Strona jest obsługiwana przez - Kasyno online

XWNZX

XWNZX

Lochy i Smoki – s/t

Czy twoje młodzieńcze lata upłynęły pod znakiem całych godzin spędzonych na graniu w RPG, zaczytywaniu się w książkach fantasy i ekscytowaniu się komiksowymi opowieściami o superbohaterach w lateksowych wdziankach? Jeśli odpowiedziałeś/-aś twierdząco na to pytanie, to znak, że Lochy i Smoki mają dużą szansę stać się twoim nowym ulubionym zespołem. Co prawda bardziej wolałem grać w Tony’ego Hawka i czytać horrory, jednak nie ma to większego znaczenia. Ta nerdowsko-erpegowa otoczka nie wychodzi bowiem na pierwszy plan, a spełnia raczej rolę smaczku i klamry spinającej cały koncept. Sprawdza się to doskonale, nadając kapeli oryginalności i charakteru wyróżniającego z tłumu. Poza tym bycie nerdem nie musi równać się zajawce na fantasy. Szczecińska ekipa nieświadomie spełniła moje marzenie o sprawnym przeniesieniu na polski grunt tego typu grania, łączącego w sobie pop punkową melodyjność z emocjonalnym ładunkiem. I na dodatek z tekstami w rodzimym języku! Na płytę składa się osiem kawałków, co zdecydowanie wystarczy, by zakochać się w Lochach. Pełno tu odniesień do świata gier (i nie tylko), jednak same utwory poruszają dość osobiste tematy, takie jak chęć pełnej kontroli swojego życia, rutyna atakująca codzienność, przemijanie. Na oddzielną uwagę zasługuje „Bezbarwny”, który jest najbardziej poruszającym utworem z całej płyty, a który mówi o depresji i uczuciowym wypaleniu. Przy linijce „Już od tylu lat jest mi tak bardzo wszystko jedno” aż ciarki przechodzą po całym ciele. Słuchając tej epki, można dostrzec co najmniej kilka źródeł inspiracji, gdyż brzmienie kapeli nie jest takie jednorodne. Oprócz typowego mixu emo z melodyjnym punkiem jest tu też troszkę soczystego pop punka rodem z początku lat dwutysięcznych (ta gitara po przejściu w „…należy zebrać drużynę”!), a nawet szczypta easycore’a (koniec „Billy Pilgrim wypadł z czasu”). Nie można też zapomnieć o wplatanym tu i ówdzie atmosferycznym duchu alternatywy lat 90., przez co momentami bliżej Lochom do twórczości Title Fight czy Basement. Wszystko się idealnie zazębia, dzięki czemu nie ma mowy o znużeniu. Wokalnie udzielają się dwaj członkowie zespołu, mieszając ze sobą partie krzyczane, nastrojowy, „natchniony” śpiew i przebojowe refreny. Te ostatnie nie mogą się ode mnie odczepić już któryś tydzień z kolei! Album, pomimo sporego ładunku smutku, świetnie ładuje baterie po ciężkim dniu. Chce się do niego wracać i wracać. Płyta roku 2015? Całkiem prawdopodobne. Wszystkie nerdy i geeki łączcie się, teraz macie swój hymn! Czytał Piotr Fronczewski.
~Mn (#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger .