie której twierdziłam, że bardzo zależy mi na tej zmianie, ale nigdy nie będę weganką - to skrajność, niedobory, osłabienie i tak się po prostu nie da żyć. Po tygodniu wertowania Internetu, za sprawą wszystkich zebranych informacji, z dnia na dzień jednak zostałam weganką.</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Gdy zakupy są wyzwaniem</b></div><div class="separator" style="clear: both;">Z ogromną motywacją i budującym uczuciem “od dziś jestem innym człowiekiem” ruszyłam na pierwsze wegańskie zakupy spożywcze. Wrzuciłam do koszyka warzywa i owoce, trochę kasz i… co dalej? Koniec ze słodyczami? Koniec z fast foodami? Zmartwiona czytałam składy produktów, by z rezygnacją odkładać jeden po drugim na miejsce. Na początku miałam wrażenie, że mleko i jaja są dodawane do wszystkiego. Potrzeba było wielu takich wypraw, żebym wreszcie zapamiętała, które produkty są wegańskie, a sporadyczne sprawdzanie składów zaczęło mi iść całkiem sprawnie. Z czasem okazało się nawet, że lista wegańskich produktów jest zaskakująco długa, trzeba tylko wiedzieć, gdzie i czego szukać.</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Dietetycy - amatorzy</b></div><div class="separator" style="clear: both;">Piłam piwo, zagryzając je chipsami i nigdy nie usłyszałam złego słowa na ten temat. Po przejściu na weganizm nagle moja rodzina i bliżsi znajomi zaczęli martwić się o spodziewane niedobory i anemię. Analizowanie tego, co jem i rozkładanie rąk, gdy nie potrafili mnie niczym poczęstować, stało się normą. Tata powtórzył moje słowa z czasów, gdy zaczynałam: wegetarianizm rozumiem, ale z tym weganizmem to już przesadzasz. Na szczęście to był tylko okres przejściowy - po pewnym czasie oswoili się z moją decyzją i choć nie wiedzą wszystkiego o tym stylu życia, zapamiętali konkretne produkty, takie jak hummus czy jeden rodzaj ciastek, które zawsze na mnie czekają, gdy wpadam w odwiedziny. Oczywiście nadal zdarzają się specyficzne sytuacje, które wspominam z uśmiechem, jak na przykład rozmowa z babcią w czasie świąt wielkanocnych - przyniosłam ze sobą parówki sojowe, wyglądające jak mięsne, na co babcia z radością stwierdziła “no widzisz, mówiłam, że drobiowe możesz!”. Są ludzie, dla których moja decyzja nigdy nie będzie do końca jasna i przede wszystkim uzasadniona, jednak dla mnie najważniejsze jest to, że w gronie najbliższych wzajemnie się szanujemy i akceptujemy swoje wybory.&nbsp;</div><div class="separator" style="clear: both;"><b><br /></b></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Weganizm to za mało</b></div><div class="separator" style="clear: both;">Jako weganka nie przyczyniam się do krzywdzenia zwierząt. To ma znaczenie, bo chociaż jestem tylko jednostką w tłumie, to takich jednostek jest coraz więcej, ta liczba wciąż rośnie. Mimo wszystko miałam poczucie, że to za mało, chciałam robić coś więcej. Założyłam bloga, na którym umieszczałam przepisy i pisałam o różnych aspektach weganizmu w nadziei, że trafi na niego ktoś, kto wciąż się waha, a dzięki mojej pracy przekona się, że w tym stylu życia nie ma nic trudnego, że to tylko kwestia zmiany kilku nawyków i prostego wyboru. Gdy otrzymałam pierwszą wiadomość, że ktoś postanowił spróbować weganizmu za sprawą mojego bloga, poczułam ogromną satysfakcję. Świadomość tego, że wywarłam wpływ na czyjeś postrzeganie i przyczyniłam się do choćby najmniejszych zmian, była bardzo budująca. Takie informacje nadal ogromnie mnie cieszą, ale z czasem poczułam, że to również przestało mi wystarczać. Chciałam pójść o krok dalej, dotrzeć do szerszego grona, chciałam dalszych zmian. Te przemyślenia skłoniły mnie do wstąpienia do Otwartych Klatek - stałam się częścią stowarzyszenia, które ma realny wpływ na los zwierząt.&nbsp;</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Powiew świeżości</b></div><div class="separator" style="clear: both;">W końcu odnalazłam swoje miejsce. Chciałam mieć wpływ na to, co dla mnie ważne, a zyskałam o wiele więcej. Otwarte Klatki to organizacja, której członków łączy jedno: zmiana losu zwierząt hodowlanych. Spotkałam tu świetnych ludzi o zupełnie różnych charakterach, każdy z innej bajki, o odmiennych zainteresowania, a przy tym otwartych i ciekawych świata. Wszyscy potrafimy zgrać się w konkretnym celu: działaniu na rzecz zwierząt. Jednocześnie rozmawiamy ze sobą, wciąż się poznajemy, aż w końcu okazuje się, że łączy nas coś jeszcze - wrażliwość na to, co dzieje się ze światem i wzajemne zrozumienie. Z czasem zaczęliśmy spotykać się prywatnie, zżyłam się z grupą i z osoby zamkniętej, przeważnie depresyjnej, męczącej się wśród ludzi, stałam się otwarta, bardziej optymistyczna i gotowa do działania.&nbsp;</div><div class="separator" style="clear: both;"><br /></div><div class="separator" style="clear: both;"><b>Nie tylko weganizm</b></div><div class="separator" style="clear: both;">Zaczęłam od weganizmu. Na początku uważałam, że to wszystko, czego mogę od siebie wymagać - nie przyczyniać się do cierpienia niewinnych, czujących istot. Ale weganie to często bardzo interesujący, inspirujący ludzie. Wystarczy dostęp do Internetu, by odkryć coś, co wcześniej było nieobecne, a jednak na wyciągnięcie ręki. W ten sposób poznałam minimalizm i ideologię Zero Waste. W obu przypadkach okazało się, że to znowu jedynie kwestia wyboru, określenia swoich priorytetów w życiu i chęć zmian. Stopniowo wprowadzam te zmiany do swojej codzienności i co jakiś czas zerkam w tył, by przekonać się, jak bardzo się rozwijam. Wciąż się czegoś uczę, a przemiana, jaka zaszła we mnie od pierwszego dnia weganizmu do dziś, jest tak naprawdę nie do opisania, mimo moich starań. Tego trzeba po prostu spróbować.</div><div class="separator" style="clear: both;">Izabela Gołaszewska - aktywistka Otwartych Klatek, autorka bloga "Niepoprawna weganka", copywriter, fotograf kulinarny</div><div class="separator" style="clear: both;">(#4, lato 2017)</div> Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-196483043101730871 2018-01-28T08:05:00.001-08:00 2018-02-04T01:05:58.811-08:00 SIKSA <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-cSplybU9Z40/Wm30Yb2htQI/AAAAAAAAAqc/G8TQd1jFh04E7KSyUHHqGNw4EnAhuF9pQCLcBGAs/s1600/siksa1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="444" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-cSplybU9Z40/Wm30Yb2htQI/AAAAAAAAAqc/G8TQd1jFh04E7KSyUHHqGNw4EnAhuF9pQCLcBGAs/s1600/siksa1.jpg" /></a></div><i>Obok twórczości Siksy nie sposób przejść obojętnie. Zdążyła już przylgnąć do nich łatka pt. „albo ich kochasz, albo nienawidzisz”. Czy tak jest w rzeczywistości, każdy musi sprawdzić na własną rękę. Nie można im jednak odmówić solidnej porcji wartościowego przekazu, jaki ładują we wszystko, co robią. A to oznacza jedno – mają dużo do powiedzenia. I właśnie na tym, według mnie, punk stoi. Ten niecodzienny duet jest coraz bardziej rozchwytywany i zapraszany w najróżniejsze miejsca (zaliczyli ostatnio nawet wypad do Czech), miałem więc małą obawę, czy uda mi się ich odpytać z tego i owego. Całe szczęście wszystko wypaliło, a efekt poniżej. Sami się przekonajcie, czy jest się o co tak oburzać! ~Mn</i><br /><br /><b>Hej! Miło mi powitać was na łamach naszego zina! Nie wiem, czy jest w tym kraju jeszcze jakiś scenowiec, który nie słyszał o Siksie. Jednak na wszelki wypadek poproszę o przedstawienie się.</b><br />SIKSA: Nazywam się SIKSA, bo za miliony SIKS kocham i cierpię katusze. Nie wiem, czy wiesz, ale jest nas milion*.<br />*Przerobiony fragment Wielkiej Improwizacji Konrada z III cz. „Dziadów” Adama Mickiewicza. Siksa w tzw. „krajach izraelskich”, czyli państwach, w których religią jest islam i większości społeczeństwa polskiego kojarzą się wyłącznie z terroryzmem i „ciapatymi”, SIKSA oznacza TORTURĘ. W jidysz stosowane na określenie młodej, przeważnie atrakcyjnej kobiety nie-Żydówki. Jest określeniem o raczej pejoratywnym wydźwięku. Analogicznie – dla nieżydowskiej dziewczynki określenie w języku jidysz to "szikselba", które jednocześnie oznacza "kurwa". Inne żydowskie określenia na nie-Żydówkę to nachrija i goja. Wśród ortodoksyjnych Żydów termin używany jest także na określenie młodej Żydówki nieprzestrzegającej żydowskich nakazów religijnych. Połącz znaczenie SIKSY w jidysz + torturę i wyobraź sobie, że nie jestem żadnym kosmicznym tworem, a jedynie laską, którą uznaje się co chwilę za: nie-punkówę, nie-piosenkarkę, nie-umiejącą śpiewać, nie-umiejącą nagrać się, nie-seksualną, nie-do-wyruchania, generalnie NIE. Ja sobie nie wymyśliłam siebie z kosmosu. Ja jestem tym, co przeżyłam ja sama i osoby z mojego bliskiego otoczenia i, jak się okazuje, inne dziewczyny. Tak, torturuję siebie i innych, mszczę się, jestem jak Uma z „Kill Billa”. Taką sobie wymyśliłam terapię. Terapię, która działa też na innych, w szczególności dziewczyny. Wiem, że niektórym to pomaga, bo dostaję tego wyraźne sygnały czy po prostu wiadomości. W dodatku uważam, że każdy ma swoją SIKSĘ. Jedni mają hardcore, w którym się wyżywają, inni mają antyfaszyzm, jeszcze inni walczą o prawa zwierząt – każdy robi to także dla siebie. I to wszystko powinno nas łączyć, a nie dzielić. A SIKSA wie, że bywa, kurwa, inaczej.<br /><br /><b>Punk sam w sobie stawia na prostotę brzmienia. Wy ze swoim minimalizmem poszliście o krok dalej. To celowy zabieg czy tak po prostu wyszło? Co ciekawe, podkreślacie, że słuchanie muzyki wcale nie musi być przyjemne, tłumacząc też w ten sposób formułę Siksy.</b><br />Buri: Unikałbym jednak określenia „tłumaczyć”, bo choć w słowie tym zawarte są dobre intencje (edukacyjne), to w naszym kontekście może sugerować jakąś abstrakcyjną winę, z której musielibyśmy się rozliczać. Wolałbym słowo „przybliżamy”, chociaż naprawdę jestem przekonany, że nie robimy nic na tyle trudnego, by nie zaufać ludziom, by nie postawić na intelekt i emocje tych, do których trafiamy. Ale wracając do tej prostoty i minimalizmu, to postawmy sprawę w innej perspektywie. Wszyscy, wszędzie i zawsze starają się być perfekcyjni, poukładani, atrakcyjni. Zabiegają o akceptację, uznanie, szacunek, chcą się podobać. Czy to w normalnym życiu, w obiegu społecznym czy na scenie punk/alternatywnej. Chcą, by ich komunikaty były zaakceptowane, co doda im prestiżu, spokoju, samozadowolenia, podniesie ich pozycje społeczną, niezależnie od tego, o jakich mikrospołecznościach gadamy. Okej, to normalne ludzkie pragnienia pozwalające bezpiecznie funkcjonować i iść przez życie. Ale każdy napotyka na swojej drodze tyle negatywnych bodźców, złych ludzi, spotyka go tyle potknięć, popełnia tyle błędów, że nie może tego zignorować. Może to zatuszować, wyprzeć, ale nie może tego pominąć, bo buduje go to w takim samym stopniu co spokój wynikający z akceptacji w grupie. SIKSA jest zbudowana z tego wszystkiego, na czym nie buduje się spokojnych relacji społecznych, to „estetyka błędu, pomyłki i porażki”. Nie chcemy się podobać, mamy dosyć spełniania norm, których ktoś zawsze od nas wymagał (swoją drogą – odwieczne pytanie: czym jest norma?). Czy mówimy tu o relacjach rodzinnych, z innymi grupami, rolami społecznymi czy o aktualnych standardach na scenie hc/punk? Mamy dosyć tego, że kawałki muszą trwać tyle a tyle, że musimy używać tyle a tyle sprzętu, mieć tylu a tylu muzyków, nie przekraczać granic między koncertem punkowym a sztuką, teatrem, literaturą, nie grać „nie-dla-punków”, tam czy tu. Co jaśniej komunikuje nasze intencje od tego, że nie chcemy grać według reguł sceny niż to, że mamy pół sekcji rytmicznej odrzucającej intencje solowe i drąca się, „irytującą laskę” z potokiem słów? Dzięki temu, że to tylko bas i wokal, to ludzi odrzucamy i fascynujemy zarazem, działamy trochę jak efekt obcości w teatrze Brechta, a z drugiej strony wciągamy, zaciekawiamy. Bas, głos, minimalistyczny spektakl. To wszystko tylko środki, czasami punki spędzają nad rozgryzieniem tego połączenia zbyt dużo swojego czasu. Muzyka? Tu muzyka w banalnym rozumieniu się kończy, a przynajmniej taka do „potupania nóżką”, bo z takiej muzyki nic nie wynika, a koncerty hc/punk nic nie wnoszą. Chyba że wydarzenie jest benefitem. Sama muzyka nie robi już nic. „More than music”? Wolne żarty.<br /><b><br /></b><b>Nie wiem, jak na świecie, ale na polskiej scenie stanowicie prawdziwy ewenement. Czyżbyście odkryli sposób na to, by punk znów szokował i powodował skrajne emocje?</b><br />Buri: Nic nie odkryliśmy, w naszej perspektywie nie robimy nic szczególnie nowego czy szokującego. Nie planowaliśmy, by SIKSA wyglądała właśnie tak, jak wygląda, ze szczególną premedytacją. To raczej luźna ewolucja tego, co w nas siedziało i wydarzyło się ot tak, po prostu. Bo jeśli będziemy na przykład brnąć w ten wątek, że Siksa ożeniła punk z performansem, to często narazimy się na śmieszność, bo „performans” to określenie w ogólnej świadomości narażone na „bekę”, kojarzone z „niezrozumiałym komunikatem” lub, mówiąc kolokwialnie, „artystycznym gównem”. Ja osobiście rozumiem performance słowami „being &gt; doing &gt; showing doing” i dzięki temu powrócimy do jednego z moich ulubionych określeń, że Siksa jest FAKTEM. A oznacza to, że po prostu pojawiamy się, jesteśmy, będziemy i trzeba sobie z tym poradzić. Nie ma tu znaczenia, czy się ten nasz punk zaakceptuje, czy odrzuci, my po prostu „trwamy, trwamy, trwamy”, jak zapodaje Robert Piernikowski, i to samo w sobie jest „skandalonem”. Chcemy i będziemy nazywać to punkiem, bo w XX-wiecznym komunikacie to punk był dla nas potencjalnie wygodniejszym punktem odniesienia niż dadaizm czy akcjonizm w sztuce. Naprawdę myśleliśmy i myślimy nadal, że aby przeprowadzić atak w taki sposób, jak my to robimy, to trzeba nazwać to punkiem. Jak pokazuje reakcja niektórych punx, być może się myliliśmy, ale jeśli to prawda, to my sobie jako punki ten punk weźmiemy i zrobimy z nim to, do czego w naszym mniemaniu został przeznaczony. Do burzenia drobnomieszczańskich przyzwyczajeń, wybijania ludzi ze „strefy komfortu”. Nawet jeśli to nie jest kwestia tekstu, a naszej „formalnej nieporadności”, której nie można oddzielić od słów Alex, treści i ściśle łączy się z całym przekazem. A tam za granicą, gdzie graliśmy, spotykamy się o dziwo z większą akceptacją niż w Polsce. Potrafisz sobie wyobrazić, że na przykład w Rosji i na Białorusi ludzie dochodzą do wniosku, że Siksa tak naprawdę to nowa wersja rapu? Że punki z Czech pierwsze, co mówią po koncercie, to to, że to jest „slam poetry”, a nie, że powinniśmy mieć perkusję i ubrać to w muzykę, aby dało się tego słuchać, bo „muzycznie to jest gówno”, jak w Polsce? To w dużej mierze publiczność też tworzy Siksę, bo przez to, że mamy tylko bas i kobiecy głos, jest tu mnóstwo pustych pól do wypełnienia. W Polsce postanowiono wypełnić je często oburzeniem, kpiną, agresją. To nie my szokujemy i wprowadzamy skrajne emocje. To kontekst polskiego piekiełka to robi.<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-Kt5WCp8TcWA/Wm30fkJ80zI/AAAAAAAAAqg/sVxMUPpsl705GDglkqjwTRSdKoQCZIGlQCLcBGAs/s1600/siksa2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="404" data-original-width="666" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-Kt5WCp8TcWA/Wm30fkJ80zI/AAAAAAAAAqg/sVxMUPpsl705GDglkqjwTRSdKoQCZIGlQCLcBGAs/s1600/siksa2.jpg" /></a></div><b>Występowaliście już w najróżniejszych miejscach, nie tylko tych związanych ze środowiskiem alternatywnym. Jak byliście odbierani?</b><br />Alex: Na Instagramie SIKSY znajdziecie filmik, w którym jakaś dziewczyna jedzie mi, że używam zbyt wielu przekleństw. Jej mama powiedziała, że to jest język bagna. To było na spotkaniu z nami zaraz po naszym występie podczas festiwalu teatralnego. Szkoda, że dziewczyna zamiast jechać mi o przekleństwa, nie zauważyła, że ja nie używam ich bez sensu. Taką postacią jest SIKSA. Jest nastolatką, która przeklina. Ja taka byłam, zanim zjawił się ktoś, kto postanowił utemperować mój charakter. Do teraz nie mogę się po tym otrząsnąć, więc nikt mi już nie będzie mówił, jak mam mówić, co mam mówić, bo ja biorę odpowiedzialność za swoje słowa, bo są moje, historie są moje lub są to historie z mojego najbliższego otoczenia. Nic nie zmyślam, czasami dodaję alternatywne historie moim postaciom, bo na przykład chciałabym napisać tekst, w którym uśmiercam swojego byłego, a tak naprawdę przecież tego nie zrobię. Używam sztuki jako zemsty. Wiem, że jeśli gram w tak różnych miejscach, niemożliwym jest, by on się nie dowiedział, co ja właśnie robię. Niech wie. Niech widzi, że jestem wszystkim, co on chciał we mnie zabić. I wiem, że kiedyś go spotkam na publiczności. Przy okazji SIKSY, przy okazji moich/naszych innych projektów. I wtedy nie ucieknie mi tak, jak ja nie mogłam uciec od niego. Ktoś w tym momencie, nawet wiem kto, czyta to i myśli, że przecież nie odpowiadam na pytanie i że to są jakieś problemy nastolatek, o których nie chce słuchać, bo jest chyba na to za stary – życzę ci, kurwa, żebyś w takim razie nigdy nie miał córki, bo nie jesteś na to przygotowany totalnie, mimo że jesteś punx i obracasz się wśród feministek. Życzę tobie, żeby twoja córka nie była zgwałcona, żeby nie była nazwana kurwą, żeby ktoś nie mówił do niej w sposób, który wymusza na niej robienie rzeczy, o których myślała, że nigdy nie będzie musiała ich robić. Życzę tobie tego, bo jak ktoś kiedyś upokorzy twoją córkę, to z takim podejściem nawet nie będziesz o tym wiedział. SEKSIZM to nie koleś z tatuażem 88 na karku, którego identyfikujesz na ulicy i któremu automatycznie możesz przyjebać. SEKSIZM nie ma ubrania, tatuażu, rurek, kolekcji winyli, amstafa, bluzy NIKE; SEKSIZM ma to wszystko jednocześnie. Gram i będę grać zatem wszędzie, gdzie jesteśmy potrzebni, a jesteśmy potrzebni wszędzie. Zagramy w SOPOCIE, gdzie obok Nergala stoi Tomek Makowiecki, a jakiś koleś próbuje mnie upokorzyć, przekrzyczeć, uderzyć. I nikt na to nie reaguje, bo przecież powoli stajemy się jak walka między kogutami/psami/popkiem i hardkorowym koksu. Fajnie jest patrzeć, nie? SIKSA to nie jest projekt. To długofalowa terapia, to performans, to punk – wszystko to jest DZIAŁANIE, znajdowanie się w sytuacjach komfortowych i mało komfortowych. Każdy koncert pozostawia we mnie coś innego. Gdybym pisała książki, jak inni mi polecają, żebym się wreszcie, kurwa, zamknęła, to co ja bym wiedziała o społeczeństwie? Jaki miałabym feedback? Gdybym chciała pisać książki, to bym to robiła, ale ja jestem performerką, czyli osobą, która każdy swój występ traktuje jak spotkanie się z tym konkretnym człowiekiem, z tą konkretną publicznością i pozostawiam SIKSIE pole na spontaniczność – publiczności też. Czy jest to nieco zdziwiony harcerz-patriota z Trzemeszna (ok. 5 tys. mieszkańców), czy jest to publiczność w galerii sztuki i kuratorzy-celebryci oraz artyści, którzy chcą nas pozywać o zniesławienie, czy gdy gram dla tzw. przekonanych, czyli PUNX. Jesteśmy właśnie po koncercie w Poznaniu. Ludzie mnie tam po prostu szanowali, dawno nie miałam na scenie takiego komfortu, który zdarza się rzadko. Często wychodząc na scenę, czuję, że muszę coś udowodnić. Nieprzekonanym, przekonanym, panu kuratorowi, tej lasce, co w sumie nie nazwie się feministką, bo to obniży jej atrakcyjność, temu gościowi, co widział nagrania na YouTube, a wiara mu mówiła, że na żywo jest lepiej. Walczę z tym uczuciem podczas koncertu. Ludzie po koncertach często płaczą, mówią, że mają ciarki i że nigdy nie widzieli niczego podobnego. Dzięki SIKSIE dostaję ciągle nowe propozycje i wyzwania, poznałam mnóstwo przyjaciół. Tak chyba się dzieje, gdy dajesz ludziom dobro – wraca do ciebie. A mina tego kolesia na koncercie w Warszawie, co wychodzi po pierwszym utworze, bo jego perkusyjny słuch nie może znieść prócz SIKSY jeszcze np. genialnego SLEAFORD MODS...? No cóż, tacy chłopcy pozostaną dla mnie milczeniem. To są chłopcy, którzy jakby w społeczeństwie kobietom odebrano wszelkie prawa (jak w serialu „Handsmaid’s Tale” – nie polecam, bo jest zbyt mocny, ale sygnalizuję jego istnienie), to naprawdę nie jestem pewna, po której stronie by stanęli lub czy cokolwiek by zrobili w tej sytuacji. To są chłopcy, którym nie ufam, których potrafię wyczuć w tłumie. To są chłopcy, którym skoro przeszkadza krzycząca laska, która śpiewa o swoich bólach i prawach, to może także przeszkadzają im także krzyczące podczas Czarnego Protestu kobiety? No bo czym się SIKSA różni od tej manifestacji, na którą wychodzisz i niby bronisz praw kobiet? Tam też tobie przeszkadza nagłośnienie, nastrojenie, wokal, sposób podawania tekstu? Też przychodzisz do domu i piszesz, że na demonstracji przeciwko nowej ustawie tego jebanego rządu laska, co krzyczała, to chujowo krzyczała i miała słaby tekst przemówienia, a i bity… bity, które puszczały, też chujowe i generalnie szyny też były złe. Czy ja muszę pisać o tym milionie reakcji? Przyjdź i zobacz jaką ty jesteś reakcją, otwórz się na SIKSĘ – jestem pewna, że znajdziesz coś dla siebie.<br /><br /><b>Szykujecie coś specjalnego na OFF Festival? Jak tam facebookowa grupa bojkotująca wasz występ? (śmiech)</b><br />Buri: To miłe, że OFF Festival zaprosił nas na tegoroczną edycję, bo rozumiem tę imprezę jako poszukującą i chcącą być „o krok do przodu”. Jednak nie faworyzowałbym szczególnie tego koncertu w taki sposób, że oto stoi przed nami wyzwanie pokazania czegoś niesamowitego. Siksa to nie wyścigi i każdy koncert jest dla nas „specjalny”, zarówno ten na dużym festiwalu, jak i taki DIY w małym miejscu jak np. w Gorlicach czy Sochaczewie. Osobiście też nie lubię dużych festiwali, czuję się na nich niekomfortowo. No, chyba że tym czymś specjalnym ma być premiera naszego splitu z Alles wydanym na 7’’ winylu. Wtedy ta EP-ka będzie miała premierę. „Newspeak” się nazywa, wydaje Antena Krzyku. Po jednym numerze na stronie. A grupa bojkotująca? Chyba spadła z rowerka, nie wiem, nie było to nic interesującego.<br />Alex: Jo tej, cover BEKSY.<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-geDYYijrjH8/Wm30m8A9EgI/AAAAAAAAAqk/YHQzXZt0zZQ5CrL4KqLj4jIQu42vVZWBACLcBGAs/s1600/siksa3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="444" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-geDYYijrjH8/Wm30m8A9EgI/AAAAAAAAAqk/YHQzXZt0zZQ5CrL4KqLj4jIQu42vVZWBACLcBGAs/s1600/siksa3.jpg" /></a></div><b>Co ciekawe, wśród samych punków jesteście dość kontrowersyjni. Nagle okazało się, że i u nas występuje mentalny, konserwatywny beton?</b><br />Buri: Scena alternatywna/punk jest tak naprawdę mniejszym, ale lustrzanym odzwierciedleniem ogólnych stosunków społecznych, tego świata „oficjalnego”. Ile punków, tyle poglądów, nie musisz przecież spełniać szeregu wszystkich zasad, by w tej scenie być (mimo tego, co twierdzą niektórzy). Być może łączy nas antyfaszyzm, ale np. weganizm już dzieli. A taki seksizm? Może być potępiony w oficjalnym dyskursie, ale nadal komunikujemy się ze sobą przemocowo i tak dalej, i tak dalej. To, że od czasu do czasu wybucha szambo na naszych koncertach lub przy okazji wzmianek o nas w Internecie, nie tyle ma źródło w tym, że na scenie zakamuflowała się jakaś wielka grupa konserwatywna, „ukryta opcja antylewacka” czy coś takiego. To zawsze było i zawsze będzie i nie to jest źródłem problemu. Źródłem „problemu z Siksą” jest to, że scena okrzepła. Że zrobiła się bezpieczną, mydlaną bańką. „Nasz trud jest skończon” można by zakrzyknąć i opaść na fotel, bo oto po latach trudu odkryliśmy, jak niepokojeni powinniśmy się poruszać. Jak się komunikować. Jak nie wchodzić w niebezpieczny dialog z czymś nam wrogim. Scena punk to tak naprawdę scena muzyczna, bez pretensji do wchodzenia w relacje z „prawdziwym życiem”. To nadal „najlepszy z możliwych światów”, ale zamknął się w bańce komunikacji koncertowej, płytowej, festiwalowej, to obrót informacji muzycznych i muzyków. Tego wszystkiego mogłoby nie być i nikt by nawet tego nie zauważył. Punki nas nie akceptują, bo nie poruszamy się po szlaku. Siksa „flirtuje” z prawdziwym życiem, czy się to komuś podoba, czy nie, czasem agresywnie czasem dowcipnie, swoją nieporadną, ale konsekwentną formą zwraca uwagę na faktyczne, poważne problemy. Pojawia się i jest. Jest – ponownie – FAKTEM. I zakłóca, i mąci. Przyciąga uwagę, a nie ją rozprasza. Siksa nie jest zjawiskiem estetycznym, tak, jak jest nim kolejna dobrze nagrana płyta d-beatowa, crustowa, hardcore’owa, która to kolejna płyta zbliża scenę punk do gnuśności i jałowości sceny metalowej. Mój ulubiony tekst, który można wyczytać albo usłyszeć o Siksie od scenersów, to nie „gówno, wypierdalać”, ale „nie podoba mi się to, ale fajnie, że na scenie jest miejsce i dla takich projektów”. I w niniejszym miejscu chciałbym podziękować kolegom (bo to głównie koledzy, mężczyźni debatują o punk rocku), że mimo takiej potwarzy jak „niepodobanie się” POZAWALAJĄ nam na tej scenie być. Cóż za kamień z serca, że zdepersonalizowana abstrakcyjna „scena” ZNAJDUJE MIEJSCE dla takich biednych żuczków jak my. Ale tak naprawdę miejsca tego nikt nam nigdy nie dał. Siksa sama je sobie wzięła. I co jeszcze jest istotne: nie biadolę na hermetyczność i zamknięcie sceny dlatego, że mam poczucie krzywdy związane z Siksą, bo wydaje mi się, że mimo wszystko Siksa nieźle hula. Obwiniam ten stan rzeczy za to, że odrzuca innych, ludzi młodych i poszukujących. Dla nich ten zakazany owoc nie jest dostępny, więc wybierają akceptację w grupach, gdzie zyskają szybki i łatwy poklask za koszulkę z nadrukiem patriotycznym i wychwalanie żołnierzy wyklętych. I to jest prawdziwy dramat (polityczny!, społeczny!), i to powinno być przedmiotem kontrowersji, a nie Siksa.<br /><br /><b>No to czas wsadzić kij w mrowisko. Jak to jest z seksizmem na naszej scenie? Ostatnio czytałem wywiad na ten temat m.in. z Niką, z którego wynika, że w dalszym ciągu nie jest wcale tak różowo. Jakieś własne doświadczenia?</b><br />Alex: Chyba pod filmikiem z UCP jakaś dziewczyna napisała, że gdybym była gruba i brzydka, to nikt by mnie nie chciał słuchać. Miło? Chujowo. Jesteśmy oceniane za wszystko, jak jesteśmy za ładne, za brzydkie, za grube, za chude. Ja nie będę przepraszać za to, kim jestem. To, jak wyglądam jako SIKSA, to karykaturalny koszmar tzw. BEAUTY. Po prostu moje ciało jest moim narzędziem pracy, bo SIKSA to jest nasza praca, z której się nie utrzymujemy, ale to jest nasza praca i koniec kropka. Moje ciało to moje narzędzie. Robię z nim to, co jest mi potrzebne. Mam jego pełną świadomość, czasem z nim walczę, czasem je w pełni akceptuję. Jestem performerką, podkreślam to kolejny raz, bo to bardzo ważne. Gdy niedługo będę miała zmarszczki, może schudnę, może przytyję, może zmieni mi się bardziej głos, policzki zapadną, a oczy zrobią się trochę mniejsze – nie będzie SIKSY. Zamienię kostium superbohaterki na inny. Takie komentarze, jak ten wyżej, są bardzo niesprawiedliwe. Ja nie do końca też potrafię powiedzieć, kto jest brzydki, bo ja się zakochuję strasznie w ludziach i gdybym miała teraz powiedzieć, kto jest brzydki, no to ci ludzie, w których nie jestem zakochana, czyli narodowcy i patriotki na przykład. Chociaż te patriotki, co są na zdjęciach z różnych marszów, to podobno ładne i ocieplają ich wizerunek. Ja raczej wykrzywiam wizerunek ładnej laski. Jak już będę wyglądać inaczej, jak już punki przestaną się we mnie kochać tylko i wyłącznie za mój wygląd, no to zacznę robić coś ze swoją brzydotą. W teatrze nie ma tylko pięknych aktorek. Obronić mogę siebie tylko swoim talentem, którego jestem świadoma. Może łatwiej jest udowodnić ładnemu chłopakowi, że jest dobrym perkusistą, niż ładnej dziewczynie, że jest wspaniałą performerką, ale taki jest mój zawód, takie jest moje serce, taka jestem. Jestem po koncertach podrywana tylko dlatego, że moje teksty są o seksie. I chuj, że otwarcie mówię, że nie lubię uprawiać seksu, chuj. Ważne, że jeden z drugim usłyszał to słowo w moich ustach i muszę wysłuchiwać tych tanich flirtów albo znosić te najebane komentarze na punkcie tego, że jestem OSTRA… mmmmm, ale ostra, ciekawe jaka jest w łóżku, wiesz, o co chodzi?<br />- „Zawsze jesteś taka ostra?”<br />- Nie, kurwa. Tylko jak stoję tu przed tobą i słucham tych bzdur.<br />- „O, kurwa. Czemu jesteś taka niemiła? Taka śliczna, a taka niemiła” (Gorlice 2017)<br />- Koleżanka SIKSA jak ma na imię?<br />- Alex<br />- Alex????? To jest męskie imię! Aleksandra? OLA! OLKA, słuchaj…<br />- Nie, nie jestem Ola, jestem ALEX.<br />- Ola, miałem kiedyś dziewczynę o imieniu Ola – też miała swoje zdanie i pewnie dlatego już nie jesteśmy razem, a ty to się chyba umiesz bawić, nie? (podsuwa mi piwo).<br />- Nie piję.<br />- Nie pijesz?!!!! To ty tak na trzeźwo?? O, KURWAAA, nieźleeee, czemu nie pijesz?<br />- Bo nie lubiłam siebie po alkoholu, bo po alkoholu się kłamie i oszukuje.<br />- Co ty pierdolisz, kurwa? Ja myślałem, że sobie pogadamy normalnie, a ty taka spięta. Nie wyglądasz na taką spiętą na scenie.<br />Odchodzę, patrząc mu prosto w oczy, on nie wie, o co mi chodzi, a ja nie mam siły mu tłumaczyć ,dlaczego jego język to język przemocowy (Ada Puławska, 2016).<br />A tak w ogóle, to o jakiej scenie my mówimy? Bo ja mam wielu przyjaciół i chciałabym, żeby moi przyjaciele byli też twoimi przyjaciółmi, ale tak mnie teraz natchnęło, że nie ma żadnej sceny. Czy mówiąc scena, masz na myśli te zespoły, które jeżdżą na te wszystkie pikniki punkowe, grają na skłotach? Przecież oni tylko wzajemnie udają, że się lubią. Wszyscy siebie obgadują, to jest ta scena? To ta scena, na której ja muszę co miesiąc mniej więcej udowadniać, że jestem PUNK? To ta scena, na której niektórzy akustycy mają w dupie to, jak im tłumaczymy, że nagłośnienie tego jest proste – wokal i bas, z czego najważniejszy jest sam tekst, a on nas nagłaśnia, jakby miał do czynienia z wybrakowanym CRUSTEM po trzech aborcjach? Jak mu pokazuję, że wokal „w górę”, to on się na mnie patrzy jak na idiotkę? To ta sama scena, na której jest seksizm, jak wszędzie? Bo jeśli mówimy o tej scenie, to jest to pytanie tendencyjne, które próbuje nas postawić w sytuacji, w której każdy chce nas widzieć: SIKSA AGAINST PUNX. Ja kocham moich przyjaciół PUNX, kocham PUNX we mnie. Nie chcę po raz kolejny mówić o tym, że nie znoszę punkopolo, że nie znoszę tej obłudy, że koleś, który chodzi na te wszystkie marsze, mi pisze na FB prywatne wiadomości, w których chce mnie poderwać. Ale tak jest wszędzie. Ostatnio taki jeden wzięty perkusista, ale ze sceny jazzowej, mi zaproponował współpracę. Powiedział, że zrobi mi bit ze swoim kumplem. Zgodziłam się. Nagrałam u Jędrasa tekst pod ten bit i byłam szczęśliwa. Jak się okazało, koleś strasznie kręcił, tak żeby się ze mną spotkać po raz kolejny i żeby współpracować ze mną na różnych polach… jego sypialni. Byłam załamana, jak to wszystko się ukazało. Napisałam wtedy do mojego przyjaciela, brata, Kostji. Kostja zrobił mi zajebisty bit – jutro jadę do Jędrasa i zajebiście nagramy wokal, i pewnie jakoś, jak ten wywiad się ukaże, to już będzie gdzieś w necie mój studyjny hip-hop. Jędras na przykład jest mega spoko. Nie krępowałam się przed nim. Nie musiałam nic udowadniać. Nie wpierdalał się w moje emocje. Nie przeszkadzały mu moje błędy. Jeśli miał uwagi, to tylko takie, które spowodują, że kawałek, który właśnie nagrywam, będzie mocniejszy. Nie ładniej nagrany, nie lepiej technicznie zapodany, nie! Po prostu ma być tam 100% mnie. I mam gdzieś, że to 100% mnie przeszkadza niektórym, że piszą gdzieś tam komentarze, że jestem narcyzem tylko dlatego, że tydzień wcześniej na koncercie odmówiłam jemu pójścia na zajebistą domówkę jego kolegi, na której możemy pobyć sami. Zawsze z odmawianiem próbuję radzić sobie sama. Raczej nie mówię, że Buri jest moim chłopakiem, tylko po prostu odmawiam stanowczo. Większość ludzi myśli, że Buri nie jest moim chłopakiem. Niektórzy uważają, że jest gejem, bo jest chudy. Czy to też jest seksizm? Tak. To także jest wykluczenie ze względu na wygląd. To patrzenie na drugą osobę tylko poprzez pryzmat jego chudej lub grubej dupy. To obrażanie czyjejś tożsamości i kultury. Jebie mnie taka czy inna scena. Jeśli jakaś scena istnieje, to ja do niej nie należę. Seksizm jest wszędzie. I może dla niektórych oczywista, a dla niektórych wyzwalająca będzie myśl, że na tzw. naszej scenie jest seksizm, tak jak wszędzie – tylko niektórzy czasami na scenie udają, że są zaangażowanymi śpiewakami, a pod sklepem, jak siedzą w aucie i opierdalają browara, to komentują każdą siksę, która wchodzi do tego sklepu. I czym to się różni od okropnego zachowania w „EX NA PLAŻY”? Czasami przecież chłopaki, jak już pokrzyczą między kawałkami, których tekstów nikt nie rozumie, to se mogą najebkę małą zrobić i na te 5 minut być jak Damian z drugiego sezonu tego wyżej wspomnianego show – „Generalnie wszystkie są tu do pukania, nie?”, tak mówi Damian. Znasz jakiegoś Damiana?<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-pj3gcBp28KQ/Wm30uwtyEhI/AAAAAAAAAqo/N27b0IeyWPk7o0dsX0APeecNdCsfhowvgCLcBGAs/s1600/siksa4.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="443" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-pj3gcBp28KQ/Wm30uwtyEhI/AAAAAAAAAqo/N27b0IeyWPk7o0dsX0APeecNdCsfhowvgCLcBGAs/s1600/siksa4.jpg" /></a></div><b>Niestety spotkałem już paru takich Damianów. Jeden był nawet moim współlokatorem. Non stop gadał o seksie, a do obiadu puszczał sobie porno... Zainteresowało mnie zdjęcie z waszego występu w Sopocie, na którym pewien smutny pan w kurtce moro wygraża tobie, Alex, pięścią. Wspomniałaś już o tym zdarzeniu. Co tak bardzo go zdenerwowało? Jak sobie radzicie w tego typu sytuacjach?</b><br />Alex: To była trudna sytuacja i właściwie tutaj mogłabym zakończyć temat. Byliśmy wykończeni po tym koncercie. Zarówno ja, która stałam przed nim i nie mogłam się od niego opędzić przez prawie cały występ, jak i Buri, który był niby dalej od niego, ale wiem, że przeżył to bardzo, że znalazłam się w takiej sytuacji. Mamy jednak takie niepisane i niewypowiedziane w sumie umowy, że w takich sytuacjach ja radzę sobie sama – tzn. SIKSA sobie radzi sama. Nie da się wymyślić wcześniej, jak zareagujesz na taką sytuację, tak, jak nie jesteś w stanie sobie wymyślić teraz twojej reakcji na to, jak ktoś podejdzie do ciebie na ulicy i klepnie w tyłek/coś odpierdoli. Wyobraź sobie sytuację, w której czułeś się upokorzony/upokorzona. Pierwsza taka sytuacja, która mi przychodzi na myśl, to jak kiedyś miałam chyba ze 12 lat i jechałam autobusem do szkoły. Było dużo ludzi. I poczułam, że ktoś mi próbuje wcisnąć palec w moje pośladki i za chwilę dotyka bardzo mocno przez spodnie mojej cipki. Bardzo się tego przestraszyłam, obejrzałam się ledwo, bo ścisk zupełny, a koleś, który to robił, nawet na mnie nie patrzył. Nie umiałam zareagować, wstydziłam się, że ktoś to zobaczy, nie chciałam, żeby to wyszło na jaw przy pełnym autobusie. Sto myśli na sekundę – co się stanie, jak mój tata się o tym dowie? Wyobraź sobie taką sytuację. Nic się nie zmieniło. Cały czas, jak ktoś mi wlatuje na scenę, to czuję się tak, jak wtedy w tym autobusie. Czuję się… nie będę wymieniać tych wszystkich sytuacji. Tylko teraz reaguję na wszystko. Nikt za mnie tego nigdy nie zrobi, ja muszę to robić sama. Na ulicy, na scenie, w pracy, nieważne, czy to teatr, czy galeria sztuki, klub czy skłot. Więc ja nie myślę – ja działam, performuję, bo o to chodzi w performansie tak w ogóle – o reakcję na to, co się właśnie teraz dzieje. Gdybym tego nie robiła, nie byłabym performerką. Ludzie to wiedzą, oni to czują, że ja się dam sprowokować i chcą mnie sprawdzić, w jaki sposób to zrobię. Słowo sprowokować zamień/zamieniam na ZADZIAŁAM, bo ja zawsze zadziałam. Siłuję się z uczuciem tego wstydu, lęku, zażenowania, wiem, że patrzy na mnie tak, jak w Sopocie jakaś setka czy więcej ludzi. Oni nie zareagują, bo niektórzy myślą, że ten koleś to jest od nas i specjalnie go wynajęliśmy. Punki się cieszą, że coś się dzieje. Dzieje się. I nie winię nikogo – ja i Buri od początku byliśmy gotowi, a raczej świadomi tego, że reakcje będą różne, często skrajne i zaakceptowaliśmy to, zgodziliśmy się na to. Temu akurat kolesiowi chodziło o to, że PUNKS NOT DEAD. Był agresywny, zamachiwał się, ale mnie nie uderzył. Ja weszłam z nim w jakiś taniec nienawiści, to był właściwie teatr to, co tam się odjebało. Podejrzewam, że na ulicy by mi wpierdolił. A może nie. Później super mi pasował do utworów różnych, więc powiedziałam publiczności po jakimś fajnym panczu: „te oszołomy wchodzą w mój show jak w masełko” – wszyscy się zaczęli śmiać i tym akcentem dałam jasno do zrozumienia, że poradziłam sobie z jego obecnością, przepracowałam ją i udowodniłam, że SIKSA jest lekiem na całe zło :) Mam pewne myśli też, ale nie wiem, czy to poruszać. Bo czasami, a po tym Sopocie to już szczególnie, czułam się jak małpa w zoo, jakby ludzie przyszli oglądać walkę psów, wiecie? To nie był wyzwalający koncert. To nie zawsze się udaje, chociaż do tego prowadzę siebie i widza – do wyzwolenia. No bo jeśli chodzi o ten Sopot, to ten koleś zaczął hajlować – ja, będąc na publiczności, zareagowałabym na to. W Sopocie zareagowały tylko laski. Ale to tylko potwierdza moją opinię publiczną, że tylko dziewczyny robią we współczesnym świecie rewolucję. PUNK IST TOT.<br /><br /><b>Jak przebić się z feministycznym przekazem w tak patriarchalnym kraju, jak Polska? Nawiasem mówiąc, zszokowała mnie opisana przez ciebie, Alex, sytuacja, która przytrafiła ci się ostatnio, tj. seksistowskie uwagi podczas jedzenia loda w miejscu publicznym. Nie ogarniam, jak trzeba być spierdolonym, żeby w ogóle zaczepiać obcych na ulicy, masakra...</b><br />Alex: No bo ty jesteś spoko ziomeczkiem. Na drugi dzień po tej sytuacji poszłam do lumpeksu, a tam w dziale męskich koszulek jedna koszulka z lodem i napisem coś w stylu<br />„poliż mojego osobistego loda”, w wolnym tłumaczeniu (śmiech), oraz druga koszulka z laską, która ubrana jest tylko w gorset, patrzy mi się w oczy i trzyma banana. I mimo że NATALIA LL (Natalia Lach-Lachowicz, polska wybitna artystka, konceptualistka) już dawno temu rozprawiła się z motywem banana i kobiety w popkulturze, to nadal jednak lody, lizaki, banany i laski je liżące (A co, kurwa, mam połykać w całości? A nie, to też by się kojarzyło!) jednoznacznie są celowo symbolem jakiegoś pornograficznego wyobrażenia o seksie. Mój były chłopak takie wyobrażenie o seksie i kobiecie miał. Ja nawet nie muszę długo szukać. Niedawno w pracy jadłam banana i siedziałam akurat w pokoju z kolegami w różnym wieku. Jak go wyjęłam z torby, to zapadła cisza, rozumiesz to? Zaczęłam go jeść, a jeden koleś mówi:<br />- „Aleksandro, ale ty jesz tego banana…”<br />Ostatnio robiłam transparenty z dzieciakami. Motyw był taki, że pokazywałam im archiwalne zdjęcia, na których, głównie na pochodach 1-majowych w PRL-u, ludzie różnie się wyrażali, bla bla bla, ale wy sobie wyobraźcie, że jesteście w tym samym mieście co ci ludzie sto lat później i miastem tym rządzicie wy – dzieci. Wyobraźcie sobie, czego może potrzebować – to było jedno z zadań. Jedna dziewczynka napisała: „CHCĘ LODZIARNI”. Przyszedł tatuś i powiedział:<br />- Ale, Julka, nie możesz tego napisać. Poczekaj, zaraz mama przyjdzie i ci coś wymyśli…<br />- A dlaczego? – pyta Julka.<br />- No nie, Julka, bo jak ktoś to zobaczy... nie, ty nie rozumiesz, nie pisz tego.<br />Wtedy się wtrąciłam, bo dziecko naprawdę nie rozumiało, dlaczego jej tata nie pozwala jej tego pisać, a ja wiedziałam, że on przerażony myśli, że lodziarnia kojarzy się społeczeństwie tylko z „robieniem lodów” i przeraził się, że jego córka jest lodziarą, kurwą, szmatą albo wkrótce się nią stanie, zaraz, jak to napisze. Więc zaczęłam tłumaczyć jej, że świetnie wykonała swoje zadanie i je rozumiem i może spróbuje wytłumaczyć swojemu tacie, o co chodzi, bo widocznie dawno nie był w lodziarni i zapomniał, jakie to jest potrzebne. Co ty. Nie było dyskusji. Nie, Julka, nie. Nie możesz. Oj, nie pytaj dlaczego – po prostu nie. Mam nadzieję, że kiedyś córka temu tatusiowi wywinie taki numer, że dostanie zawał i później paraliż, a ona go oleje i on będzie w bólu umierał.<br />Jestem bardzo często zaczepiana na ulicy, nie częściej niż inni ludzie pewnie. To z tymi lodami było straszne po prostu, ale trzeba było zareagować, musimy to robić. Nauczyła mnie tego Merve, turecka anarchistka, przyjaciółka Alpera, o którym śpiewam w ostatnim naszym secie. Merve jest zajebista! Merve reagowała takim teatrem na każdego gościa, który nawet pod nosem się uśmiechnął na jej widok – nie liczyła się z konsekwencjami, szła na całość. Ja też zawsze pójdę na całość, to nie jest głupota. Po prostu nikt nie będzie mnie obrażał i sugerował czegoś, jak jem loda, lizaka, banana, jak idę w krótkich spodenkach, jak widać mi sutki, jak po prostu idę. I zawsze namawiam, także poprzez Instagrama właśnie do REAKCJI. Bo jednak jestem laską z Wielkopolski i wiecie… Peja zasuwał na słowach, że najlepszą obroną jest atak, a ja to hip-hopowa dziewczyna mocno jestem. I to jest PUNK :*<br /><br /><b>A jak odbieracie kobiety, które sprzeciwiają się feminizmowi? Syndrom sztokholmski czy kompletne niezrozumienie idei?</b><br />Alex: Ja już wszystko na ten temat powiedziałam w utworze „AGREST”.<br />- Ale ja nie jestem feministką… Tylko patriotką. I jestem dumna z tego, że mam chłopaka myśliwego… ale ja nie jestem feministkąąąąąą.<br />- No nie, nie jesteś – TY GŁUPIA PIZDO.<br />Nie rozumiem, boli mnie to i wkurwia.<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-cX8KGmguGxM/Wm3074PMCCI/AAAAAAAAAqw/k1S0I6k4Hn0cW5MIA8Zx4AUk6PKY3WjmQCLcBGAs/s1600/siksa5.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="439" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-cX8KGmguGxM/Wm3074PMCCI/AAAAAAAAAqw/k1S0I6k4Hn0cW5MIA8Zx4AUk6PKY3WjmQCLcBGAs/s1600/siksa5.jpg" /></a></div><b>Szkoda, że wśród facetów dominuje tak wykrzywione i karykaturalne wyobrażenie o feminizmie. A przecież im też mógłby dać wiele dobrego, nie sądzicie? Chodzi mi w tym miejscu np. o walkę z obrazem stereotypowego „prawdziwego mężczyzny”, który wyklucza i poniża tych, którzy się w niego nie wpasowują.</b><br />Buri: Wiele czasu mi zajęło, by zrozumieć moją – jako mężczyzny – rolę w kulturze patriarchalnej. Sam nieświadomie (bądź świadomie!) powielałem wiele krzywdzących wzorców dotyczących męskości czy roli kobiety. Pewną samoświadomość dała mi dopiero edukacja uniwersytecka i lewicujące grono akademickie. Nie punk rock czy underground, co to, to nie. Bycie seksistą jest zaprogramowane w chłopcach i mężczyznach i należy edukacją dążyć do uzyskania wglądu w swoją własną sytuację. To bardzo długi proces i niełatwy. Feminizm nie jest prosty, bo to również konstrukt naukowy, niejednorodny, którego nie da się zamknąć w medialnej czy popularno-publicystycznej narracji, która wprowadza wiele uproszczeń, stereotypów i błędów. A klisze łatwo atakować. Rolą mężczyzny uświadomionego, feministy jest więc nie tyle wsparcie kobiet w walce o ich prawa, ale zagrabienie swojej przestrzeni, którą zajmował jako mężczyzna, i nadanie jej nowego znaczenia. To feministyczne. Bo walka kobiet jest również walką o prawa mężczyzn, a konstrukty płci kulturowej tak samo krzywdzą chłopców. Mężczyźni nie będą wolni tak długo, jak kobiety nie będą wolne, tudzież mężczyźni nie będą wolni tak długo, jak grupa „męska” będzie dla własnych interesów politycznych ciemiężyć kobiety. Bo „prawdziwy mężczyzna” to przede wszystkim konstrukt polityczny, ustanawiający relacje władzy.<br /><b><br /></b><b>Często, parodiując narodowców/dresów, dodajesz na koniec wypowiedzi ten ich charakterystyczny, tępy śmiech. Zastanawiałem się ostatnio nad tym i doszedłem do wniosku, że dobrze obrazuje to wszechobecną tendencję do robienia ze wszystkiego beki. Nie można się czymś przejąć, bo zaraz zostanie się oskarżonym o „ból dupy”. W ten sposób każda idea może zostać szybko obśmiana. Co o tym myślicie? Jak zwalczyć tak wielką ignorancję?</b><br />Alex: Nienawidzę. A jak jesteś laską, to ktoś tobie powie, że jesteś spięta i masz okres. Nie znoszę śmieszkowania, nie rozumiem trollowania. Jaś Kapela? Słaby komik, żaden stand-uper. Kuba Wojewódzki? Chuj. Mi się wydaję, że ja to łączę, ale to duża zasługa Buriego. Zawsze długo myślimy i rozmawiamy o tym, jak ułożyć nasze kawałki. Lubię rozśmieszać ludzi absurdalnymi zachowaniami „sebków”. Jednak po takim moim obśmiewaniu i udawaniu ich śmiechu zawsze jest moment dobijającej powagi. Ten nasz nowy set jest taki właśnie. Jest mniej BEKI z kogoś, a więcej zwrócenia się na SIKSY problemy nie poprzez BEKĘ, a poprzez właśnie taki upiorny nastrój w tekście, powagę. Mówię o śmierci swojego kolegi z Turcji w kontekście patriotów z wykopu i rapera Popka. Niektórym nie podoba się ta troszkę inna wersja SIKSY. Tęsknią za „sebkami”, agresivami, filipkami. Nie dziwię się im – to dobrze podane przez nas postaci, które każdy zna, a ja je wzięłam z najbliższego otoczenia, ludzie się z nimi związali, związali się z tamtą SIKSĄ. Jednak SIKSA to terapia, moja osobista, autorski pomysł na to, jak się podnieść po gwałtach, despotycznym ojcu, zdradach rodziców, upokarzaniu przez chłopaków, manipulacji psychicznej. Trzeba zwracać ludziom uwagę, że to, z czego łatwo się śmieszkuje, niektórych bardzo dotyka, bo śmieszkowanie i trollowanie zwykle dotyka jakiegoś konkretnego, poważnego problemu. Ludzie śmieją się z ostatniego filmiku „MARIUSZ WRACAJ DO DOMU”. Myśmy go ostatnio w Poznaniu zaimprowizowali po prostu, bo na próbach nie wiedziałam zupełnie, jak go podać, i stwierdziliśmy, że dajemy sobie spokój. Jednak zaraz po jednym z utworów weszłam w rolę tej kobiety i Buri jak zwykle bezbłędnie na to zareagował. I wydaje mi się, że pokazałam dramat tej kobiety, jej prawdziwe emocje, które przez lata jebał kościół, instytucja, mężczyzna, może tata, może mama. Dobrze, że w internecie pojawiają się komentarze poważne – każące zwrócić uwagę na prawdziwy problem, który się kryje pod tym psalmem – co ona musiała przejść, by do tego doprowadzić? Co ją tu doprowadziło? I moje osobiste pytanie – jaki chuj za tym stoi?<br />Tak więc – nie bójmy się na śmiechowe, bekowe, trollskie obrazy zareagować tak, jak trzeba – każdy na swój sposób. Presja środowiska towarzyszy nam od najmłodszych lat, ile jeszcze będziemy się bać tego, jak ktoś nas postrzega? Chyba starczy, co? Bądź jak SIKSA – przestań się jebać.<br /><br /><b>Oglądając wasze występy, miałem skojarzenia z terapeutyczną psychodramą. To dobry trop? Zdaje się, że w którymś wywiadzie wspominaliście o terapeutycznych właściwościach Siksy.&nbsp;</b><br />Alex: O WOW, dzięki jednorożku. W ogóle te pytania są super – przejrzałeś Instagramka siksuni, wiesz, o co chodzi, to jest mega miłe :* Tak, to jest terapia. Nie tylko moja i w nawiązaniu do moich wyżej przemyśleń – nie boję się do tego przyznać. Nie boję się, choć wiem, że wystawiam się w ten sposób na krytykę i pot, i łzy. Ponieważ ja się totalnie otwieram opisując swoje przeżycia i wkładając je w dość bezczelne usta SIKSY, to ludziom się wydaje, że ja se to zmyśliłam. Bo ludzie nie kumają tego, że wcielam się w postać, że nie jestem SIKSĄ w życiu prywatnym, bo SIKSA to superbohaterka, której kostium zakładam i wykrzykuję swój ból i ból innych. Dlatego ten jedyny komentarz jest w stanie coś na chwilę ze mną zrobić… wiesz który? Ten, w którym ktoś nam sugeruje, że to jest produkt. Lub że to jest nieszczere. Lub że to jest za mocno i przyćmiewam tym patosem problemy. Co, kurwa? Kim trzeba być, żeby potępiać laskę, która próbuje poradzić sobie z tym całym chujstwem? Aaaaa, no tak. Niech idzie na terapię, a nie się uzewnętrznia publicznie. Chodziłam, nie pomogło. Dlatego wymyśliłam swoją terapię, w której przepracowuję pewne problemy. SIKSA nie jest tylko moją terapią. Podchodzą do mnie dziewczyny. Piszą na Instagramie, czasami bezpośrednio na mojego FB. Nie chcę dokładnie o tym opowiadać, ale wiem, że to nie jest terapia tylko dla mnie, że to nie tylko mi pomaga. Nie wiem tylko, gdzie jest koniec, czy w ogóle musi być. SIKSA dała mi wiele. Nam dała wiele. Mam jakieś tam wyczucie do ludzi i jak tak myślę o SIKSIE, to wiem, że kiedyś po prostu odejdzie, porzuci raczej niż się pożegna, ale może się mylę.<br /><br /><b>A czy przedstawianie swoich adwersarzy (chociażby wspominanych dresów) w sposób mocno przerysowany i sięgający absurdu to nie pewna forma zemsty, na jaką możecie sobie pozwolić?</b><br />Alex: Ja się mszczę i jak miałam nie wiem ile… 14 lat to się jarałam „Kill Billem” i tam taki ten cytat był, że zemsta najlepiej smakuje na zimno – noooo…. :) A ty co tam, Buri? Mścisz się?<br />Buri: Nie nazwałbym tego zemstą. Po prostu uwypuklamy ich cechy, z których ci ludzie na co dzień są bardzo dumni. Może to przysługa?<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-IWh0I4gjJ0k/Wm31BjkXw5I/AAAAAAAAAq0/ytnIRltXIhY9167eqvtoLBw8WSIUgZXoQCLcBGAs/s1600/siksa6.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="444" data-original-width="666" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-IWh0I4gjJ0k/Wm31BjkXw5I/AAAAAAAAAq0/ytnIRltXIhY9167eqvtoLBw8WSIUgZXoQCLcBGAs/s1600/siksa6.jpg" /></a></div><b>Jak bardzo daliście się we znaki prawdziwym patriotom? Odzywali się jacyś oburzeni?&nbsp;</b><br />Buri: Czasem ktoś tam coś tam, ale… Nie, nie wiem, jak bardzo, mamy to w dupie, to nie my jesteśmy ich problemem, ale oni sami są swoim problemem i ich relacja ze światem, którą sami sobie stworzyli. Czasem mamy wrażenie, że to my jesteśmy patriotami. Bo walczymy za pomocą polskiego języka o nadanie mu nowych znaczeń w dobrej wierze. Być patriotą to być dobrym człowiekiem, działać na rzecz społeczności, a przecież SIKSA chce tylko dobrze. To chyba oczywiste!<br /><br /><br /><b>Gdzie sięga granica, której nie będziecie w stanie przekroczyć, jeśli chodzi o teksty? A może nie warto zachowywać żadnego tabu?</b><br />Alex: Nie warto. NO BORDERS, NO LINES.<br /><br /><b>Znalazłem w necie info, że brałaś, Alex, udział w dyskusji „Czy literatura ma płeć?”. Za każdym razem, kiedy zaczyna się temat „literatury kobiecej”, pojawiają się głosy krytykujące całe to sformułowanie. Nie męczy cię, że w kółko trzeba powtarzać tak, wydawać by się mogło, oczywiste kwestie?</b><br />Alex: No tak, to straszne sformułowanie i ciągle trzeba to powtarzać, że ja się nie zgadzam z tym, żeby o mnie mówiono, że „literatura kobieca”. Na szczęście jest dużo świetnych autorek, które tym, co robią, udowadniają, że nie należą do tego gatunku, a czytelnicy boją się niektóre książki nazwać literaturą feministyczną, a przecież gdyby nie feministki, to byśmy teraz nawet nie mogły czytać, kształcić się i rozwijać – świadomość tego w społeczeństwie jest mała i dlatego, jak mam okazję i jestem wśród osób, które podejrzewam, że tego nie wiedzą, to opowiadam tą moją ulubioną, krótką historię feminizmu. Jak na przykład sekretarka w pewnym miejscu pracy mi kiedyś powiedziała, że „A niech se strajkują, głupie!”, jak był Czarny Protest, a później się dowiedziałam, że ona chce zacząć studia podyplomowe, to jej uświadomiłam, że to inne kobiety jej taką możliwość studiowania wywalczyły. Dlatego lubię być zapraszana na różne wydarzenia, w różnych kontekstach i miejscach i w różnej roli – trzeba głosić naszym dziewczęcym głosem rzeczy. Jak graliśmy w B90 i to był 8 marca, to jedna dziewczyna, która również występowała, ale nie chciała z nami rozmawiać ani się nawet na nas patrzeć, bo pewnie w stosunku do niej jesteśmy za małe fejmy, została zapytana przez dziennikarza: dlaczego 8 marca? Dlaczego akurat dzisiaj świętujemy Dzień Kobiet? No i dała taką odpowiedź, że zrobiłam się cała czerwona. Powiedziała, że w sumie nie wie (o to jej nie winię, bo nie wiem, czy to jest w podręcznikach do historii) i że to jest taki dzień, w którym można iść na zakupy na przykład i że to takie święto i można sobie na nie pozwolić i dodała zdecydowanym głosem, że to jest przypadkowa data. Tego wieczoru miałam mega gorączkę, nie chciałam nikomu udzielać odpowiedzi na pytania, a szczególnie tym dziennikarzom, co przyszli tylko podpuszczać wszystkich, beznadziejne przypadki. Nie wytrzymałam – zgodziłam się odpowiedzieć na jakieś tam pytanie, ale i tak zaczęłam wydobywać z mózgu daty i fakty z historii o tym, że kurwa to nie jest przypadek i wiąże się to z czymś, jak każda rocznica, twoje urodziny czy 11 listopada, tej. Po prostu nie chciałam, by jedynym materiałem gościa, który robi nagrania na imprezie feministycznej, była dziewczyna, która nie wie w sumie, czemu tu jest. To nie jest jej wina. Trzeba skończyć z historią.<br /><br /><b>Angażujecie się także w modę, ale nie jakąś tam zwyczajną, a „poljestrowo-ideologiczną”. Możecie przybliżyć ten projekt?</b><br />Alex: Tomasz Armada, Kacper Szalecki, Coco Kate, Sasa Lubińska. Te nazwiska warto poznać. Każdy może znaleźć coś dla siebie, a tak naprawdę to ta grupa przyjaciół, artystów i artystek jest bardziej punkowa niż niejeden PUNX. Tomasz Armada jest projektantem mody i nie tylko. Kacper Szalecki jest artystą plastykiem, w przyszłości wziętym kuratorem albo kuratorką (tego jeszcze nie wiem do końca), COCO jest modelką VETEMENTS, tak o niej pisze ID, ale przede wszystkim jest artystką Instagrama, Sasa jest bardzo niszową vlogerką, twórczynią BROKAT FILMS (program: Gotuj z Sasą), malarką, która prowadzi transmisje na żywo z tego, jak maluje obraz albo jak gotuje, albo jak przyjeżdżamy ją odwiedzić, to wpadamy na transmisje na żywo i ja opowiadam o przemocy policji podczas demonstracji w Poznaniu, a ludzie komentują, że „niesamowita historia”! Kurwa, kosmos! Kochamy ich. To nasi kochani przyjaciele, którzy już są wpływowymi artystami, już wytyczają pewne ścieżki ideowe w sztuce, a wkrótce będą ludzie płakać, że nie znali ich w 2015, a wtedy właśnie poznaliśmy ich my, hi, hi. Przyszli na koncert do Galerii El w Elbągu (stamtąd jest Szalecki i COCO, obecnie wszyscy żyją w Łodzi, w domu byłego ginekologa, i prowadzą tam DOM MODY LIMANKA, bardzo interdyscyplinarne działania artystyczne). Przyszli w trójkę – Armada, Coco i Szalecki. Usiedli na samym końcu. Po pierwszych dwóch utworach przenieśli się do pierwszego rzędu. Pokochali SIKSĘ. Po koncercie spędziliśmy ze sobą czas i zachwyciliśmy się. Wtedy już wiedziałam, że się zwiążemy. Dzięki SIKSIE poznaliśmy mnóstwo osób, jakie to jest zajebiste. Kacper i Sasa mieszkali razem w Gdyni, bo Kacper tam liceum plastyczne właśnie kończył, a Saska – studia. I zorganizowali świetną wystawę w mieszkaniu i zaprosili SIKSĘ. Działania Kacpra to coś, co nadaje się na osobny wywiad. Robi właśnie, już od kilku lat, swój projekt o Polsce utopijnej, tak można to nazwać w ogromnym skrócie. Jego projekt ORŁA SZALECKIEGO niedługo zaistnieje w SIKSIE. Uwielbiam ich sztukę. ARMADA zaprojektował ubiór dla mnie i poszłam w jego pokazie – uważam, że jego ubrania, ta wrażliwość i bunt, jaki za tym idzie – to jest coś. On też zresztą nie jest lubiany w pewnych kręgach, ludzie go hejtują, ale z drugiej strony kochają. Na uczelni ma przejebane, bo jest taki dobry i tak w inny sposób myśli o tych szmatach. Jego ostatni pokaz przy okazji Lava Festival, czyli festiwalu kina awangardowego, to jest coś wielkiego. Stworzył kolekcję ubrań inspirowanych sarmatami. To bardzo POLSKIE ubrania, łódzkie, prosto z BAŁUT. Każda tkanina ma swoją historię i nie wydaje na nią np. 1000 tysięcy, bo nie ma takich możliwości, nie jest bogatym dzieciakiem, których mnóstwo na projektowaniu ubioru. Więc kupuje 30 identycznych koszulek robotniczych w lumpeksie i szyje z tego suknię inspirowaną mieszczanami z dawnych lat. Bardzo dba o sens tych wytworów. Każdy jest przemyślany i coś znaczy. Nas poprosił, byśmy wystąpili w jego pokazie i może zrobili jakiś utwór. Skończyło się na tym, że pojechałam do nich i puściłam mu utwór, który niedawno nagrałam, o modzie patriotycznej. Powiedział, że ten utwór idealnie pasuje, że jest bardziej o tych ubraniach niż same ubrania. Napisałam do mojego przyjaciela i Kostek zrobił bit pod ten utwór, a ja go rapowałam w sportowym kontuszu. Kontusz sportowy? To jest, kurwa, genialne. Sarmaci i mieszczanie się w grobie przewracają, a ci żyjący są na pewno oburzeni. Miałam też skrzydła projektu Szaleckiego, więc byłam współczesną husarką, taką prawdziwą, taką, jaką jest SIKSA. Buri szedł w pokazie w papieskim dresie i to nie jest BEKA z papieża czy tam Sarmatów – to próba spojrzenia na przeszłość raz jeszcze i wyciągnięcia z niej czegoś, co zainteresuje współczesnych. Przepraszam, że tak się rozpisałam, ale może trzeba z tymi punkami zrobić wywiad? Może i ciebie posądzą, że ten wasz zin to ASPCORE i razem będziemy sobie używać tego hasztaga? Pozdro 600 kurwa.<br /><br /><b>Wszystko przed nami! Żeby was już dłużej nie męczyć, zdradźcie, proszę, tylko, co łączy Britney Spears, Guernicę Y Luno, Eminema i Crass? (śmiech)</b><br />Buri: To zestawienie, które pozwoliliśmy sobie skonstruować na potrzeby opisu naszego „ekscentrycznego wydarzenia”, z którym to opisem zawsze mamy problem, bo nie chcemy mówić za dużo, jest raczej kpiną z wszechobecnych „for fans of”. Wystarczy wypisać kilka kapel, by zamknąć jakiś projekt w ciągu skojarzeniowym. Kolejny dowód na to, że cała scena punk ma ściany, od których piłeczka się odbija i można ją łatwo złapać, ogarnąć ten cały modowo-stylistyczny pierdolnik. Gdybyśmy nawet napisali nieco poważniej „FFO: Eve Libertine, Sleaford Mods”, to i tak by się ktoś dopierdolił, że gówno podszywa się pod mistrzów, więc dlaczego nie pograć komuś na nosie? Ale z drugiej strony, jeśli odrzucić kwestie stylistyczno-ideologiczne, no i twoje uprzedzenia, które definiują wyobrażenia o G.Y.L., Crass, Eminemie i Britney, a spojrzysz na to, w jaki sposób każdy z tych poszczególnych artystów komunikował się z ludźmi, jaką pozę wytworzył, by to, co mają do powiedzenia/zaprezentowania, trafiało do nich, to wydaje mi się, że odrobinę z tego wszystkiego znajdziesz w Siksie. Od radykalizmu przez idiotyczną słodycz, zafiksowanie na sobie po negację muzyczności… ale i tak powiedziałem już za dużo. Zasada numer jeden: nie myślcie o wszystkim w kontekście muzyki, a będzie wam dane.<br /><b><br /></b><b>Dzięki ogromne za wywiadzik!</b><br />SIKSA: Muzyka: Piernikowski „No fun”, 88 „GRUDA”, Beyonce „LEMONADE”<br />Serial: Handsmaid’s Tale<br />Książka: wywiady z artystami<br /><br /><i><span style="font-size: x-small;">fot1-3: Piotr Nykowski / pozaokiem.info</span></i><br /><i><span style="font-size: x-small;">fot4: Zet</span></i><br /><i><span style="font-size: x-small;">fot5: Anna Wyszomierska</span></i><br /><i><span style="font-size: x-small;">fot6: Grzegorz Król</span></i><br />(#4, lato '17) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-1026918936503127507 2018-01-27T07:21:00.000-08:00 2018-01-27T07:24:27.278-08:00 Dariusz "Expert" Eckert / Ustawa o Młodzieży <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-YIZodWll6Os/WmyYjQf8tiI/AAAAAAAAAp0/uI-AdGEnJsAzfSZXd_XYlRqgL_yPsRt1QCLcBGAs/s1600/uom1.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="473" data-original-width="666" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-YIZodWll6Os/WmyYjQf8tiI/AAAAAAAAAp0/uI-AdGEnJsAzfSZXd_XYlRqgL_yPsRt1QCLcBGAs/s1600/uom1.jpg" /></a></div><i>Zespół Ustawa o Młodzieży powstał w Krakowie około roku 1985/1986. Był to pierwszy polski zespół utożsamiający się z ideą straight edge. Mimo iż zespół nic nie nagrał w studio i nie istniał zbyt długo zapisał się na stałe w historii polskiego hardcore punka. Nie tylko jako pionierzy sXe hardcore’u, ale przede wszystkim jako jeden z pierwszych zespołów z Polski grających szybki hardcore obok takich kapel jak The Corpse czy Nadzór. Do dzisiaj nie pozostało wiele świadectw dawnej świetności zespołu. Jedynym istniejącym nagraniem jest kaseta live z koncertu w Wodzisławiu Śląskim z 1988 roku. Na początku lat 90. zespół zakończył swoją działalność. Jakiś czas temu napisałem do Ex-Perta, znanego jako wokalista Inkwizycji, niegdysiejszego wokalisty UoM-u, celem zadania mu kilku pytań na temat tego zespołu. Nie pozostaje mi już nic, jak zaprosić was do lektury poniższego wywiadu. ~Jk</i><br /><br /><b>W czasach przed powstaniem Ustawy o Młodzieży idea straight edge nie była zbyt popularna w Polsce, a środowisko SE jako takie nie istniało. W jaki sposób zapoznałeś się z ideą sXe? Czy w twoim przypadku decyzja o odrzuceniu używek została podjęta po zapoznaniu się z tą ideą czy przed?&nbsp;</b><br />Nigdy nie podobało mi się nurkowanie bez pamięci w jakiekolwiek używki.&nbsp; Zwłaszcza te, które odbierały świadomość i wolę. I chociaż zdarzało mi się czasem wypić, to zawsze to było kontrolne. Żebym się chciał napić, musiały się złożyć trzy składniki: czas, z kim i za co. I zawsze to ja piłem alkohol, a nie alkohol mnie. A moje przyjście do UoM i zapoznanie się z ideą sXe dzięki Petarowi po prostu się ustaliło w konkrety.<br /><br /><b>Jak ludzie na koncertach reagowali na propagowane przez was idee? Czy część osób zachowywała się agresywnie w stosunku do was z tego powodu?&nbsp;</b><br />Ludzie reagowali różnie. To było niedowierzanie, zaciekawienie, chęć poznania. Czasem dyskusja. Nigdy nie spotkaliśmy się z jakimkolwiek objawem agresji. Czasem było to pokpiwanie, czasem lekceważenie, ale rzadko. Przynajmniej w oczy.<br /><br /><b>Pamiętasz może, w którym roku dołączyłeś do Ustawy o Młodzieży?&nbsp;</b><br />Dokładnie nie pamiętam, ale to mogło być w '85 albo '86.<br /><br /><b>Czy wszyscy członkowie UoM byli straight edge w czasach twojej działalności w zespole?&nbsp;</b><br />Z tym było różnie. Petar był ortodoksem, ja przez pewien czas też, Żółw i Jacek mniej, ale też. Nawet jeżeli nie byli, to wszyscy się zgadzaliśmy z tą ideą. Widzieliśmy, jak beznadzieja schyłku komuny i dosłownie pojęte „no future” wysyłają do rynsztoka wartościowych ludzi. Funkcjonował model zachlewania się do nieprzytomności, kleje, polska heroina... Trzeba było przegiąć jak najostrzej w drugą stronę, żeby spektrum możliwości się poszerzyło. Wtedy środek zaczynał plasować się gdzie indziej.<br /><br /><b>Czy czujesz się jednym z prekursorów czegoś, co później przybrało charakter lokalnie wielkiej rzeczy? Czy twoim zdaniem to UoM zaszczepiła straight edge na polskiej scenie punk?&nbsp;</b><br />Nie mam ambicji bycia prekursorem i nie wypinam klaty po ordery. Wszelkie zasługi w tej materii to bez wątpienia Petar. Był prekursorem, orędownikiem i krzewicielem. Nie chce mi się kłócić, kto w tej materii był pierwszy, bo w ogóle nie o to chodzi. To nie wyścig. W czasie mojego funkcjonowania w UoM spotkaliśmy już kilka kapel se, ale ta idea przeciekała do Polski wieloma ścieżkami. To mogła, ale nie musiała być nasza zasługa.<br /><b><br /></b><b>Czy były to polskie kapele? Pamiętasz może którąś z ich nazw?</b><br />Nie wiem, czy zagraniczne, z którymi graliśmy, były sXe. A co do kapel polskich... często spotykaliśmy się z ludźmi, którzy byli w tym i mocno deklarowali, ale niekoniecznie była to cała kapela, a może też i były kapele niosące to na sztandarach. Ale jak to często bywa, jeżeli następuje przerost ideologii nad umiejętnościami albo ktoś uważa, że muzyka jest drugorzędna względem idei, dość szybko znika ze sceny. Poza tym to było ze 30 lat temu, po prostu nie pamiętam.<br /><br /><b>Obecnie na rodzimej scenie sXe utożsamiane jest ściśle z wegetarianizmem/weganizmem. Jaki był wtedy wasz stosunek do praw zwierząt? Ilu z was było wtedy wegetarianami/weganami?</b><br />Samo sXe było w polskiej rzeczywistości takim szokiem kulturowym, że wege było na drugim planie. Nie że mniej ważne, ale mniej kontrowersyjne. Nie byliśmy zaangażowani bezpośrednio, ale popieraliśmy i sympatyzowaliśmy ze wszystkimi ruchami broniącymi praw zwierząt (do dziś zresztą). I zdarzało mi się brać udział w kilku bezpośrednich akcjach.&nbsp; Ale mimo szacunku do tych sposobów życia wege nie byliśmy.<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-OQajZ8gr5TM/WmyYsTPDtlI/AAAAAAAAAp4/TYMYhUPqQmwntOpFtWM0bdsNLveACySJQCLcBGAs/s1600/uom3.JPG" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="486" data-original-width="666" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-OQajZ8gr5TM/WmyYsTPDtlI/AAAAAAAAAp4/TYMYhUPqQmwntOpFtWM0bdsNLveACySJQCLcBGAs/s1600/uom3.JPG" /></a></div><b>UoM była jedną z pierwszych polskich kapel hardcore/punk utożsamiających się z ideą DIY. Czy w Krakowie i okolicach istniało więcej takich kapel?&nbsp;</b><br />Raczej nie pamiętam nikogo takiego.<br /><br /><b>UoM grał w wielu składach różniących się całkowicie poza osobą Petara. Skład, w którym grałeś Ty, zagrał najwięcej koncertów i to w tym składzie Ustawa zapadła w pamięć większości scenersów. Czy rotacja w zespole wynikała z trudnego charakteru Petara? Czy trudność w porozumiewaniu się z „liderem” zespołu sprawiła, że Ty i kilka innych osób z UoM-u postanowiliście się odłączyć i założyć Inkwizycję?</b><br />Pisałem już o tym wielokrotnie. Ta sytuacja tak już obrosła legendami i plotkami, że sam z trudem odnajduję rzeczywistość. Czasem nawet sam mam ochotę pisać alternatywne historie. Nie chcę tu już epatować dowcipnymi anegdotami, ale fakt pozostaje faktem, że bezkompromisowość Petara zaczęła przybierać tak karykaturalne formy, że nie dało się funkcjonować&nbsp; w jakimkolwiek wspólnym przedsięwzięciu. Sytuacja narastała coraz bardziej, a po kolejnej akcji, dziejącej się na długiej i uciążliwej trasie, doszliśmy do wniosku, że to jest nie do zniesienia (sposób funkcjonowania na tej trasie). I przerywamy. Ale tylko tę trasę, a nie działanie kapeli. Na co Petar uniósł się ambicją i stwierdził, że rozwiązuje zespół. Jestem mu za to wdzięczny, bo inaczej pewnie wrócilibyśmy i chcieli naprawiać coś, co już było nienaprawialne. Wtedy wszyscy we trzech postanowiliśmy dobrać basistę i grać dalej.<br /><br /><b>Po powstaniu Inkwizycji Ustawa grała jeszcze przez parę lat. Wiesz może, kiedy nastąpił definitywny koniec UoM?&nbsp;</b><br />Ciężko mi powiedzieć, bo nie interesowałem się tym aż tak. Tym bardziej że pod koniec to było jakieś kuriozum – Petar ściągał do kapeli jakichś ludzi z kosmosu, z kompletnie innej bajki, a nawet takich, z których poprzednio kpił, pluł na nich i zwalczał. Jako pijaków, narkomanów i durniów. Mając w dużej mierze rację. Pierwsze składy po naszym odejściu to byli fajni ludzie, często ich znaliśmy wcześniej albo poznawali w trakcie. Mimo że nastawiał ich i wszystkich dookoła przeciw nam. Z Petarem było już coraz gorzej i ludzie po chwili funkcjonowania z nim w kapeli uciekali w popłochu. Tak jak perkusista, który uciekł… do nas.<br /><br /><b>Po tym, jak rozeszły się wasze drogi z Petarem, udzielałeś się w kapeli Mykka 100 (czyt. Mykka Setka). Z tego, co mi wiadomo, coverowaliście klasyczne kapele sXe hc, w tym Slapshota. Opowiedz nam coś więcej na temat tej kapeli. Czy doprawdy graliście same covery? Istnieją jakieś nagrania tego zespołu?</b><br />Nieprawda. Mykka100 (albo McK100) działała równolegle z UoM i to też był pomysł Petara. To był skład UoM&nbsp; i graliśmy covery. Chyba tylko jeden numer był nasz (Petara) - „I Hate N.Y.”. Graliśmy Ramones, Slapshot, Motorhead, DRI, nie pamiętam wszystkich. To była świetna szkoła grania i doskonała zabawa. Gdzieś po sieci krąży nagranie. Słyszałem je raz i o raz za dużo. Jakość jest straszna...<br /><br /><b>Zanim powstała Ustawa, śpiewałeś w kapeli Gonokok. Jak doszło do zawiązania tego składu i w jakich okolicznościach doszło do zakończenia jej działalności. Jaką muzykę grał Gonokok? Czy można usłyszeć gdzieś jakiekolwiek nagrania?&nbsp;</b><br />Tę kapelę założyliśmy z trójką przyjaciół - ja, Hipis i Wodzu. To chyba był '81. Nikt nic nie umiał i to było w sam raz tyle, by móc założyć kapelę punk. Nie mieliśmy instrumentów ani miejsca do grania i tułaliśmy się po różnych domach kultury, aż poznaliśmy Edka. Edek miał z bratem (który był wtedy w wojsku) weselny zespół, sprzęt i miejsce do grania w chałupie. Był otwartym i poszukującym gościem. Zaczęliśmy razem grać i wtedy jakoś ruszyliśmy do przodu. A już najbardziej, gdy wrócił Marek, brat Edka. Późniejsza gitara, kompozytor i wieloletnia podpora Inkwizycji. Graliśmy jakieś straszne rzeczy, określaliśmy to jako muzykę psychodeliryczną; to były poszukiwania bardziej w stronę Butthole Surfers, Sonic Youth czy Residents. I bardziej tymi „poszukiwaniami”&nbsp; przykrywaliśmy braki w umiejętnościach&nbsp; i w sprzęcie. Np. gitara stroiła tylko w jednej pozycji, a bas nie miał kilku progów... Odszedłem z Gonokoku, bo nie mogłem już znieść konfliktu z Wodzem. Miał ambicje liderowania i torpedował każdy pomysł, a jak nie, to robił taką łaskę, że odechciewało się grać. Albo nie przychodził na próbę. Wiec gdy dostałem propozycję do świetnie zorganizowanej i rozpędzonej kapeli, (UoM) w której wszyscy chcą grać, nie zastanawiałem się długo. Gonokok, po uwolnieniu od mojej osoby, czyli objęciu liderowania przez Wodza, pograł jeszcze kilka miesięcy i zdechł. Na koncertach to, co graliśmy, nawet robiło wrażenie i gdyby to nagrać, może nie byłoby takie złe, ale te nagrania, które gdzieś tam są, powinny mieć naklejkę, że minister zdrowia ostrzega...<br /><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-b1cXp2U1f3c/WmyYzHOOsiI/AAAAAAAAAp8/YTpFgGZLUVoweB9fLNmhutosqiQbPKQCACLcBGAs/s1600/uom2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="439" data-original-width="666" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-b1cXp2U1f3c/WmyYzHOOsiI/AAAAAAAAAp8/YTpFgGZLUVoweB9fLNmhutosqiQbPKQCACLcBGAs/s1600/uom2.jpg" /></a></div><b>Podczas koncertu na 25-lecie Inkwizycji graliście piosenkę pt. „Jestem” Ustawy o Młodzieży. Nie miałeś nigdy pomysłu na to, by przypomnieć o tym zespole w postaci czegoś więcej niż zagrania jednej piosenki? Np. jako cały secie koncertowy lub wydawnictwo wyłącznie z utworami UoM?&nbsp;</b><br />I tu wracamy do postaci Petara. Ja bym był bardzo chętny. Ale on ma już w głowie wizję świata, gdzie wszyscy przeciw niemu knują, usiłują go oszukać, okraść i odebrać&nbsp; należną mu chwałę. Było kilka poważnych propozycji, ale zawsze, jeżeli w ogóle zaczynał rozmowy, to obwarowywał to takimi rygorami, że każdemu entuzjaście wszystko opadało i dawał spokój. Zaczął sobie uzurpować wszelkie prawa do wszystkiego, co było grane w tej kapeli. Fakt, że większość była jego, ale dużo kompozycji było Żółwia. Kiedyś wykonanie tegoż numeru zamieściliśmy na YT. Dostałem list od osoby poproszonej przez Petara, że on kategorycznie żąda, by to usunąć, gdyż to on jest autorem. Nie zgadza się też na wykonywanie tego na koncertach, gdyż w przeciwnym razie, cytuję: „grożą nam poważne konsekwencje prawne”... Pomijam już absurd całej sytuacji, ale nawet nie stać go było, by napisać osobiście. Oczywiście czasem wykonujemy ten numer, bo zrobiliśmy z tego całkiem udatny dowcip muzyczny, powtarzając tekst w kilku egzotycznych językach, ale wtedy zawsze przed numerem z operetkową emfazą informujemy widzów o autorstwie i dlaczego ich o tym informujemy (gdyż grożą nam...) i pozdrawiamy go bardzo serdecznie.<br /><b><br /></b><b>Wasze piosenki na przestrzeni lat coverowało wiele kapel takich jak Castet czy Apatia. Mimo że Ustawa o Młodzieży to kapela na dzień dzisiejszy lekko zapomniana, cały czas jako pierwszy polski zespół straight edge posiada pewien status legendy. Zgadzasz się z tymi słowami? Jaka była twoja reakcja na te covery w wykonaniu kapel funkcjonujących 20-30 lat po UoM?</b><br />Trochę mi niezręcznie odpowiadać na to pytanie, bo wprawdzie przyczyniłem się do pozycji UoM, to jednak główne zasługi powinien brać Petar. Jak by to nie brzmiało o liderze kapeli sXe – to on był spiritus movens tej kapeli. Moje były tam trzy numery. Wzięte zresztą do Inkwizycji. I wiem, że jego reakcje na te covery były raczej niechętne albo absurdalne – kazał sobie zapłacić... Ja się oczywiście bardzo cieszyłem. Tak jak się cieszę, gdy jakaś kapela chce wykonać jakikolwiek utwór, w którym miałem udział. Oczywiście jeżeli jest to kapela z dupy, jakiś pop czy inne gówno, to albo niech płacą, albo w ogóle niech spierdalają. Ale jeżeli jest to szeroko pojęty punk...<br /><br /><b>Czy wszystkie teksty Ustawy pisał Petar? Podobno to on nauczył ciebie pisać teksty w takim stylu, w jakim napisane są teksty Inkwizycji.&nbsp;</b><br />W UoM były moje kawałki: „Stwórcy”, „Komunikaty” i „Sinoszary”. Tak jak mówiłem, przeszły ze mną do Inkwizycji. Reszta tekstów była Petara. To były bardzo dobre teksty. I fakt - to on pokazał mi, jak się to robi dobrze. Wcześniej „siedmiokroć zabijałem trupa”, czyli powtarzałem banały i oczywistości, większość grzechów tekstów zaangażowanych. No i miały objętość podania na kartce kancelaryjnej. Przynosiłem mu tekst (do czego zachęcał) i siadaliśmy nad nim. I jak mądry nauczyciel pokazywał błędy i sugerował kierunki. Za takim Petarem czasem tęsknię...<br /><br /><b>W roku 1986, kiedy Ustawa zaczynała grać, mało kapel na rodzimej scenie było podobnych wam stylistycznie. Jakie kapele były dla was głównymi inspiracjami? Jaka była dostępność nagrań amerykańskich zespołów hardcore w tamtych latach?&nbsp;</b><br />Petar przynosił wówczas całą masę kapel hc, głównie z USA. Słuchaliśmy tego namiętnie. Ich zaletą była wściekła energia i dobre wykonanie, a (dla mnie) wadą – zupełna nierozróżnialność. Teraz w pamięci nie mam już żadnych nazw. Pewnie gdybym się skupił...<br /><br /><b>Ile w przybliżeniu koncertów zagrał zespół z tobą w składzie?&nbsp;</b><br />Pojęcia nie mam! Nikt tego nie liczył, ale tak myślę że ze 30 by się uzbierało...<br /><br /><b>W roku 1988 wydaliście kasetę z materiałem zarejestrowanym podczas koncertu w Wodzisławiu Śląskim, która później w roku 1999 została nieoficjalnie wznowiona pod tytułem „Informacja” pod labelem Red Culture. Dlaczego jest to jedyne wydawnictwo zespołu?&nbsp;</b><br />Nic nie wiem o żadnym wydaniu. Jeżeli ta kaseta wyszła, to chyba albo nie w tym roku co piszesz, albo bez wiedzy Petara. Tak w '88, jak i w '99. A dlaczego byłoby to jedyne? Petar nawet zdjęcia z kapelą porywał i nawet nam nie udostępniał. A jeżeli ktokolwiek gdziekolwiek by taką fotkę udostępnił, to już był dym. Zapytaj Nastiego z ID – Petar ma swoiste pojęcie autorstwa zdjęcia – jeżeli na nim jest – to znaczy, że jest autorem i ma wszelkie prawa. A jeżeli nie, to „grożą ci poważne konsekwencje prawne”. Można go wyśmiać, można się szarpać. To dotyczy tylko pojedynczego zdjęcia, a ty pytasz o wydawnictwa muzyczne...<br /><b><br /></b><b>Jakiś czas temu Refuse Records ogłosiło wznowienie dema UoM na winylu. Dlaczego wydawnictwo ostatecznie nie ujrzało światła dziennego? Czy to wydawnictwo było z tobą konsultowane?&nbsp;</b><br />Ze mną nie było konsultowane, ale ja jestem w tym najmniejszym problemem. Po pierwsze Petar był liderem, autorem prawie wszystkich tekstów i większości muzyki, więc to brak jego zgody był główną przeszkodą. Po drugie – jeżeli o mnie chodzi - zgodziłbym się z radością!<br /><b><br /></b><b>Czy chciałbyś coś jeszcze dodać na koniec?&nbsp;</b><br />Jaki koniec?! Cały czas działamy! A tak serio, to mam nadzieję, że to już ostatni wywiad o UoM. Wolałbym gadać o rzeczach które przed nami!<br /><br />(#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-1766989268650350362 2018-01-20T00:45:00.001-08:00 2018-01-27T07:27:13.911-08:00 Vegan Stories #1 - Kamil Siemaszko, zawodnik Muay Thai <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"></div><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-eos4YNZUj6k/WmyaRvZbqoI/AAAAAAAAAqM/7SwxRkJv55wPsRNb34ag9qPktQs8j1ZFACLcBGAs/s1600/siemaszko.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="445" data-original-width="666" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-eos4YNZUj6k/WmyaRvZbqoI/AAAAAAAAAqM/7SwxRkJv55wPsRNb34ag9qPktQs8j1ZFACLcBGAs/s1600/siemaszko.jpg" /></a></div>Na wstępie zaznaczam, że jestem po turnieju, podczas którego stoczyłem 3 pełnodystansowe walki, więc moja wypowiedź będzie raczej swobodną projekcją myśli, a nie usystematyzowanym tekstem naukowym. Do takiego was bardzo chętnie odeślę w kwestii weganizmu: Jarosław Urbański „Społeczeństwo bez Mięsa”.<br />Moja wegańska historia (szczególnie biorąc pod uwagę aspekt sportowy) w pewnym sensie zatoczyła koło, ale oczywiście od początku. Sprawami ekologicznymi zainteresowałem się dość naturalnie - raz, że sprzyjał temu region, w którym się wychowywałem (Warmia), dwa, rodzice dbali, bym jak najwięcej czasu spędzał w pięknych okolicznościach przyrody, jakie ów region (i nie tylko on) oferował. Na moje szczęście nie było to podejście typowo konsumpcjonistyczne, gdzie natura była „atrakcją”, taką jak teraz są centra handlowe, gdzie liczy się jak najszybsze stłumienie frustracji bez oglądania się na skutki w otoczeniu. Liczyło się to, żeby za każdym razem czegoś się nauczyć, poznać kawałeczek świata, dowiedzieć się, jak działa i nabrać do tego szacunku. To była absolutna baza i myślę, że nie miała wpływu wyłącznie na mój stosunek do natury. Dodatkowo, miałem to szczęście, że zawsze mieszkałem blisko krańca miasta, a to oznaczało sąsiedztwo lasu, jeziora, więc tam głównie spędzałem wolny czas.<br />Jako kilkunastoletni dzieciak wkręcałem się powoli w scenę niezależną. Oczywiście sporo rzeczy rozumiałem opacznie i droga była niekiedy kręta, ale kwestia niejedzenia mięsa siłą rzeczy obiła mi się uszy. Mimo że od małego (w przeciwieństwie do niektórych rówieśników) raczej gustowałem w pokarmach odzwierzęcych, to zdarzyły się epizodyczne „bunty” w geście solidarności z zabijanymi zwierzętami. Nie trwały jednak dłużej niż pół posiłku...Wegetarianizm jako temat (o dziwo, nie w dyskusjach ze znajomymi, ale jako wewnętrzna rozkminka) okazjonalnie wracał. Już wtedy zajmowałem się jednocześnie sportem, zawodniczo będąc wychowankiem sekcji taekwondo AZS-UWM. I tu dałem się łapać na klasyczną pułapkę, zadając sobie pytanie „czy nie powinienem przestać jeść mięsa?”. Odpowiedź negatywna przychodziła jednocześnie z wytłumaczeniem, że przecież trenuję, a do tego rosnę, więc muszę zapewnić sobie wszystkie niezbędne składniki itd. Temat znikał tak szybko, jak się pojawiał... Muszę przyznać, że w tym okresie ogólnie nie postępowałem w życiu zbyt mądrze, a różnorakie rozkminy niestety były dość płytkie i ulotne, a więc i ta...W każdym razie zmiana przyszła wraz z jednym z przełomowych momentów w moim życiu, jakim było zostanie straight edge. Wraz z wyzbyciem się używek (pewnie to też przez dość istotny wiek – 18 lat) zacząłem odczuwać, że pewne moje decyzje, przyzwyczajenia mogą rzutować na całe dalsze życie. Namysł nad niejedzeniem mięsa trwał jakiś czas, ale ostateczne przejście na wegetarianizm przyszło z dnia na dzień. Nie miałem do tego kompletnie żadnego przygotowania merytorycznego, tylko emo podejście, że nie chcę w tym uczestniczyć. Jedynym oparciem była załoga, z którą w tym czasie się zżyłem, zgromadzona wokół Warmińskiej Biblioteki Wolnościowej, gdzie na szczęście nie brakowało odpowiedniej bibuły. Echa poprzedniego stylu działania jeszcze się odzywały, bo nie zależało mi szczególnie na układaniu diety, dbaniu o bilans makroskładników itd. Bardziej interesowały mnie podstawowe przepisy na żarcie, bo pamiętajmy, że było to może już po erze, w której weganie kupowali makaron pełnoziarnisty w sklepie zoologicznym, ale jeszcze przed wszechobecnymi działami bio i wegańskimi barami czy takimi opcjami w knajpach. Sporo dał mi pod względem utrwalenia diety wyjazd zarobkowy do Irlandii, gdzie jedzenie jest beznadziejne, ale za to opcji wegańskich czy wegetariańskich nie brakowało. Poznałem tam kilku wegan i jakoś naturalnie ciągnęło mnie w stronę „zaostrzania” diety, co uczyniłem po powrocie do Polski. Mimo to muszę przyznać, że weganizm zawsze był dla mnie wynikiem jakiejś ogólniejszej postawy braku zgody na wyzysk. Miał być rozwinięciem, nie remedium na wszystkie bolączki tego świata. Po przeprowadzce do Poznania, gdzie trafiłem do środowiska Rozbratu, kwestie „ogólnoekologiczne” nie wiodły w nim jakiegoś prymu, zajmujemy się głównie (ale nie wyłącznie) tematami społecznymi. Myślę, że jednak Murray Bookchin byłby w miarę zadowolony, bo w każdej kwestii miejskiej zwracamy uwagę na kwestie ekologiczne (chociażby w walce w obronie Rozbratu, podnosząc kwestię klinów zieleni). Niedawno pojawiła się u nas grupa osób zainteresowanych głęboką ekologią – organizują np. blokady polowań, krytykują szerzej obecną gospodarkę leśną. Oprócz tego mam możliwość uczestniczenia w dyskusjach na pograniczu ruchu wegańskiego/ekologicznego/anarchistycznego, ostatnio najgłośniejszym takim sporem był oczywiście skandal w Krowarzywa.<br />Trochę się zagalopowałem, przytaczając w telegraficznym skrócie historię swojego życia i jak teraz czytam to, co nagryzmoliłem, to widzę, że zapomniałem ująć aspekt dość istotny, a więc rozpoczęcie treningu, a później kariery sportowej thai-boksera. Stało się to dość późno, bo w wieku 26 lat. Wiedziałem, że chcę stawać w ringu, chociaż nie miałem o tym zbyt dużego pojęcia :) Z drugiej strony był to wiek, w którym sporo mi się już w głowie (dobrze albo i nie) utrwaliło, w tym także podejście do konsumpcji produktów odzwierzęcych, dlatego rozkminy z lat szkolnych na temat tego, czy sportowcowi wypada, czy nie wypada jeść mięsa już zupełnie nie było. To, co kiedyś służyło za wymówkę, teraz miało zyskać na zdrowej diecie. Czy często jako sportowiec muszę się z tego tłumaczyć? Jasne, chociaż większość odpowiedzi pada poza słowami – przez sposób trenowania, osiągnięcia, styl walki. Oczywiście, staram się promować w ten sposób weganizm i empatię, dlatego też zgodziłem się z chęcią na udział w kampanii Jasna Strona Mocy, ale cały czas mam do tej kwestii pewną dozę podejścia osobistego, a nie brakuje też zastrzeżeń. Być może przez to, jak rozwinął się cały „ruch wegański” zarówno w Polsce, jak i na świecie. Chodzi mi o to, jak rewolucyjny wydawał się kiedyś, a jakie komercyjne piórka przybiera często teraz. I nie, nie przestałem wierzyć w jego emancypacyjny potencjał, ale nie cierpię, gdy jest wykorzystywany w prosystemowym dyskursie, gdy lansowany jest jako „modny”, „piękny”, „gładki”, „lepszy”, „wyższy”. No właśnie, wyższy. Uważam, że ta strategia jest zła i krzywdząca, szczególnie jeśli weźmie się pod uwagę to, że im więcej ludzie zarabiają (obojętnie w jakim kraju), tym statystycznie więcej jedzą mięsa. W Polsce np. statystycznie najmniej mięsa je się w podkarpackim, gdzie dochód w przeliczeniu na mieszkańca jest najniższy. Czy to właśnie tam wyrastają jak grzyby po deszczu wegańskie knajpki z latte na sojowym za 20 zł? Nie chcę weganizmu, który ma na czole wydziarane „JEBAĆ BIEDĘ”. To ma być realna odpowiedź na problemy ekologiczne zżeranego przez kapitalizm społeczeństwa i planety, a nie kolejny kaprys elit. Jedna z oręży ruchu emancypacyjnego, a nie sposób na życie kilku grupek ekspertów na pasku grantodawców.<br />Kamil Siemaszko - zawodnik Muay Thai, Mistrz Polski (2014), Vice Mistrz Polski (2017, 2015)<br />(#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-5578519313397859294 2018-01-20T00:37:00.002-08:00 2018-01-27T07:25:09.799-08:00 Żołnierze przeklęci w Hajnówce <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-_j4iRpOc5o4/WmL_mYfcwvI/AAAAAAAAApM/BULDiEuRSD055k3jGEXiTCm-7owT3hNBQCLcBGAs/s1600/hajnowka2.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="395" data-original-width="666" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-_j4iRpOc5o4/WmL_mYfcwvI/AAAAAAAAApM/BULDiEuRSD055k3jGEXiTCm-7owT3hNBQCLcBGAs/s1600/hajnowka2.jpg" /></a></div>Moda na bezrefleksyjne oddawanie czci antykomunistycznemu podziemiu, działającemu na terenie Polski w latach powojennych, trwa w najlepsze. Codziennie można spotkać na ulicach wielu młodych ludzi w koszulkach z grafikami nawiązującymi do żołnierzy wyklętych, mnożą się najróżniejsze marsze ku ich pamięci, organizowane są biegi, wykłady, imprezy. Sporym zainteresowaniem cieszą się grupy rekonstrukcyjne. Działania wojenne są trywializowane i ukazywane w formie dobrej zabawy, a historia żołnierzy przedstawiana bez jakiegokolwiek obiektywizmu. Wszystko pod z góry założoną tezę, że każdy, kto był antykomunistą, zasługuje na miano bohatera; nieważne, co miał na sumieniu. Choć tego typu wydarzenia są głównie domeną środowisk nacjonalistycznych, mam wrażenie, że coraz więcej osób nieinteresujących się na co dzień kwestiami politycznymi bądź historycznymi daje się uwieść patriotycznej propagandzie. Można dalej uważać narodowców za margines, który w wyborach uzyskuje 0,1% głosów. Nie da się jednak nie zauważyć, że ich zasięg jest coraz szerszy. Mają swoich ludzi w samorządach, próbują wchodzić do szkół, sprawnie przeciągnęli na swoją stronę środowiska kibicowskie, niejednokrotnie uzyskują wsparcie od rządu. Podejmują też próby wybielenia swojego wizerunku poprzez pokazowe akcje charytatywne, a nawet kopiowanie Food not Bombs. Do przestrzeni publicznej wkradł się język narodowców, którym mówi i część polityków, i dziennikarzy. Wystarczy przeanalizować medialną popularność słowa „lewak”. Skrajna prawica nadaje ton tematyce powojennej partyzantki, kładąc większy nacisk na promowanie tych oddziałów i ugrupowań, które snuły wizje o jednolitej narodowo i wyznaniowo „Wielkiej Polsce Katolickiej”, pomijając dokonania pozostałych. Nawet ci, wchodzący mniej lub bardziej w konflikt z „prawdziwymi Polakami”, dawali się poznać jako chorągiewki gotowe do przymilania się im. To w końcu Bronisław Komorowski ze znienawidzonej „lewackiej” Platformy Obywatelskiej przepychał prezydencki projekt ustawy, wcześniej zainicjowany przez Kaczyńskiego, aby ustanowić dzień 1 marca świętem żołnierzy wyklętych i składał kwiaty pod pomnikiem Romana Dmowskiego. Koniunkturalni działacze KOD-u także nie są lepsi, wyrażając chęć maszerowania „ponad podziałami” razem z ONR-em 11 listopada… W sumie to nie ma się czemu dziwić, ta sama partia co i były prezydent. Ciężko od tego wszystkiego nie zwariować, szczególnie gdy widzi się, jak wielu znajomych daje się poznać od „brunatnej” strony. Jak źle by jednak nie było, nie można ulec i wciągnąć się w prawicowy dyskurs, przepełniony pustą nienawiścią i wolą wykluczania kolejnych grup społecznych. Działanie, choćby najmniejsze, jest na wagę złota w tych trudnych czasach.<br />W momencie kiedy dowiedziałem się o planowanym przez ONR i Młodzież Wszechpolską marszu ku czci żołnierzy wyklętych w Hajnówce, nie mogłem ukryć wściekłości. Sam pochodzę z Podlasia, mam rodzinę zarówno w samej Hajnówce, jak i w kilku innych pobliskich miejscowościach. Dobrze wiem, jak duża panuje tam różnorodność etniczna i religijna. Katolicy obok prawosławnych i protestantów, Polacy obok Białorusinów i Ukraińców. Mieszkający tam ludzie nie mają z tym problemu, od lat żyją wspólnie bez większych oznak dyskryminacji, czy to ze względu na pochodzenie, czy na wyznawaną religię. Wiadomo, że nie zawsze jest idealnie, ale jednak koegzystencja pomimo różnic jest możliwa. Dodatkowo, region ten musi się zmagać z bolesną przeszłością. Najpierw, podczas wojny, wkroczyli tutaj Niemcy, później – czerwonoarmiści. Po wojnie zaś działali partyzanci antykomunistyczni. Temat nie jest oczywiście czarno-biały, wielu z nich walczyło z NKWD, jak i z prosowieckimi siłami bezpieczeństwa. Jednak to, co obecnie robią narodowi radykałowie, jest niedopuszczalne. Pod płaszczykiem dbania o pamięć historyczną propagują idee nacjonalistyczne oraz wrzucają najróżniejsze grupy partyzanckie do jednego worka. Najgorsze jest jednak to, że starają się negować oczywiste zbrodnie, chociażby takiego Romualda Rajsa „Burego”. To bowiem jego oddział w 1946 roku dopuścił się morderstw na prawosławnej ludności cywilnej, zamieszkującej podlaskie wsie, nie oszczędzając przy tym kobiet i dzieci. Zabili blisko 80 osób. Co ciekawe, nawet pisowski IPN stwierdził, że czyny Rajsa noszą znamiona ludobójstwa. Do dziś żyją na Podlasiu ludzie pamiętający te czasy bądź tacy, których krewni ucierpieli z rąk wyklętych. Natomiast współcześni spadkobiercy pomysłodawców gett ławkowych ewidentnie próbują prowokować miejscowych, rozdrapując stare rany swoim przemarszem przez miasto, podczas którego wynoszą na ołtarze m.in. kata ich przodków. Od samego początku sprawa była mocno kontrowersyjna. Pierwszy marsz ku czci żołnierzy wyklętych odbył się w 2016 roku. Mieszkańcy Hajnówki do ostatniej chwili nie wiedzieli o planowanym wydarzeniu. Kiedy w końcu do niego doszło, byli w szoku. ONR-owcy spotkali się wtedy z niewielkim oporem miejscowych, którzy stojąc na trasie przemarszu, wyrazili swój sprzeciw. Większość bała się wyjść z domu. W tym roku faszyści nie mieli już tak łatwo. Od początku próbowano blokować całe wydarzenie, szczególnie że narodowcy, według wyznaczonej przez siebie trasy pochodu, mieli zamiar przejść tuż obok soboru Świętej Trójcy. W owej świątyni akurat w tym samym czasie (cóż za zbieg okoliczności!) miała odbywać się prawosławna uroczystość. Burmistrz miasta nie wydał zgody na pomysł ONR-u, twierdząc, że cała sytuacja może zagrażać bezpieczeństwu mieszkańców. Jednak Sąd Okręgowy w Białymstoku uchylił jego decyzję po odwołaniu się organizatorów. Zdecydowano, by uroczystość religijna odbyła się w innej godzinie, tak żeby uniknąć konfrontacji. Warto w tym miejscu podkreślić, że narodowcy w Hajnówce to mała grupka młodych ludzi, która, jak zapewniali miejscowi, „zmieściłaby się w dwóch radiowozach”. Największe wsparcie otrzymują od ONR Białystok. Ci z kolei całe miasto otwarcie nazywają „czerwonym”, zrównując zwykłych ludzi z bolszewikami i SB-kami. Dodatkowo, pobliskie miasta zostały zalane ulotkami wybielającymi „Burego” i zapraszającymi na marsz.<br />Datę wydarzenia ustalono na 26 lutego. W ciągu kilku dni udało się jednak zorganizować spontaniczną kontrdemonstrację środowisk antyfaszystowskich, na wyraźną prośbę kilku zdesperowanych mieszkańców Hajnówki. Przygotowaniem akcji zajęły się takie grupy jak Antifa Jaworzno, Anarchistyczne Kielce, Antifa Bieruń, Czarna Teoria, ZSP Górny Śląsk i Pogromcy Nazi Hołoty. Swoją oddzielną akcję w formie „milczącego protestu” zapowiedzieli także Obywatele RP. Natomiast podlascy członkowie partii Razem jednoznacznie odcięli się od pomysłu blokady faszystów. Potępili inicjatywę ONR-u, uznając ją za oczywistą prowokację, nie chcieli jednak „eskalacji konfliktu poprzez organizację kontrdemonstracji kosztem mieszkańców Hajnówki i okolic”. Podobno znaleźli się również i antyfaszyści wypowiadający się w podobnym tonie, zniechęcając resztę środowiska do reakcji. Cóż, są różne opinie w tej sprawie. Moim zdaniem nie można na każdym kroku ustępować narodowcom. Co dałoby przeczekanie marszu? Jedynie utwierdziłoby organizatorów w przekonaniu, że mogą zrobić wszystko, na co mają ochotę, bo i tak nikt się im nie przeciwstawi. Pięknie brzmią hasła o zwalczaniu faszyzmu merytorycznymi dyskusjami i argumentami. Niestety, ci ludzie w większości przypadków nie rozumieją nic poza argumentem siły. Dlatego też tak ważne było zaznaczenie swojej obecności tamtego dnia.<br />Na miejsce zabrałem się ze skromną reprezentacją antyfaszystów ze Szczytna. Im bliżej miejsca docelowego, tym więcej na trasie policji, ale obyło się bez przygód. Jedziemy sobie przez Podlasie, cisza, spokój. Aż tu nagle Wysokie Mazowieckie i szok – na każdej latarni, każdym słupie zaczepione polskie flagi, a pod jakimś pomnikiem zbita grupa ludzi. Sztandary Młodzieży Wszechpolskiej, prawdziwie polscy młodzieńcy, harcerze, kilka osób w strojach rekonstrukcyjnych, wąsy samorządowe, zwykli ludzie. Masakra. Co ciekawe, takiej sytuacji nie zastaliśmy już w żadnym innym mieście na drodze do Hajnówki, nie było widać nawet państwowych flag. Na miejscu byliśmy nieco wcześniej, więc spokojnie mogliśmy się porozglądać po okolicy. W samej miejscowości mnóstwo policji plus regularnie dojeżdżające posiłki. Naszej uwadze nie mogła umknąć prawdziwa perełka – policyjne seicento! Szybko okrzyknęliśmy je wozem do zadań specjalnych, w tym do taranowania wrogich pojazdów. Humor poprawili nam również pewni dwaj spacerujący, jak gdyby nigdy nic, panowie, od których waliło tajniakami na kilometr. Chyba nigdy się nie nauczą, że nie wystarczy założyć jeansy i kurtkę, żeby pozostać niezauważonym…<br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-VPToE6Bn9lg/WmL_12FGe7I/AAAAAAAAApQ/1xMsuQm_xx4TYFFb5THJt6pUCDnfLwhMACLcBGAs/s1600/hajnowka3.jpg" imageanchor="1" style="clear: left; float: left; margin-bottom: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="418" data-original-width="666" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-VPToE6Bn9lg/WmL_12FGe7I/AAAAAAAAApQ/1xMsuQm_xx4TYFFb5THJt6pUCDnfLwhMACLcBGAs/s1600/hajnowka3.jpg" /></a></div>Na 10 minut przed umówioną zbiórką nie widzieliśmy jeszcze nikogo od nas. Co gorsze, Czarna Teoria podała na stronie wydarzenia informację, że jadący autokarem antyfaszyści zostali zatrzymani przez policję do kontroli. Standardowo - grzebano w pojeździe, nagrywano ekipę i transparenty oraz każdego spisano. W pobliżu miejsca protestu widać było za to sporo miejscowych w różnym wieku. Kiedy wyszliśmy z samochodu, kilka starszych osób nieśmiało ruszyło w naszą stronę. Po chwili dołączyli pojedynczy aktywiści z innych miast, m.in. Białegostoku, Łomży i Bielska Podlaskiego, oraz dziennikarze. Mieszkańcy Hajnówki zaczęli wypytywać, czy jesteśmy z Antify i czy będzie nas więcej. Po uspokojeniu ich, że organizatorzy protestu są w drodze, zaczęliśmy rozmawiać na wiadomy temat. Kilkoro starszych osób nie kryło swojego oburzenia. Nie byli w stanie pojąć, jak można być tak bezczelnym, by wychwalać człowieka, który na Podlasiu znany jest jedynie jako zbrodniarz. Wielokrotnie podkreślali, że nie chcą niczego więcej, jak tylko spokojnie żyć, bez żadnych zadym i konfliktów. Nie znaczy to jednak, że mieli zamiar biernie przyglądać się poczynaniom nacjonalistów. Wbrew temu, co głosiło Razem, zgromadzeni mieszkańcy gotowi byli stanąć z nami ramię w ramię, by zaprotestować przeciwko propagandzie skrajnej prawicy. Mój rozmówca przekonywał, że większość Hajnówki popiera antyfaszystów. Ludzie jednak boją się wychodzić z domów. We własnym mieście. Najwięcej do myślenia dały mi słowa mężczyzny, który po podkreśleniu swoich białoruskich korzeni i wyznawanej religii (prawosławie) spytał, czy nie mam nic przeciwko temu, że stoimy razem, obok siebie. Nie chcę popadać w zbędny patos, ale naprawdę coś we mnie pękło. To była kwintesencja tego, do czego prowadzi głoszenie nacjonalistycznych bredni – do zastraszenia i fikcyjnych podziałów między ludźmi. Mężczyzna opowiadał, jak wyklęci napadli na jego ojca. Za chwilę dołączyły następne osoby chcące podzielić się losami swoich krewnych. I te relacje naocznych świadków określane są przez ONR jako „kłamstwa, jak za czasów stalinowskich”…<br />Kiedy było jasne, że policja przetrzymała autokar z antyfaszystami, tak aby opóźnić ich przyjazd, udaliśmy się wszyscy pod sobór, gdzie ustawiali się już Obywatele RP. Na miejscu policja tworzyła dwa kordony mające oddzielać protestujących od ulicy. Nie omieszkali także uwiecznić nas kamerami. Nasza grupa systematycznie rosła. Dochodzili kolejni mieszkańcy. W końcu przyjechali także oczekiwani anarchiści z południa i Warszawy. Zabrało się z nimi również parę osób z Pracowniczej Demokracji. Zaczęły docierać do nas pierwsze informacje z nacjonalistycznego pochodu. Jak się okazało, nie był tak liczny, jak zapowiadano. Nawet nie osiągnięto zeszłorocznej frekwencji. Co więcej, znaleźli się ludzie, którzy stojąc na trasie marszu, dali wyraz temu, co myślą o „prawdziwych patriotach”. Wznoszono okrzyki „Bury morderca”, „faszyści” i kilka innych. Wywieszono też na domach transparenty przeciw wyklętym. A my, odcięci, czekaliśmy. Już wtedy pojawiły się domysły co do tego, że policja zmieniła narodowcom trasę, tak żeby nie mogli się z nami skonfrontować. Droga pod soborem powinna być odcięta, lecz z tego, co widzieliśmy, ruch był kierowany właśnie na nią.<br />Po dłuższym oczekiwaniu zauważyliśmy w oddali faszystów. Wyraźnie było widać, że przejdą inną ulicą, omijając prawosławną cerkiew. Jest więc pierwszy sukces! Gdyby nie obecność Antify, brunatne karki przeszłyby demonstracyjnie pod miejscem tak ważnym dla Hajnówki. Widziałem później w necie drwiący komentarz sugerujący, że anarchiści stają w obronie świątyń. Tyle że to nie był czas na okazywanie swojej antyreligijnej postawy. W tamtym momencie chodziło o przeciwstawienie się narodowym radykałom i ich historycznym kłamstwom oraz okazanie wsparcia mieszkańcom, co miało przełamać ich strach. Cele zostały osiągnięte. I nie piszę tego, żeby na siłę wykazać skuteczność środowiska antyfaszystowskiego. Tak mówili sami mieszkańcy, dziękując wszystkim za przybycie i przekonując, że za rok zorganizują własny antynacjonalistyczny marsz. Od razu zaprosili na niego zgromadzonych anarchistów. Zapewnili też, że wtedy „przygotują wszystko tak, jak trzeba”, łącznie z zapewnieniem aktywistom ciepłych posiłków i noclegu. Przerywając „milczący protest” Obywateli RP, zaczęliśmy wykrzykiwać antyfaszystowskie hasła. Niezapomniany widok, jak obok antifiarzy z czarno-czerwonymi flagami stali zwyczajni ludzie, wznosząc razem: „Nacjonalizm, to się leczy”, „ONR to zbiór zer”, „Solidarność naszą bronią”, a nawet „I raz, i dwa, i Antifa”. W międzyczasie narodowe zgromadzenie dobiegało końca. Doszła do nas informacja, że na koniec pochodu faszyści kroczyli z płonącymi pochodniami. Jedna z kobiet ironizowała „I co, będą podpalać cerkiew?”. W tamtym momencie nikt się już nie bał.<br />Niedługo i nasza demonstracja musiała się rozejść. Każdy ruszył w swoją stronę. Wbrew nieprzychylnym opiniom myślę, że akcja zakończyła się pewnym sukcesem. Mam nadzieję, że całe wydarzenie będzie także zachętą dla mieszkańców Hajnówki i okolic do większej aktywności. No i na koniec wielkie uznanie dla ekip organizujących to wszystko. Przejechali kawał drogi, żeby przez kilka godzin stać w deszczu, mobilizując jednocześnie antyfaszystów z innych regionów kraju. Dzięki i do zobaczenia!<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-8481976433418009978 2018-01-20T00:27:00.002-08:00 2018-01-20T00:27:56.013-08:00 Descendents – Hypercaffium Spazzinate <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-b-xPcDQhgBM/WmL9gwXV7XI/AAAAAAAAApA/1RdECxg8NUElWwI2t158uhwwpCzR-Q2_gCLcBGAs/s1600/desc.png" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-b-xPcDQhgBM/WmL9gwXV7XI/AAAAAAAAApA/1RdECxg8NUElWwI2t158uhwwpCzR-Q2_gCLcBGAs/s1600/desc.png" /></a></div>Królowie pop punka wrócili! Na to wielkie wydarzenie było trzeba czekać aż 12 lat, bo tyle czasu upłynęło od ich poprzedniego albumu. Kiedy po raz pierwszy zobaczyłem zapowiedź nowego wydawnictwa od kalifornijskiej legendy, wprost nie mogłem w to uwierzyć. W tym samym momencie pojawiły się obawy, czy aby na pewno ci nie najmłodsi już panowie poradzą sobie może nie tyle z przebiciem „Cool To Be You”, co przynajmniej ze zbytnim nieodstawaniem od wyrobionego w przeszłości poziomu. Widziało się już przecież nie raz i nie dwa „spektakularne” powroty, które nie spełniły związanych z nimi wielkich oczekiwań. Na szczęście nie dotyczy to ekipy Milo. Pierwszą moją myślą po przesłuchaniu „Hypercaffium Spazzinate” było – jakim cudem oni w dalszym ciągu tak świetnie brzmią?! Bez kitu, ta płyta spokojnie mogłaby wyjść 12, 20 lat temu. Descendents nie straciło absolutnie nic ze swojego wypracowanego stylu. Wciąż jest niesamowicie przebojowo, melodie są proste, a przy tym przyczepiają się na baaardzo długo. Panowie mają dobrą rękę do pisania chwytliwych piosenek, nawet jeśli tematyka ich tekstów nie jest zbyt „hiciarska”. Sądząc np. po brzmieniu otwierającego album „Feel This”, nigdy bym nie wpadł na to, że jest to kawałek opowiadający o śmierci matki basisty Karla Alvareza. Z resztą warstwy lirycznej jest podobnie. Co ciekawe (i co w sumie jest dość typowe dla Descendents), obok kawałków autorefleksyjnych bądź wytykających społeczeństwu jego wady, spokojnie może się pojawić takie „No Fat Burger”. Jak sam tytuł wskazuje, utwór mówi o niemożności zajadania się fast foodami ze względów zdrowotnych. Swoją drogą, jest to zabawna odpowiedź na „I Like Food” z ich epki „Fat”, jeszcze z 1981 roku. Och Milo, było trzeba się opychać na weganie, nie musiałbyś się teraz obawiać zawału… Jeśli chodzi o muzykę Kalifornijczyków, zawsze kojarzyła mi się z zadziwiającym zgraniem partii gitary i basu. Uwielbiam, kiedy bas nie jest jedynie cieniem gitary, a pełnoprawnym instrumentem, wzbogacającym całą kompozycję. A w tym przypadku mamy do czynienia z prawdziwym wymiataczem, zdolnym do zagrania pop punkowej kosy, jak i zaserwowania surf rockowej wibracji. Na szczęście obyło się bez eksperymentów i chwała im za to! Przy najnowszym dziele zespołu nie muszę wcale przymykać oczu na niedociągnięcia, podpierać się nostalgią czy ich statusem legendy. Najzwyczajniej w świecie ten album broni się sam. Zdecydowanie czołówka ubiegłorocznych wydawnictw.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-4137351286466723522 2018-01-20T00:25:00.001-08:00 2018-01-20T00:25:23.909-08:00 Ecostrike – Time Is Now <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-pvAFSJ5Zqi4/WmL86HF6fPI/AAAAAAAAAo4/y--JPkHHsPI95XFKIY3ivFfACIuUhuHKACLcBGAs/s1600/ecostrike.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-pvAFSJ5Zqi4/WmL86HF6fPI/AAAAAAAAAo4/y--JPkHHsPI95XFKIY3ivFfACIuUhuHKACLcBGAs/s1600/ecostrike.jpg" /></a></div>Nie mam pojęcia, czy w ten sposób próbuję sobie zrekompensować fakt, że ominęły mnie bezpowrotnie całe lata 90., będące złotym okresem dla straight edge’owych bojowników o Matkę Ziemię. Wiem tylko tyle, że znalazłem kolejny zespół odwołujący się w swojej twórczości do tamtego czasu i nie mogę się nadziwić, jak zajebista jest to muzyka. O ile opisywane przeze mnie w poprzednich numerach zespoły starały się pogodzić old schoolowe inspiracje z bardziej współczesnym podejściem do tematu, o tyle Ecostrike jest wręcz idealną kalką starych kapel. Zdaję sobie sprawę z tego, jak to brzmi. Jednak uwierzcie mi, absolutnie nie jest to zarzut. Wręcz przeciwnie! Wszystko jest tutaj na swoim miejscu, zaczynając od nazwy, po wojownicze teksty, manierę wokalu, a kończąc na strukturze kawałków. Słuchając tej epki, dosłownie przenosimy się w czasie. Aż chce się założyć spodnie w moro, zawiązać bandanę na czole lub uczesać się na Marka Mostowiaka i ruszyć w celu dokonania ekosabotażu. No dobra, może przesadziłem z tą „idealną kalką”. Wiadomo, że kompozycje są bardziej dopracowane, a całość świetnie nagrana i zmasterowana. Nie zmienia to jednak ogólnego klimatu panującego na tym minialbumie, który od razu kojarzy się ze starym Earth Crisis, Green Rage, Culture czy nawet Strife z „One Truth”, z tym że bez aż tak pędzącej na złamanie karku perkusji. Reprezentanci Południowej Florydy opanowali do perfekcji ciężki hardcore z elementami metalu sprzed dwóch dekad. Proporcje między gatunkami zostały odpowiednio wyważone, dzięki czemu nawet na chwilę nie pojawia się wątpliwość, „czy to na pewno jeszcze hc?”. Bojowe breakdowny często wspierane są przez charakterystyczne riffy o wysokich tonach oraz obowiązkowe chóralne okrzyki. Brzmienie nie jest całkowicie wypolerowane, mamy brud i solidne pokłady agresji. Ale wiadomo, co na tej płycie jest najważniejsze. Teksty, zgodnie z przyjętą konwencją, są silnie konfrontacyjne. Nie obeszło się bez wypowiedzenia wojny mordercom planety czy promowania aktywnych form walki o dobro natury (zresztą już sam tytuł płyty jasno odpowiada na znane ze sloganu ALF pytanie „jeśli nie dziś, to kiedy?”). „Immortal Weapon” to z kolei zajebista petarda, będąca deklaracją postawy sXe „aż do śmierci”. Szkoda, że to tylko epka. Już po przesłuchaniu debiutanckiego demo Ecostrike wiedziałem, że warto mieć na nich oko. Także czekam z niecierpliwością na kolejne nagrywki. Takiego vegan sXe hardcore’u nigdy za wiele.<br />PS. Ekipa Ecostrike powiązana jest personalnie jeszcze z dwoma zespołami – Drawning Last Breath i Blistered. Obie kapele grają o wiele bardziej metalowo, ale zdecydowanie są warte sprawdzenia.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-2851557316200609433 2018-01-20T00:22:00.002-08:00 2018-01-20T00:22:17.483-08:00 xELEGYx – Demo 2016 <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-cATyP-3GB-E/WmL8MYrxQNI/AAAAAAAAAow/WAdGoGGi4mAJ8tsP4RspBZB7MvhyB2-iACLcBGAs/s1600/xelegyx.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-cATyP-3GB-E/WmL8MYrxQNI/AAAAAAAAAow/WAdGoGGi4mAJ8tsP4RspBZB7MvhyB2-iACLcBGAs/s1600/xelegyx.jpg" /></a></div>Dużo dobrego dzieje się ostatnimi czasy na Florydzie. xELEGYx to młoda ekipa z południa tego gorącego stanu, która wpisuje się w nieśmiało wyłaniający się nowy trend. To już któraś z kolei kapela, czerpiąca całymi garściami z dorobku metalowego hardcore’u lat 90. i kładąca duży nacisk na promowanie vegan straight edge (patrz chociażby Ecostrike). Wiadomo, niczego odkrywczego tutaj nie znajdziemy. Ale nie o to chodzi. Recepta zespołu na udane demo jest prosta i dobrze znana – ma być mocno, ciężko, szybko i z wkurwem! Zadanie w pełni wykonane. Ekipa wysmażyła cztery mocarne numery, w których roi się od melodyjnych riffów i typowego klimatu EdgeMetalu. Coś pomiędzy Undying a bardziej współczesnym xRepentancex. Sprawdzone patenty znalazły się na właściwym miejscu, napędzane furią i pasją. Świetne zmiany tempa, od galopady do slamowych breakdownów, nie pozwolą nikomu zasnąć. Bardzo podoba mi się kobiecy wokal, który nie próbuje na siłę brzmieć nisko, jak nasterydowane tough guye. Porządnie świdruje mózg i wprowadza słuszną porcję chaosu. Teksty tak samo stoją na wysokim poziomie. Bezkompromisowe, wprost piętnujące ludzką chciwość, bezduszność i ignorancję, przez które cierpią zarówno zwierzęta, jak i cała planeta. Podobnie konkretna jest deklaracja zespołu – „No longer will I sit in silence in the wake of the animal holocaust” – która pada w otwierającym materiał „Crimson Dawn”. Swoją drogą, dobrze, że są jeszcze ludzie, którzy nic sobie nie robią z oburzenia, jakie wywołuje porównywanie systemowego mordowania zwierząt do nazistowskich zbrodni. xELEGYx, podobnie jak i inne tego typu kapele, stara się jak najlepiej oddać klimat złotych lat vegan edge także w sferze wizualnej. Okładka jest mocno staroszkolna, a materiał ukazał się na kasecie magnetofonowej. Podobno cały nakład (co prawda niewielki, ale jednak) rozszedł się w ekspresowym tempie. Wcale mnie to nie dziwi. Na szczęście demka można posłuchać też na Bandcampie zespołu. Dobra, nie ma co się za bardzo rozpisywać, tego trzeba po prostu posłuchać. Bardzo udany start, nawet mój ziomek metaluch zachwala!<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-8193766675728461153 2018-01-20T00:19:00.002-08:00 2018-01-20T00:19:16.473-08:00 AFI – AFI (The Blood Album) <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-EVZyQVhBRPI/WmL7e9NvqxI/AAAAAAAAAoo/gFC0nqod6tI18JimYJ8dweHvI5X2yraUACLcBGAs/s1600/afi.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-EVZyQVhBRPI/WmL7e9NvqxI/AAAAAAAAAoo/gFC0nqod6tI18JimYJ8dweHvI5X2yraUACLcBGAs/s1600/afi.jpg" /></a></div>Od ostatniej, w pełni punkowej płyty AFI upłynęło już prawie 17 lat. Przez ten czas muzyka kalifornijskiego kwartetu zmieniała się nieustannie. Jednym to pasowało, innym mniej, delikatnie mówiąc. Podpisanie kontraktu z wielką wytwórnią i wejście w mainstream było w oczach wielu słuchaczy gwoździem do trumny i ostatecznym dowodem na „sprzedanie się”. Nadal jednak istnieje liczna grupa przyjmująca wszelkie eksperymenty z otwartymi ramionami. I choć sam wolałbym, żeby ekipa Havoka bardziej trzymała się swoich niezależnych korzeni, nie zmienia to faktu, że łykam dosłownie wszystko, co od nich wychodzi. „The Blood Album”, dziesiąty longplay AFI, który przypada na 25-lecie działalności, nie jest wyjątkiem od tej reguły. Pomimo tego, że na każdym kolejnym krążku zespół starał się odkrywać coraz to nowsze muzyczne rejony, można postawić między nimi pewien wspólny mianownik. Na pierwszy plan wysuwa się wokal Davey’ego Havoka z charakterystyczną manierą głosu. W połączeniu z romantyczno-depresyjnymi tekstami tworzy dobrze już znany, nieco melodramatyczny, refleksyjny klimat. Kiedy trzeba, potrafi być także agresywny, choć z wrzaskami pożegnał się na dobre. W większości utworów silnym akcentem są harmonijne, nostalgiczne chórki, które przywołują na myśl poprzednie dokonania kapeli. W ogóle można odnieść wrażenie, że nieźle udzielił się panom jubileuszowy nastrój, gdyż na najnowszej płycie dość często odwracają się za siebie i wybierają ze swojej muzycznej przeszłości co bardziej pasujące elementy. Tak jest chociażby z „White Offerings”, który świetnie przywraca do życia atmosferę z „Sing The Sorrow”. Równie pozytywnym zaskoczeniem jest kawałek „Dumb Kids” – szybki i energetyczny, punkowy hicior z wkręcającym się na momencie refrenem i z mistrzowską linią basu. Podobnie jak na „Decemberunderground”, tak i tutaj kawałki są w dużej mierze wzbogacone elektronicznymi ścieżkami, nabudowującymi nastrojowo-tajemnicze tło. Natężenie zajebistych melodii i robiących robotę refrenów jest bardzo duże, a cała płyta przelatuje bez przynudzania (chociaż dwie ostatnie ballady znacząco zwalniają i nie są tak dobre jak reszta płyty). „Still a Stranger” (to połączenie gitary akustycznej z elektryczną!), „Hidden Knives”, wspomniane już „Dumb Kids” czy singlowe „Snow Cats” są tak przebojowe, że ciężko się od nich oderwać. „So Beneath You” natomiast to stare dobre AFI, pokazujące środkowy palec religii. Nowy album to oczywiście kolejne, wspominane wcześniej, eksperymenty. Tym razem duże piętno na płycie odcisnęły inspiracje latami 80., głównie post punkiem i new wave’em. Chwilami jest mocno The Cure'owo, co mogę zaliczyć wyłącznie na plus. Gdzieniegdzie pojawiają się wyjęte z epoki syntezatory, jest i odpowiednie brzmienie gitar. Powrót w wielkim stylu, bijąc na głowę ich poprzednią płytę. Wewnętrzny ogień wciąż płonie! A co do punkowych korzeni, to wokalista z gitarzystą mają projekt poboczny XTRMST, gdzie grają eksperymentalny straight edge hardcore, też wart sprawdzenia.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-8087915772971743672 2018-01-20T00:16:00.002-08:00 2018-01-20T00:16:15.158-08:00 Old Gray – Slow Burn <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-JecCBup0CN4/WmL6xkan_JI/AAAAAAAAAoc/LwLY8YS4KC8NP6Fof7YrLt70s1FdwBJKwCLcBGAs/s1600/oldgray.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-JecCBup0CN4/WmL6xkan_JI/AAAAAAAAAoc/LwLY8YS4KC8NP6Fof7YrLt70s1FdwBJKwCLcBGAs/s1600/oldgray.jpg" /></a></div>Po pierwszym przesłuchaniu nowego dzieła tria z New Hampshire zabrakło mi słów. Podniosłem szczękę z podłogi i puściłem album jeszcze raz. Utwierdziłem się przy tym w przekonaniu, że nie bez przyczyny uważałem Old Gray za jedną z najlepszych współczesnych grup grających screamo. Ta płyta to majstersztyk. Nie wiem, czy spełnia wszystkie warunki, które są konieczne do osiągnięcia statusu koncept albumu, ale „Slow Burn” ma w sobie coś z jednej, kompletnej opowieści. Intrygująca jest sama, dość bogata w formy wyrazu, struktura wydawnictwa – pozbawiona szablonów i prezentująca kolejne urywki „historii” ze zmieniającym się natężeniem. Nastrój jest niesamowicie przytłaczający. Mamy tutaj czystą, skrystalizowaną rozpacz, prawdziwą traumę. Jeszcze nigdy wcześniej ich twórczość nie była tak ciężka pod względem emocjonalnym. Muzyka wylewająca się z głośników też jakby bardziej tępa, agresywniejsza. Dużo tu chaotycznych, opartych o rytm ścian dźwięku i potwornych, doprowadzonych do ostateczności wrzasków, składających się na krótkie, rozdzierające kawałki trwające po kilkadziesiąt sekund. Najlepszym w swoim gatunku jest z pewnością utwór „Communion”, w którym szaleńcza furia kontrastuje z pianinem. Dobre urozmaicenie stanowią instrumentalne, melancholijne przerywniki, przy których można złapać oddech. Old Gray nie raz sięgali po spoken word, tak jest i tym razem. Tekst „Like Blood From a Stone” to przejmująca historia załamanego człowieka ze skłonnościami samobójczymi. Nie będę spoilerował, ale naprawdę warto wsłuchać się do końca. Niemałym zaskoczeniem okazał się śpiew w „Everything Is in Your Hands”, który na początku średnio pasował mi do całości, lecz po kilku odsłuchach wszystko znalazło swoje miejsce. Kompozycja płynnie się rozwija, budując napięcie i przechodząc w końcu w prawdziwie oczyszczający, mocarny fragment, który nie pozostawia emocji w neutralnym stanie, szczególnie przy wykrzyczanych słowach „I can haunt you too if you want me too”. Coś pięknego. Przyznam szczerze, że z chwilą sukcesu Sorority Noise, drugiego zespołu, w którym udzielają się muzycy, bałem się, czy Old Gray przypadkiem nie pójdzie w odstawkę. Tak się jednak nie stało, a ten album jest dowodem na to, że wszystko idzie w dobrym kierunku. Płyta nie przynudza, trwa zaledwie 20 minut, ale potrafi przy tym dokonać prawdziwego spustoszenia emocjonalnego. „Slow Burn” to osiągnięcie katharsis przez dotarcie na dno. Poprzez doszczętne wypalenie tego, co w nas siedzi. Cholernie szczere i przeraźliwie dramatyczne. Czapki z głów.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-5221778901719215072 2018-01-20T00:13:00.002-08:00 2018-01-20T00:13:51.684-08:00 Nails – You Will Never Be One Of Us <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-rgzLPEyXPUk/WmL6NyuERaI/AAAAAAAAAoU/-CHTPFp6e3o2QfU8ybly1wxnAJKJ4OjiwCLcBGAs/s1600/nails.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-rgzLPEyXPUk/WmL6NyuERaI/AAAAAAAAAoU/-CHTPFp6e3o2QfU8ybly1wxnAJKJ4OjiwCLcBGAs/s1600/nails.jpg" /></a></div>To się dopiero nazywa rozpierdol! Nails jak na razie nie zawiódł ani razu w wywoływaniu prawdziwie apokaliptycznej pożogi. Na najnowszym albumie dzieje się tak dużo, że spokojnie można by zawartością obdarować co bardziej anemiczne grupy. Amerykanie są wręcz ekspertami od dostarczania w swoich nagrywkach autentycznego wkurwienia. Ileż tutaj nienawiści i wstrętu do życia! Aż miło posłuchać po całym dniu użerania się z ludźmi. Egzystencjalna pustka jest tu podkreślana na każdym kroku, od naznaczonych cierpieniem tekstów, blastów mogących zbudzić nawet umarłych, aż po dołujące tytuły kawałków (moim numerem jeden jest zdecydowanie „Life Is a Death Sentence”). Nazwa albumu może być jednak nieco myląca. Wystarczy trochę pogrzebać w sieci, żeby natknąć się na krytykantów i poszukiwaczy taniej sensacji, którzy zarzucają kapeli „poczucie elitarności i stosowanie wykluczającej retoryki”. Prawda natomiast nie jest tak skandaliczna, jak niektórzy sądzą. W jednym z wywiadów lider grupy, Todd Jones, tłumaczył, że chodziło mu o ludzi wchodzących w scenę z niewłaściwych, nieszczerych powodów. Ci, którzy chcą zarobić lub wylansować się, „nigdy nie będą jednymi z nas”. I tyle. „Our pain is not your pain”, jak wrzeszczy w tytułowym kawałku. Nowa płyta różni się pod paroma względami od poprzednich dokonań Nails. Pierwsze, co rzuca się w oczy, to długość albumu – aż 21 minut! Kto by pomyślał! Większość utworów tradycyjnie nie przekracza dwóch minut (a nawet jednej), lecz na koniec czeka nas prawdziwa perełka, ośmiominutowy ciężar „They Come Crawling Back”. Całość wydaje się też bardziej przemyślana i dopracowana. Gdzieniegdzie pojawiają się noise’owe, chaotyczne solówki kojarzące się z latami 80., które dodają jeszcze więcej szaleństwa. Ich jazgot skutecznie odstrasza normalsów (sprawdzone), szczególnie gdy przechodzą w nieskładny hałas (solówki, nie normalsi). Coś pięknego! Poza tym wszystko po staremu. Bezceremonialnie wyrzucana nienawiść i prawdziwa odraza do ludzi (do tych, którym się należało oczywiście), zahaczająca o mizantropię, oraz powerviolence’owo-grindowa furia to idealne połączenie. Na szczęście pogłoski o zawieszeniu działalności okazały się nieprawdziwe.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-2124722072327732744 2018-01-20T00:10:00.003-08:00 2018-01-20T00:10:32.377-08:00 Marksman – Hawok <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-7De2OJNuTYY/WmL5aNlapBI/AAAAAAAAAoI/_Tdr9rYqpIUuHth_0xWCzKFsi3C2xmGjgCLcBGAs/s1600/marksman.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-7De2OJNuTYY/WmL5aNlapBI/AAAAAAAAAoI/_Tdr9rYqpIUuHth_0xWCzKFsi3C2xmGjgCLcBGAs/s1600/marksman.jpg" /></a></div>Nareszcie płyta od Marksmanów w całości po polsku! Jednak wszelkie patrioidiotyczne mądrości typu „dobre, bo polskie” od razu sobie wypraszam. Po prostu kawałki w rodzimym języku najbardziej mi siadały i lepiej zapadały w pamięć. A kto był na ich gigu, ten widział, że najwięcej chętnych do wspólnego wrzeszczenia było właśnie przy „Granicach”. Poza tym teraz jeszcze wyraźniej słychać, że tym panom chodzi o coś konkretniejszego niż o rozmyte i niejasne eksplorowanie osobistych przeżyć. Całe szczęście nie ma też skrętu w kompletną prostotę. Antyautorytarny przekaz, choć oczywisty, podano w bardziej zawoalowany sposób. Inteligentna krytyka została wymierzona głównie w polityków i przepełnione hipokryzją, rozmodlone społeczeństwo, lecz nie zabrakło i fragmentów skłaniających do zastanowienia się nad samym sobą. Zaliczono parę linijek uderzających w punkt, jak np. „powiedz, ile człowieka masz w sobie, a powiem ci, czy to nie kwestia twych urojeń”, „chcę krzyczeć, bo wolność przekonań zakuto w kajdany, używając klątw” czy proste „twoje ręce są zdolne, by zbawić cię”. Słuchając tych pięciu nowych kawałków, trudno nie odnieść wrażenia, że to właśnie liryka gra na „Hawok” pierwsze skrzypce. Przy czym reszta składu wcale nie stoi i nie ziewa, co to, to nie. Zespół świetnie oplata swoimi dźwiękami rozemocjonowany wokal, dodatkowo go jeszcze podkręcając i nadając mocy. Brzmieniowo to w dalszym ciągu newschoolowy post hardcore, idący zdecydowanie bardziej w klimat, a nie ciężar i ultra szybkość, chociaż jak trzeba, to i potrafiący solidnie przyłożyć. Najbardziej hardcore’owy, zamykający płytę kawałek „Bohaterowie” jest tego dobitnym przykładem. Nie tylko dowala do pieca, ale i zajebiście buja. Wyraźnie też słychać, że zespół ma nowego gitarzystę. Jest nieco mniej brudu, za to więcej melodii, co, moim zdaniem, wyszło Marksmanom na dobre. Kierunek rozwoju jak najbardziej słuszny!<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-4456104901972140162 2018-01-20T00:07:00.003-08:00 2018-01-20T00:07:32.170-08:00 Aporia – Rottumeroog <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-VfjH4zmYB8c/WmL4vLQanLI/AAAAAAAAAoA/ETO8rfYwinsD14MznkApMg66E1sM5gmsgCLcBGAs/s1600/aporia.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-VfjH4zmYB8c/WmL4vLQanLI/AAAAAAAAAoA/ETO8rfYwinsD14MznkApMg66E1sM5gmsgCLcBGAs/s1600/aporia.jpg" /></a></div>Częstotliwość wypuszczania nowych nagrań nieśmiało rośnie w przypadku tczewskiej ekipy. Oby tak dalej, bo wyraźny progres słychać z płyty na płytę. Muzyka Aporii jeszcze bardziej odpłynęła w stronę rozbudowanych, pełnych przestrzeni i wielorakich barw, post rockowych kompozycji. W dalszym ciągu, rzecz jasna, jest to pełnokrwiste emo, lecz dojrzalsze i niedające się jednoznacznie zaszufladkować. Kurs obrany na „Oddychaj” nie uległ większym zmianom. Zespół postawił na melancholię i zadumę, dominują średnie i wolniejsze tempa, a całość zmusza raczej do kontemplacji niż beztroskiego ruszenia w pogo. Zresztą nie wiem, kto mógłby się „dobrze bawić” przy tak poruszającej treści. A treść od początku istnienia zespołu stała na pierwszym miejscu. Już sam tytuł albumu, a w zasadzie kryjący się za nim koncept, wprowadza nas w tematykę kolejnych kawałków. Rottumeroog to holenderska wyspa, która regularnie podmywana jest przez fale Morza Północnego. Kiedyś zamieszkana, dziś powoli zanika. Ciężko o lepszą metaforę problemów przemijania (w tym śmierci najbliższych), niepewności, zalewającej nas zewsząd fali nienawiści i wyprucia z empatii. Płyta wydaje się być stanowczym, ale i gorzkim komentarzem tego, czego obecnie jesteśmy świadkami – błędnie rozumianej przez młodzież „antysystemowości” pchającej ich w ramiona nacjonalizmu czy powierzchownego współczucia i wypierania trudnych treści. Jest na szczęście również małe światełko w tunelu. Utwór „Rodzeństwo choć przez chwilę” mówi o tym, że są jeszcze na tym świecie ludzie, z którymi możemy nawiązać głębszą więź i w otoczeniu których możemy poczuć się jak w domu. To ważne, by nie dać się całkowicie zatopić w marazmie, dlatego brawa za ten kawałek. Ale i tak najszerszym echem odbiła się „Wiadomość z kraju miłosierdzia”. Absolutnie przygniatający numer. Na jego tekst w większej części składają się autentyczne komentarze internetowe dotyczące kryzysu migracyjnego. Nietrudno się domyślić, jakiego rodzaju są to komentarze... Aż strach pomyśleć, co siedzi ludziom w głowach i jakie rzeczy wypisują w sieci. Najbardziej wstrząsające jest to, że to są zwykli ludzie, których mijamy codziennie na ulicy. Kawałek chwyta za gardło i nie puszcza jeszcze przez długi czas po skończeniu płyty. Żeby jednak nie dobić słuchaczy, w wersji CD mamy bonus track w postaci „Rodzeństwa choć przez chwilę” w całości po rosyjsku (w wykonaniu zaprzyjaźnionej ekipy ze wschodu). Nie mogę także pominąć sposobu, w jaki zapakowano kompakty. Z tak oryginalnym pakunkiem jeszcze się nie spotkałem. Kto nie widział, niech koniecznie sprawdzi! Kawał dobrej roboty.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-5752965087412139923 2018-01-20T00:04:00.002-08:00 2018-01-20T00:04:27.716-08:00 Schröttersburg – Ciało <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-gSeyU-gPgew/WmL4Ar4EzEI/AAAAAAAAAn0/KRAuztp3Bzo_DQhAW5d9qlSflW7oIeuqQCLcBGAs/s1600/schrott.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-gSeyU-gPgew/WmL4Ar4EzEI/AAAAAAAAAn0/KRAuztp3Bzo_DQhAW5d9qlSflW7oIeuqQCLcBGAs/s1600/schrott.jpg" /></a></div>Letnia aura za oknem niezbyt sprzyja pełnemu wczuciu się w klimat ostatniego dzieła ekipy z Płocka. Dlatego warto poczekać z odsłuchem do wieczora, żeby w pełni docenić jego kunszt. Wtedy to można wsiąknąć w tę płytę po uszy. „Ciało” z powodzeniem zabiera nas w lata 80. i czasy świetności zimnej fali. I to tej typowo polskiej, która niby wzorowała się na graniu z Zachodu, a jednak potrafiła wykrzesać swój własny, charakterystyczny pierwiastek. Każdy, kto liczy na sprawdzone, post punkowe patenty, nie zawiedzie się. Mamy tu bowiem wszystko, czego potrzeba w tego typu graniu – wszechogarniające poczucie chłodu, posępne gitary z powtarzalnymi motywami, minimalistyczna perkusja, wyeksponowany bas i oszczędny wokal. Jest jednak coś, co wyróżnia Schröttersburg spośród wielu jemu podobnych. Wbrew pozorom nie jest to wcale muzyka ascetyczna, co samo w sobie łamie utarte schematy cold wave’u. Wystarczy wsłuchać się w partie gitary, które całkowicie naturalnie przechodzą z prostych riffów w bogatsze, rozbudowane melodie. A zajebistymi melodiami to gitarzysta wprost sypie z rękawa. Choćby takie „Disco”, niesione rewelacyjnym, chwytliwym motywem przewodnim, przestrzennym basem i dynamiczną perką. I kiedy wchodzi zdecydowany głos ze słowami „zgwałconym umysłem nie karmisz mnie już”, by chwilę później wybuchnąć nagłym krzykiem, ciarki ogarniają całe ciało. Sporo tu tropów sugerujących różnorodne inspiracje zespołu. Raz pobrzmiewa punk, innym razem robi się nieco noise’owo, by za chwilę pojechać typowym wave’em. Jakby tego było mało, członkowie zespołu powołują się również na kraut rocka. Wierzę im na słowo, bo akurat w tym temacie ekspertem to ja nie jestem. Przyznam, że płyta weszła mi dopiero po kilku przesłuchaniach, ale to bardziej wina wspomnianej na początku aury niż samych kawałków. Na posępne, zimne dni soundtrack idealny.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-7976428402087436779 2018-01-20T00:01:00.001-08:00 2018-01-20T00:01:02.997-08:00 Fuck It I Quit – In The Shadow Of Extinction <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-sUXj1SIK260/WmL3MTTp_TI/AAAAAAAAAns/fKT6WMbYVvQEonTZsboHQwpgXf7nntLRwCLcBGAs/s1600/fuck.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-sUXj1SIK260/WmL3MTTp_TI/AAAAAAAAAns/fKT6WMbYVvQEonTZsboHQwpgXf7nntLRwCLcBGAs/s1600/fuck.jpg" /></a></div>Ten, kto pamięta kapelę Ensign z New Jersey, będzie szczerze zaskoczony nowym projektem jej wokalisty Tima Shawa. Klasyczne, hardcore’owe brzmienie Wschodniego Wybrzeża poszło w niepamięć. Zamiast tego Fuck It I Quit serwuje nam niepohamowaną surowiznę z toną brudu i prostym, walącym w ryj przekazem politycznym. Wszystko to, łącznie z szatą graficzną wydawnictwa, nieodparcie kojarzy się z dorobkiem anarcho-punkowych załóg, zarówno tych brytyjskich, jak i japońskich. Wyłapać też można echa hord spod znaku noise/grindcore. Żaden z kawałków nie przekracza dwóch minut, jest więc tak, jak powinno być w tego typu łojeniu. Znalazła się nawet pięciosekundowa perełka. Nie ma się co dziwić radykalizacji muzycznej Tima, biorąc pod uwagę fakt, iż chciał on w ten sposób wyrazić swoją wściekłość wynikającą z obserwacji dzisiejszego świata. W prostolinijnych tekstach, nie tworząc utartych sloganów, sprzeciwia się wszelkim rodzajom dyskryminacji oraz celnie wbija szpilę w zakłamane społeczeństwo, przekonane o dokonanym przez siebie postępie. Wielkie brawa za atak na kulturę gwałtu, której istnieniu stale zaprzeczają patriarchalne macho-oblechy. Zespół nie wyraża się także zbyt przychylnie o własnym kraju (i nie chodzi tu tylko o nowego prezydenta), co jest dobrą odtrutką od tych wszystkich „core’owych muzyków” celebrujących na portalach społecznościowych narodowe święta. Jak już zobaczycie u Fuck It I Quit amerykańską flagę, to tylko odwróconą! W swojej twórczości grupa nie zapomina również o tym, że nie ma pełnego wyzwolenia bez wyzwolenia zwierząt. Opresji tych najbardziej bezbronnych poświęcony jest kawałek o wymownym tytule „The Voiceless Still Have a Voice”. Mocno pesymistyczny materiał, ale i dodający siły do walki. Warto sprawdzić!<br />PS Idea straight edge nie jest obca tym panom, dlatego przyznaję dodatkowe punkty do prawilności.&nbsp; &nbsp; &nbsp; &nbsp;<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-806745751770467557 2018-01-19T23:54:00.000-08:00 2018-01-19T23:54:53.807-08:00 Watching Me Fall – Crossroads <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-lN0vTnRiV9A/WmL1orV_RDI/AAAAAAAAAng/PbPS_o-dbK8lJG372QmU6O98eCmTBfbyACLcBGAs/s1600/wmf.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/80b4dae54653c8a4abba5e7316448e1f/-lN0vTnRiV9A/WmL1orV_RDI/AAAAAAAAAng/PbPS_o-dbK8lJG372QmU6O98eCmTBfbyACLcBGAs/s1600/wmf.jpg" /></a></div>Bielsko-Biała straciła Eye For An Eye, ale dalej ma przecież Watching Me Fall! Od samego początku zespół wykuł swoją własną wizję hc/punka i wciąż konsekwentnie się jej trzyma. Ciężko twórczość chłopaków jednoznacznie zakwalifikować, co jest oczywistym plusem. Bo sporo tu i z klimatu amerykańskich kapel lat 90., i z bardziej bliższego naszym czasom modern hardcore’u. Sami zainteresowani powołują się głównie na Refused, Strife i Snapcase, lecz to nie koniec wyliczanki. Ta specyficzna kombinacja podszyta jest wyczuwalną, wyraźnie emocjonalną nutą. Nie znaczy to, że WMF zaczęli nagle grać emo, coś jednak jest na rzeczy. Zasługa w tym na pewno wokalu, który dodatkowo wyróżnia się spośród masy innych kapel wyjątkową barwą głosu. „Crossroads” jest naturalną kontynuacją wypracowanego stylu, bez niepotrzebnych eksperymentów. Sprawdzona formuła nie nuży, a wręcz przeciwnie, sprawdza się doskonale przy każdym kolejnym wydawnictwie. Mamy tu wszystko, do czego zespół zdążył nas już przyzwyczaić. Standardowe, przewałkowane milion razy hardcore’owe motywy podano w taki sposób, że głowa sama się kiwa. Dodatkowo, rozbudowano je na tyle, by kompozycyjnie nie wiało nudą. Świetne riffy, zgrabnie przełamywane tempo, agresja, ale i bardziej wczute momenty (których tak jakby więcej, porównując z poprzednimi płytami). Nie zabrakło paru obowiązkowych, wklejonych kwestii filmowych. Nie będę zdradzał, z jakich to filmów pochodzą wycięte fragmenty, niech każdy rozszyfruje je na własną rękę. Nawiasem pisząc, jest to fajny patent, trochę dziś już zapomniany, a szkoda. Teksty w dalszym ciągu są po angielsku, ale bez poczucia sztuczności i silenia się na Amerykę. Tradycyjnie, wątki osobiste wymieszano ze spostrzeżeniami socjo-politycznymi. Nie brak tu pełnych goryczy rozliczeń z samym sobą, które są z pewnością najtrudniejsze, ale to w końcu dzięki nim najbardziej się rozwijamy. Pomimo wyraźnie zaakcentowanego, konstruktywnego buntu nad całością materiału unosi się raczej pesymistyczna aura. Nie wiem, może to tylko moje wrażenie. Ów pesymizm (czy, jak kto woli, realizm) najlepiej wyraża zsamplowana kwestia z pewnego amerykańskiego serialu: „I think human consciousness is a tragic misstep in evolution. We became too self-aware. Nature created an aspect of nature separate from itself - we are creatures that should not exist by natural law”. Mocne i jakże, pod wieloma względami, trafne. Taka jest i ta płyta. Pozostawia na rozdrożu, skłania do refleksji, ale również pobudza do działania. W końcu trzeba będzie wybrać którąś z dróg.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-6061204726044306582 2018-01-19T23:51:00.001-08:00 2018-01-19T23:55:04.492-08:00 Eye For An Eye – Ostatni <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-iFtBcCIoawg/WmL05s6L-WI/AAAAAAAAAnU/bYVI2qI0z30Jhxp_Ltk9p7ZinrfThJO7gCLcBGAs/s1600/efae.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="350" height="292" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-iFtBcCIoawg/WmL05s6L-WI/AAAAAAAAAnU/bYVI2qI0z30Jhxp_Ltk9p7ZinrfThJO7gCLcBGAs/s320/efae.jpg" width="320" /></a></div>Rodzinne nagrania z pogrzebów zawsze wydawały mi się nieco dziwne… Kto i po co miałby to niby później oglądać? Są jednak takie pogrzeby, które nakręcić trzeba. Szczególnie jak pakuje się w trumnę jeden z najlepszych hc/punk zespołów w Polsce. Impreza to była niezapomniana. Sam miałem przyjemność w niej uczestniczyć. Gdyby jednak ktoś z obecnych na niej gości miał trudności z pamięcią bądź też ci, którzy nie dotarli na miejsce z wieńcami „Ostatnie pożegnanie”, chcieliby zobaczyć, co ich ominęło – Pasażer Records wychodzi naprzeciw wszelkim potrzebom. W eleganckim digipacku mamy CD z całym setem w wersji audio oraz DVD z nagraniem z kilku kamer. Zanim zabierzecie się za popłakiwanie przy ukochanych szlagierach, zajrzyjcie najpierw do wkładki. Oprócz tekstów, które i tak pewnie znacie na pamięć, jest jeszcze trochę zdjęć z gigu. Może znajdziecie na nich siebie? Będziecie mogli później z dumą chwalić się wnukom, gdzie to nie byliście i z kim to nie pogowaliście! A sam koncert, wiadomo, klasa. Zespół w formie, jak zawsze, pomimo zapewnień samych zainteresowanych o swoich niskich umiejętnościach muzycznych. Lista wykonanych kawałków powinna zadowolić każdego. Znalazły się na niej utwory praktycznie z każdej wydanej przez zespół płyty, wliczając w to split z The Hunkies! To się nazywa przekrój przez 18 lat działalności. Wybrano oczywiście największe hity, na co publika reagowała nad wyraz entuzjastycznie. Szczególnie pamiętnym momentem jest wbicie się na scenę gromady ludzi, by wspólnie odśpiewać „Rewolucję”. Nie zabrakło „Strachu”, „Otwórz drzwi”, „Warriors”, „Minuty Ciszy”, skamieniałego „S.I.K.” i wielu, wielu innych. Właściwie to dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że set lista składa się z 18 kawałków, tyle, co liczba lat istnienia EFAE. Przypadek? Wracając – dźwięk i obraz na poziomie. Wszystko dobrze widać i słychać. No, może gdyby tylko wypowiedzi Tomka między kolejnymi utworami były głośniejsze. Ale to już zapewne kwestia mikrofonu. W każdym razie warto mieć taką pamiątkę. Szczególnie że z kim nie rozmawiałem, każdy powtarzał, jak ważna kapela od nas odchodzi. Wieszczono także koniec pewnej ery, a pożegnalny gig porównywano do ostatnich wystąpień Apatii czy Złodziei Rowerów. Coś w tym jest. RIP<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-6770336474701617583 2018-01-19T23:45:00.002-08:00 2018-01-19T23:47:22.772-08:00 I Hope You Die – Krótka Lekcja Umierania <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-626DoBauW7g/WmL0Ag7cPOI/AAAAAAAAAnM/sWT3FetDsA4s9lr4Eln1j3_lEibBB60SQCLcBGAs/s1600/ihyd.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/60782126c76f4d0e9f82a7231b39d52b/-626DoBauW7g/WmL0Ag7cPOI/AAAAAAAAAnM/sWT3FetDsA4s9lr4Eln1j3_lEibBB60SQCLcBGAs/s1600/ihyd.jpg" /></a></div>Miał być pełny album, jest krótka (jak zresztą sam tytuł wskazuje) epka. Trochę rozczarowanie, no ale może warszawiacy porwą się w najbliższym czasie na coś dłuższego. Z drugiej strony, może to i lepiej, bo zawarte tutaj kawałki są dość eksperymentalne i nie wiem, czy przy większej liczbie tego typu utworów dałoby radę utrzymać spójność wydawnictwa. A tak jest optymalnie. „Krótka lekcja umierania” rozpoczyna się od klimatycznego, spokojnego wprowadzenia, by za chwilę wybuchnąć energetycznym i dramatycznym sztosem pt. „Nasze lato umiera”. Intuicyjne wyczucie melodii przez gitarzystów jest gwarancją zapadających w pamięć riffów, na których świetnie siadają raz wrzaskliwe, raz bardziej growlujące wokale. Pierwszemu kawałkowi zdecydowanie najbliżej jest do brzmienia znanego z poprzedniej płyty, chociaż nie brak tu nowych patentów. Ciekawie zostały ze sobą spojone inspiracje współczesną sceną post hardcore’ową ze Stanów i rodzimym Odszukać Listopad. A ciągnący się za mną wers „wciąż klęczymy na szkle” to prawdziwe ukoronowanie tego numeru! Idąc dalej, mamy już więcej muzycznych poszukiwań. Pojawiły się śpiewane refreny – w „Ślepnąc od świateł” jest dynamicznie i przebojowo (na mikrofonie gitarzysta Piotrek), zaś w „Samobójczym śnie 2” wyjątkowo melancholijnie. W tym drugim gościnnie udzieliła się Monika Adamska z indie rockowego zespołu Madmood, której urokliwa barwa głosu wprowadza silny kontrast do opętanego wokalisty. A i ten potrafi zaskoczyć umiejętnością zagrania klimatem, tworząc hipnotyczną atmosferę pod koniec „Ciemności”. Przy aranżacji utworów pokuszono się o dodanie w paru miejscach smaczków, które, pobrzmiewając w tle, naprawdę dobrze wzbogacają całość, nadając dodatkowej głębi. Każdy track ma swój własny charakter, lecz pomimo takiego zróżnicowania słychać, że to wciąż ten sam zespół. Zasługa w tym też tekstów utrzymanych w starym, depresyjno-dołującym tonie. Są tu i spacery przez cmentarz, i głębokie nacięcia, nawiedzone wrzosowiska, tragiczne pożegnania, jak i „sumienie topione we krwi”. Upiornie i z lekka gotycko, czyli tak, jak lubię. Na koniec warto wspomnieć o zajebistej oprawie graficznej. Jest wisielczo i zimno – dokładnie tak, jak można się było spodziewać po samobójcach z IHYD. Udany przerywnik przed pełnym albumem (oby). Tylko nie zapominajcie o breakdownach!<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-5220550170530997641 2018-01-19T23:38:00.004-08:00 2018-01-19T23:43:20.302-08:00 NEIMAR – Aktywne Litery Formatu; Każda minuta <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-ZF0X0FOJr3U/WmLyven1dYI/AAAAAAAAAm8/AKalgAyMwXs6gdWeJDN8cjE-FkSpwlRiACLcBGAs/s1600/nei1.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/0fb55fc99181d1daf28ad07ecb3765ab/-ZF0X0FOJr3U/WmLyven1dYI/AAAAAAAAAm8/AKalgAyMwXs6gdWeJDN8cjE-FkSpwlRiACLcBGAs/s1600/nei1.jpg" /></a></div><br /><div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-i2jdobF0KA0/WmLyxTpT4uI/AAAAAAAAAnA/zhFnrHut1iU4yYMTtAB3EHH9sgv_cg5oACLcBGAs/s1600/nei2.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-i2jdobF0KA0/WmLyxTpT4uI/AAAAAAAAAnA/zhFnrHut1iU4yYMTtAB3EHH9sgv_cg5oACLcBGAs/s1600/nei2.jpg" /></a></div>Recenzja, a zarazem podzwonne dla bardzo ciekawego projektu, który nie zdążył niestety zademonstrować pełni swoich możliwości. Warszawsko-łódzki duet określał swoją muzykę po prostu jako „rap z gitarą”, ale pod tym hasłem nie krył się bynajmniej żaden rapcore ani – o zgrozo – nu metal.<br />Frontman Tomek Piątek i odpowiedzialny za instrumenty Piotr Orzechowski stworzyli coś bardzo własnego. Na żywo z konieczności występowali faktycznie w konfiguracji mikrofon + gitara, ale nagrania studyjne ukazują pełniejsze oblicze muzyczne Neimara. I tak na wydanej w styczniu ubiegłego roku EP-ce „Aktywne Litery Formatu” słychać zarówno ostrzejsze riffy czy akustyczne tła, jak i żywy perkusyjny rytm, plamy klawiszy oraz elektroniczne loopy i glitche. Te ostatnie intrygująco ubarwiają utwór tytułowy, dotyczący bezwzględnej eksploatacji zwierząt przez człowieka. Zastanawia was tytuł i powód, dla którego każde z jego słów pisane jest wielką literą? To teraz złóżcie z nich akronim. I wszystko jasne.<br />Jeśli nie o prawach zwierząt, popularny Frejtag rapuje o zawiłościach relacji międzyludzkich, szukaniu miejsca w społeczeństwie czy codziennych zobowiązaniach. Temu poświęcone są dwa pozostałe utwory z EP-ki, w tym „Arsonwalizacja”, dzięki której wzbogaciłem swój prywatny słownik o nowy termin. Skądinąd nawijka Tomka w refrenach ustępuje miejsca melodeklamacji, mogącej kojarzyć się z wokalistami nowej fali emocore'a, chociaż ½ Neimara nie uderza nigdy w tak desperackie tony.<br />Kolejne wydawnictwo, młodsza o pięć miesięcy „Każda minuta” przynosi kolejne trzy utwory oraz novum w postaci gości, których featuringi zaciążyły nieco na charakterze samych nagrań. O ile więc utwór tytułowy muzycznie lokuje się w pobliżu wariacji na temat post-hardcore'a, tak śpiew Boleo z reggae'owej formacji Niagara, wnosi do niego odrobinę karaibskiej pulsacji. Wrażenie to zresztą wzmacnia rap Tomka, zbliżającego się momentami do stylu jamajskich toasterów.<br />Drugi utwór, „Wyszeptany”, również za sprawą Małgorzaty Przyszłość z nowofalowego PAST, nabiera cięższego, postpunkowego klimatu. Z kolei finałowy „Oddech”, w którym Neimara wsparł Kecaj, gliwicki MC związany niegdyś z nieodżałowaną Koligacją Gie Ka, najbliższy jest duchem poprzedniemu materiałowi duetu.<br />Smutną pointą do recenzji jest rozpad grupy, który ta ogłosiła w tym roku. Szkoda Neimara tym bardziej, że ze swoimi inteligentnymi tekstami i ciekawą muzyką jawił się projektem bardzo oryginalnym, nawet jeśli wciąż bardzo surowym i niewyzbytym garażowego sznytu. Ciężko nawet znaleźć dla tych nagrań jakiekolwiek punkty odniesienia. Jeśli chodzi o dźwięki, to na upartego można powiedzieć, że coś podobnego robił prawie dwadzieścia lat temu zespół Hasiok, choć z bardziej łobuzerskim, śląsko-folklorystycznym zacięciem. Literacko warszawsko-łódzkiej ekipie najbliżej zaś chyba do Bisza, a na pewno można by ją umieścić w przepastnej szufladzie z napisem „conscious rap”.<br />Jest szansa, że pośmiertnie grupa wypuści jeszcze antologię swoich nagrań na jednym nośniku, ale wszelkich wiadomości na ten temat szukajcie na jej fanpejdżu. A zatem... non omnis moriar – Neimar.<br />~Sebastian Rerak (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected] tag:blogger.com,1999:blog-7789559788836478702.post-1040191904943035084 2018-01-19T23:35:00.002-08:00 2018-01-19T23:42:42.823-08:00 Shame. – Promised Land <div class="separator" style="clear: both; text-align: center;"><a href="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-ZRhGH3udmH0/WmLxN2ERW9I/AAAAAAAAAmw/yoSsr-npPZMtfJeenpHiYpZbpWdMRch1wCLcBGAs/s1600/shame.jpg" imageanchor="1" style="margin-left: 1em; margin-right: 1em;"><img border="0" data-original-height="320" data-original-width="320" src="/3289085d4b44a438ae5fb9bd5ab07c94/-ZRhGH3udmH0/WmLxN2ERW9I/AAAAAAAAAmw/yoSsr-npPZMtfJeenpHiYpZbpWdMRch1wCLcBGAs/s1600/shame.jpg" /></a></div>Myślę, że spore grono osób śledzących poczynania na rodzimej scenie zetknęło się już z tymi zawstydzonymi panami. Skład, powiązany personalnie z The Lowest i Sailor’s Grave, nieźle się rozkręca. W przeciągu ponad dwóch lat jest to ich już drugie wydawnictwo. Tym razem warszawiacy postanowili wypuścić króciutką epkę, co z pewnością u niejednego słuchacza będzie się wiązać z poczuciem niedosytu. Z drugiej strony możemy narobić sobie smaku na coś większego, tak więc do dzieła chłopaki! Muzyka Shame. od samego początku oscylowała gdzieś pomiędzy melodyjnym modern hardcore’em a cięższym emo. Od poprzedniej płyty niewiele się w tej materii zmieniło. I dobrze! Mimo że obie płyty były nagrywane w tym samym studio, „Promised Land” brzmi lepiej, mocniej, wyraźniej. Wielkim atutem zespołu jest ich wokalista, którego krzyk jest charakterystyczny i wyróżniający się. Momentami, kiedy uderza w wyższe tony, przypomina mi głosem Tima z Rise Against. I co bardzo ważne, angielszczyzna nie razi, a akcent nie zalatuje Europą Wschodnią, jak to nieraz bywa w przypadku polskich kapel. Wszystko gra niemalże po amerykańsku, ale bez pozerki. Kawałki uginają się od zajebistych patentów (ten riff na początku „Sinners In The Hands of Angry God”!), nośnych refrenów i zgrabnych przejść ze zmianami tempa. Sprawnie budowany jest nastrój, przechodząc z wybuchów emocji do melancholijnego wyciszenia. Niby nic nowego i odkrywczego, ale jakże to sugestywne! Niesamowitą robotę robi chociażby rozedrgana gitara pod koniec ostatniego utworu – „Discouraged” – jeszcze bardziej potęgująca kłębiące się emocje przy słowach „I get lost”. Dużo tu wczutych zwolnień, jednak nie odbija się to aż tak mocno na ogólnej dynamice epki, która prze do przodu tak, jak powinna. Trzeba nadrobić zaległości i wpaść na koncert Shame., bo na żywo to musi rozpierdalać.<br />~Mn (#4, lato 2017) Wygrać Nowe Życie i w energy casino zine [email protected]