Strona jest obsługiwana przez - Kasyno online

XWNZX

XWNZX

The Iron Son – Enemy

Żałoba po Bleeding Through jak dla mnie nadal trwa, lecz oto nagle pojawiło się światełko w tunelu. Wszystko wskazywało na to, że nie będzie już żadnych nowych wieści z obozu reprezentantów Orange County. Wokalista, Brandon Schieppati, wolał zająć się siłownią niż muzyką, o reszcie grupy nic mi nie wiadomo, tyle tylko, że basista, Ryan Wombacher, dalej udziela się w Devil You Know. Jak się jednak okazuje, Brandon nie mógł długo wysiedzieć bez darcia się do mikrofonu i tak powstał The Iron Son. Jest to jego solowy projekt, w pełni DIY, przy którym pomagali mu: były perkusista The Black Dahlia Murder – Shannon Lucas i producent Mick Kenney znany z Anaal Nathrakh. Owocem tej współpracy jest brzmienie, które w zasadzie można określić kontynuacją twórczości Bleeding Through, co tylko pokazuje, jak dużo Brandon miał do powiedzenia w swym macierzystym zespole. Nie zmieniły się ogromne pokłady furii i frustracji, jakie z siebie wyrzuca. Dostajemy standardowo już potężną ścianę dźwięku, wypełnioną zajebistymi riffami i konkretną napierdalanką, w której więcej metalu niż hardcore’a. Świetnie wyważono ciężar nagrań z melodyjnością, której tu nie brakuje. Nie zapomniano też o obowiązkowych klawiszach z ich unikalnym, nawiedzonym posmakiem. Są bardziej stonowane i, z kilkoma wyjątkami, nie wybijają się aż tak bardzo na powierzchnię, dopełniając tła kompozycji. Pojawiły się także gdzieniegdzie śpiewane refreny, co pozwala na chwilę odpoczynku od ciężarów wciskających w glebę. Schieppati przez lata wypracował swoje charakterystyczne brzmienie, które na tym albumie wydaje się być nieco bardziej okiełznane i przemyślane. Wyraźnie też słychać, kto stał za produkcją. A co takiego chciał z siebie wyrzucić fanatyk siłki i fitnessu? Tematy przewodnie, które zdominowały płytę, to głównie zdrada, nienawiść, ludzkie zakłamanie oraz rozczarowanie. Mocno dostało się fałszywym prorokom, narzucającym swoją moralność, którzy „żerują na słabych i wrażliwych”. Ogólnie bardzo dużo tu żółci i goryczy, ale facet nie miał w życiu lekko, szczególnie że ma zdiagnozowane dwubiegunowe zaburzenia nastroju. Pozytywnym akcentem na koniec albumu jest gościnny udział Marty Peterson, która dzięki swoim klimatycznym klawiszom raz jeszcze wskrzesza ducha BT. Te wręcz kościelne organy w połączeniu z pędem bliskim melodyjnemu death metalowi rozkładają na łopatki! Mistrzostwo! Po pierwszym przesłuchaniu kawałki zdają się zlewać ze sobą, ale z każdym kolejnym jest coraz lepiej. Można powoli wycierać łzy, żałoba dobiega końca, jest nadzieja.
~Mn (#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger .