Strona jest obsługiwana przez - Kasyno online

XWNZX

XWNZX

Bądźmy takimi wegetarianami/weganami, jakich chcieliśmy spotkać

Pierwszą próbę wyrzucenia mięsa z talerza podjąłem w wieku 15 lat, było to wiosną. Jednak wakacyjny wyjazd do rodziny na wieś oraz średnio sprzyjające warunki lat 90., szczególnie dla żółtodzioba, sprawiły, że próba nie powiodła się. Uderzyłem z totalną determinacją wiosną rok później. Od tamtej chwili konsekwentnie tkwię przy podjętych wyborach i tej wiosny minęło dokładnie 20 lat.
Na początku musiałem być naprawdę zdeterminowany, żeby żywić się głównie smażonym granulatem sojowym z Vegetą i cebulą. Dziś lekko wzdrygam się na tę myśl. Dwie książki z przepisami, które wówczas miałem, nie porażały kulinarną finezją, a o blenderze słyszałem, lecz trudniej było go zdobyć. W domu nie zaakceptowano mojego wyboru, więc od razu zmuszony byłem radzić sobie sam, czyli wegetarianizm w wersji siermiężno-partyzanckiej. Ale wyszło mi to na dobre, bo dziś chyba całkiem nieźle gotuję :)
Skąd wzięła się determinacja? Od dziecka kochałem zwierzaki, lubiłem zaglądać im w oczy. Oko to zwierciadło duszy, wierzę w to do dziś. Zwierzęta mają piękne oczy, wierzyłem, że ich życie jest również piękne i wartościowe i mają do niego takie samo prawo jak ja. Zwierzę nigdy nie było dla mnie rzeczą, nikt nie musiał mnie tego uczyć. Zawsze wzruszał mnie i przepełniał smutkiem widok ciężarówek transportujących stłoczone świnie czy kurczaki. Takie sytuacje rodziły we mnie dysonans poznawczy.
W połowie lat 90., zafascynowany punk rockiem, wpadłem na zina „Mam kły mam pazury”, w którym był wywiad z Dezerterem, o ile dobrze pamiętam przeprowadzony tuż po wydaniu płyty „Blasfemia”, na której jest kawałek pt. „Pierwszy raz”, opowiadający o doświadczeniach z pracy w rzeźni. Przeczytałem, posłuchałem, zrozumiałem. Sięgnąłem też po „Milczącą arkę” Juliet Gellatley, fundamentalną książkę w tamtym czasie. Wtedy w swojej głowie poskładałem wszystko w jedną całość, potrafiłem nazwać to, co czuję, dowiedziałem się, że są ludzie myślący i czujący podobnie do mnie, zainteresowałem się prawami zwierząt.
W tym wszystkim aspekt etyczno-moralny zawsze był najważniejszy. Wiedza z tego zakresu jest dla mnie elementarna. Mimo upływu 20 lat cały czas tak samo ważna, paląca i nadal determinująca. Istotna dla mnie jest nie tylko pierwotnie instynktowna niezgoda na cierpienie i wyzysk zwierząt, ale szerokie spektrum konsekwencji ekologicznych i ekonomiczno-gospodarczych. Hodowla zwierząt jest odpowiedzialna za emisję gazów cieplarnianych większych niż globalna emisja transportu. Do „wyprodukowania” kilograma mięsa potrzeba średnio 20 tys. litrów wody, średnio 10 kg paszy (ponad 90% światowej uprawy soi oraz 60% kukurydzy i jęczmienia przeznacza się na paszę dla zwierząt). W hodowli drobiu każda z kur spędza całe swoje życie na przestrzeni kartki A4... To działa na wyobraźnię, prawda?
Dodatkowo za sprawą troski wynikającej z posunięcia metrykalnego, a także przejścia kilka lat temu na weganizm, zainteresowałem się wymiarem zdrowotnym (Światowa Organizacja Zdrowia umieściła mięso, szczególnie przetworzone, na liście produktów rakotwórczych, jedzenie mięsa sprzyja rozwojowi chorób sercowo-naczyniowych, cukrzycy, otyłości...)
To tylko kilka „prawd wiary” i argumentów, które można mnożyć w nieskończoność, są oczywiste dla osób niejedzących mięsa.
Dziś wiedza na ten temat jest większa i powszechniejsza niż dwie dekady temu, dostęp do niej to tylko kilka kliknięć w Internecie. Problemem może być jedynie chęć jej przyswojenia.
No właśnie...
Przez 20 lat zmieniło się wiele. Dostępność i różnorodność wegetariańskiej i wegańskiej żywności, sprzętu (kilka rodzajów blenderów na wyciągnięcie ręki!), restauracji adresowanych do roślinożerców i im przyjaznych, inne produkty, usługi etc.
Jest jednak jedna rzecz, która w moim odczuciu nadal stanowi pewien problem. Ten problem to dialog. Mimo że świadomość społeczna jest większa, zrozumienie i akceptacja powszechniejsza, nadal mam wrażenie, że nie zawsze radzimy sobie z rozmową na linii roślinożerca-mięsożerca. W ogólnym wizerunku nadal jest dla nas pewną trudnością umiejętność rozmawiania na temat diety i filozofii wegetariańskiej/wegańskiej. Takie rozmowy często tworzą nerwową atmosferę i pewnego rodzaju napięcia. Na pewno jest tak trochę dlatego, że mięsożerni znajomi czują podskórnie, że nasza retoryka przybiera formę ataku, presji i naturalnie przyjmują postawę obronną. Ale nam też często brakuje otwartości, luzu i dystansu.
Umiejętność rozmawiania jest kluczowa, ponieważ dla zdecydowanej większości mięsożerców dieta bez produktów odzwierzęcych to jest kompletny kosmos. Często o tym zapominamy. A doskonale z autopsji każdy z nas zna te wszystkie pytania „skąd bierzesz białko”, „pewnie jesz 10 posiłków dziennie”. Zapominamy, że poza nami, bojownikami słusznej prawdy objawionej, inni ludzie są tak różnorodni i takie też mają pojęcie, wyobrażenie i zdanie o nas. I dokładnie tak samo różnorodnego podejścia i umiejętności w rozmowie potrzeba nam, aby dotrzeć do innych, by konstruktywnie prowadzić dialog.
Rozmowa jest sztuką. By prowadzić ją dobrze, trzeba się jej nauczyć. Gdy brak nam wprawy, często towarzyszy jej pewna nerwowość, która zamienia się w spór. Nie przyniesie to pożądanych rezultatów, nawet jeśli uzbrojeni jesteśmy w odpowiednią argumentację i wiedzę merytoryczną. Obserwując to na własnym przykładzie, dostrzegam, że podejmując takie rozmowy, warto być naturalnym i mówić w prosty sposób, bez ubierania swojej wypowiedzi w przeintelektualizowane formy. Do osoby, dla której niejedzenie mięsa jest abstrakcją, celniej trafi argument „nie jem mięsa, bo nie chcę, aby zabijano zwierzęta” niż jakiś przeintelektualizowany wywód, pełen mętnych teorii i popisów erudycji.
Radykalizm również nie robi nam dobrej prasy. Jesteśmy zbyt radykalni i bezkompromisowi, stawiamy ultimatum „wszystko albo nic”, a taką postawą nie osiąga się zbyt wiele. Trzeba tutaj zadać sobie zasadnicze pytanie – co chcemy osiągnąć? Jeśli walczymy o dobrostan zwierząt, potrzeba nam pragmatycznego działania. Dlatego bliskie memu sercu są działania Otwartych Klatek, które budują świadomość społeczną i mają wpływ na realne zmiany, czyli powolny, stopniowy proces zamiast rewolucji. Kampania na rzecz poprawy losu kur niosek i wycofania ze sprzedaży jajek „trójek” jest tu doskonałym przykładem – ludzie z OK wiedzą, że dalekosiężne cele skutecznie osiąga się drobnymi krokami. Statystycznie dobrostan zwierząt w większym stopniu poprawi ograniczenie spożycia mięsa i produktów odzwierzęcych przez dużą grupę konsumencką niż kilku radykalnych wegan. To jest kluczowe, warto o tym pamiętać. Nie zabijajmy wzrokiem tych, których skusi kawałek mięsa raz na tydzień, tylko cieszmy się, że nie jedzą go codziennie.
I działajmy dalej, rozmawiajmy więcej i przyjaźniej.
Bądźmy takimi wegetarianami/weganami, jakich chcieliśmy spotkać, gdy sami jedliśmy mięso.
Rozmawiajmy z naszymi mięsożernymi kolegami i przekupujmy ich dobrym wegańskim jedzeniem, przez żołądek do serca :)
Bądźmy radykalni i konsekwentni w wyborze tego, co kładziemy na swój talerz, a w kontaktach z ludźmi – otwarci i tolerancyjni.
Diaboliq
(#4, lato 2017)
Obsługiwane przez usługę Blogger .