Strona jest obsługiwana przez - Kasyno online

XWNZX

XWNZX

Watching Me Fall

Bardzo lubię niejednorodne, nietuzinkowe zespoły, z jednej strony zaangażowane społecznie, bezkompromisowe i konsekwentne, z drugiej – potrafiące w ciekawy sposób robić kawałki z bardzo osobistymi tekstami. Jest na szczęście na tej scenie kilka takich kapel, autentycznych i szczerych w tym, co robią, a Watching Me Fall bez wątpienia się do tego grona zalicza. Rozmowa z nimi to czysta przyjemność i to, że zagoszczą na naszych łamach, było tylko kwestią czasu. Świetną okazję ku temu stworzyła premiera ich nowej płyty „Crossroads”. Z pytaniami mierzył się Grześ (wokal), Gosta (gitara) i Bodzio (bas). ~Dq

W swojej nocie historycznej podkreślacie, że Watching Me Fall to przygoda. Słownik podpowiada mi, że przygoda to przelotny romans, jednak w waszym przypadku coś długo trwa to romansowanie. Aż tak bardzo się kochacie czy może tą miłością jest hardcore?
G - „Przygoda” w sensie takim, że w zasadzie nigdy nie wiadomo, co się czai za rogiem. To znaczy nie jest to hobby z cyklu „grillowanie z rodziną na działce”. Nie to, żebym nie lubił grillować, ale jednak granie w kapeli to jest zupełnie inna bajka. Pakujesz się z czwórką kolegów do ciasnego samochodu, jedziecie, w dramatycznych przypadkach nawet kilkaset kilometrów, żeby zagrać około trzydziestominutowy koncert, zjeść jakieś dobre wiktuały i wracać. No nie jest to niedzielny spacer z rodziną po markecie czy wypad na działkę albo nad rzekę. Inna bajka zupełnie. Taka może namiastka „road trip”? Sam nie wiem. Jest czas, żeby porozmawiać. Tak naprawdę porozmawiać. Jak siedzisz zamknięty z czterema typami przez kilka godzin, to jednak sporo rzeczy można się dowiedzieć. O świecie widzianym z perspektywy drugiej osoby. O sobie samym. Czy choćby o bitcoinie. Gdybyśmy się nie lubili albo gdybyśmy mieli, cholera wie jakie, mniemanie o sobie i tym zespole, to nie sądzę, żeby udało się nam ciągle tutaj być, ciągnąć ten wózek. Nie mam też żadnych wątpliwości, że jesteśmy w tym miejscu tylko dzięki scenie hc/punk. Wystarczy spojrzeć na frekwencję na koncertach tzw. „rockowych” albo „metalowych” lokalnych zespołów. Można sobie wmawiać, że gra się dla siebie głównie i tak dalej, ale jednak miło jest, kiedy przyjeżdża się do jakiejś malutkiej miejscowości, parkuje pod klubem na rogatkach i okazuje się, że w środku czeka jednak te parę osób. Komuś chce się zaprosić twój zespół, przyjść, posłuchać, co masz do powiedzenia. To jest naprawdę niesamowita sprawa.

N - Jest dokładnie tak, jak mówi Gosta. Sądzę, że nikt nie spodziewał się, że potrwa to tak długo. Ale chyba naprawdę jest fajnie, skoro to już tak długo funkcjonuje.

B - No z zespołem to trochę jak z dziewczyną, jest wiele cech wspólnych, musi być kompromis, trzeba się dogadać i pewne koszty są wspólne, trochę jak w związku. Jednak chyba bez miłości, he, he. No chyba, że jest to miłość do muzyki. Generalnie możemy bez siebie żyć. Faktycznie, chyba bardziej kochamy granie, ale przy tym jesteśmy dobrymi kumplami, bo inaczej chyba też byśmy się nie dogadali.
Na co dzień pracujemy i mamy rodziny, żony, dzieci, więc ja bym powiedział tak, że kiedyś to może była miłość do tego wszystkiego, potem przerodziło się to w romansowanie, które teraz nazwałbym może takim trochę skokiem w bok. Czyli, precyzując, jest to dla nas odskocznia od codziennego życia, a przy tym jest to coś, co zaczęło się tak dawno i jeszcze trwa. To chyba dlatego pasuje tu słowo przygoda, w której jeszcze bierzemy udział.

W pierwszym okresie mieliście jednak sporą przerwę w graniu. Z czego to wynikało?
N - Z zupełnie błahych powodów, którym pewnie nadaliśmy zbyt dużo znaczenia. A może właściwie zamiast powodów bardziej istotne były preteksty. Jak jesteś młody i bierzesz pewne rzeczy za bardzo do siebie, to może się okazać, że nie udźwigniesz nawet uzasadnionych pretensji kolegów.

B - Stare czasy. Fajnie wtedy było. Można by tu przypomnieć, jak przestaliśmy grać. Wcześniej byliśmy bardzo pochłonięci muzyką i sceną, i całą ideologią, byliśmy młodsi i chyba trochę głupsi, bo więcej braliśmy sobie na poważnie.

N - W sumie ta historia jest warta opowiedzenia, a chyba nikt jej nie słyszał w pełnej wersji. A więc pojechaliśmy zagrać koncert na zaproszenie znajomych z Łotwy. Trochę szalona podróż - jakieś dwa dni jazdy, koncert i dwa dni powrotu do domu. Z Bielska pod granicę, chyba do Białegostoku, dowiózł nas kierowca busa z zakładu pracy mamy Alka - naszego perkusisty. Z tym że nie miał ważnego przeglądu, więc nie chciał ryzykować przekraczania granicy. Postanowiliśmy dalej łapać stopa i złapaliśmy autobus. Kiedy zapakowaliśmy nasze graty do bagażnika, przyszedł czas na refleksję, że w sumie nie zapytaliśmy, ile nas to wyniesie, a kierowca nagle nie bardzo chciał na ten temat rozmawiać. Kiedy wyobraźnia zaczęła pracować, pojawiła się kolejna informacja, jedziemy razem z ekipą przemytników. Więc tak - my, przemytnicy, nasze gitary w bagażniku… aha, spoko. Ledwo ruszyliśmy i kolejna niespodzianka… zostaliśmy zatrzymani na granicy przez celników. Kierowca znał się na rzeczy i zarządził zrzutkę na łapówkę dla chłopaków w mundurach. Nie wyszło jakoś dużo - parę dolarów chyba nas to kosztowało, ale wystarczyło, żeby ruszyć dalej. Okazało się, że w ogóle to było jedyne, co od nas wzięli za podwózkę do Wilna, a ludzie, z którymi jechaliśmy, byli przesympatyczni, co podkreślali spirytusem, którego spożycie wziął na siebie Alek. W Rydze mieliśmy trochę czasu w oczekiwaniu na autobus do Kuldigi i kiedy dwóch z nas ogarniało bilety, pozostała dwójka poszła na spacer po mieście, z którego wrócili bez pieniędzy. Po prostu podobno dość przekonujący facet zwyczajnie przejął od nich część funduszy.
Sam koncert był zajebisty, super organizacja, miłe przyjęcie i fajnie się bawiliśmy. Do tego stopnia, że Alek tak polubił ten wschodni spirytus, że pogubił blachy, aparat ze zdjęciami i skarpetki.
Trochę się rozgadałem, a zmierzam do tego, co najważniejsze – po zrobieniu kanapki z serem nie umył po sobie noża… Czujesz? No powiedz, że to nie przegięcie. W dodatku w trakcie powrotu, kiedy już zaczęliśmy podejmować trudne tematy, chłopaki postanowili zapytać, czy po kilku latach bycia z zespole, nie kupiłbym sobie w końcu lepszego mikrofonu. No i od słowa do słowa, jakoś tak postanowiliśmy, że czas od siebie odpocząć.

To co się takiego zadziało, że w 2008 roku, po sześciu latach pauzy, postanowiliście znów grać pod tą samą nazwą?
N - Na sam pomysł pogrania znowu razem wpadł Boguś i Bastek. Pogadaliśmy na ten temat przy okazji jakiegoś koncertu i po niedługim czasie spotkaliśmy się na próbie.
Nazwa została po staremu, bo chyba cały czas budziła całkiem dobre skojarzenia. Może też trochę dlatego, że skład w większości był ten sam, co na początku. A może to po prostu przez lenistwo.

Wasza muzyka poszła w kierunku bardziej rozbudowanych kompozycji, nieoczywistych aranży. Czy wasze upodobania i inspiracje znacząco się zmieniły na przestrzeni tych lat?
N - Wydaje mi się, że nie aż tak bardzo. Ja ogólnie słucham dość dużo, ale nawet jak o to pytasz, to gdybym miał robić jakieś zestawienie, to obecnie u mnie w domu słychać więcej nowszych rzeczy. Ale też jest kilka takich zespołów, które kiedyś wywarły na tyle mocne wrażenie, że słucham ich stale.
Wydaje mi się, ze nasze kawałki są takie, bo to jest to, czego sami chcielibyśmy słuchać. Nie odkrywamy Ameryki, bo nie o to chodzi, ale też staramy się wychodzić nieco poza prosty riff i bicie na cztery. Taki klimat.

B - Myślę, że mniej lub bardziej przez lata nasze inspiracje się zmieniały. Generalnie jednak my jako zespół staraliśmy się zachować pewną konsekwencję w tym, co chcemy grać. W roku 2000 graliśmy na obniżonym stroju do C i na pewno graliśmy mniej melodii. Dzisiaj jest trochę inaczej, ale nie całkiem. To, co gramy teraz, to można powiedzieć taki zlepek z tych muzycznych inspiracji z wielu lat. Jednak zawsze staraliśmy się także wprowadzać nasze pomysły.
Słychać u was wyraźne inspiracje Refused, Snapcase. Takie mam pytanie – co sądzicie o ich reaktywacji po latach? Przyznam, że ostatnio, jak zobaczyłem wideo Snapcase z koncertu z Filadelfii z lipca 2015, to troszkę się załamałem.
B - Na początku chyba chcieliśmy grać jak Strife i zawsze było to trudne.

N - Hmm, rzeczywiście, spotykamy się co pewien czas z tym, że u kilku osób jakoś te skojarzenia się pojawiają. Nie wiem, na ile to jest zasadne i czy akurat osób, które stwierdzą, że porównywanie nas do nich to zwykła profanacja i nadużycie, nie będzie przypadkiem więcej. Z pewnością to były ważne dla nas zespoły, szczególnie gdy my wchodziliśmy w scenę. Pewne rzeczy nadal wywołują miłe wspomnienia. A że te reaktywacje wyglądają tak, jak wyglądają… no cóż. W Filadelfii, jak by nie patrzeć, myślę, że te dwa tysiące ludzi było i każdy zapłacił po tych kilkadziesiąt dolców, żeby to zobaczyć, więc wiesz… No dobra, jak już mamy obgadywać… Zagrali ten koncert i nic więcej chyba z tego nie wyniknęło. Widać, że nadal potrafią trzymać gitary, trafiają w odpowiednie progi i pałki nie wypadają z rąk, ale jednak sądziłem, że kogoś, kto był inspiracją dla całej rzeszy dzieciaków, stać na coś więcej niż: „ kto jutro idzie do pracy?” czy „kto miał dalej, żeby tu przyjechać?”. No a jednak okazuje się, że dzisiaj i to wystarcza. Zagrać godzinny koncert i się nie spocić. Być na godzinnym koncercie Snapcase i się nie spocić - no jest to jakiś wyczyn. Doceń chociaż to.

No tak, niekonwencjonalny wyczyn, doceniam. A czy np. reaktywacja Refused nie wydaje się wam trochę koniunkturalna? Bo chyba światopoglądowo ten zespół nie jest już tym, czym był.
N - Ja już nawet nie wiem, czy chcę wiedzieć, co siedzi im w głowach i jakie były przyczyny tego pomysłu. Jeśli jednak jest tak, że zespół ma więcej wzorów koszulek niż nagranych płyt, to zaczynam być nieco podejrzliwy. Dla mnie osobiście Refused kiedyś wiele znaczył. Wydawało się, że to kwintesencja tego, czym jest punk, w dodatku ubrana w fajną formę. No a potem się coś najwyraźniej zmieniło, czego dowodem był niewątpliwie występ na Open’erze. Poprzednie płyty dosłownie zajechałem. Nowej nawet nie wyjąłem z folii.

G - To nie jest tylko problem sceny hc/punk, te reaktywacje. To się dzieje wszędzie. Trudno mi osobiście ocenić, co kieruje tymi wszystkimi kapelami. W mainstreamie to raczej sprawa jest jasna, stawiam na kasę. Na szeroko rozumianej scenie niezależnej jest inna sytuacja, tak myślę. Może to jest trochę taki powrót do młodości? Wiesz: „Jak miałem dwadzieścia lat, to grałem w kapeli. Teraz mam czterdzieści lat, to może jak się zejdę z chłopakami, to znowu się poczuję, jakbym miał dwudziestkę na karku”. Może coś w ten deseń. Albo faktycznie to kwestia jakichś resentymentów. Chciałbym wierzyć, że kapele się reaktywują, bo ciągle mają coś do powiedzenia. Albo choćby do zagrania. Ale i z jednym, i z drugim bywa bardzo różnie.

B – Wiesz, ja tak myślę, że czas leci i wszyscy się starzejemy. Do wielu rzeczy nabiera się pewnego dystansu i często zmieniają się też priorytety w życiu. Może trzeba na takie reaktywacje patrzeć trochę z innej perspektywy.

A może to jest tak, że zaangażowanie i pewna bezkompromisowość, a także pomysłowość i nowatorstwo, wyrażające się w muzyce jak i w tekstach, to przywilej młodości. A koło czterdziestki, kolokwialnie ujmując, trochę „mięknie rura”? Gdyby spojrzeć na kilka leciwych kapel, można by stwierdzić taką prawidłowość.
G - Można by, i owszem. Ale z drugiej strony masz na przykład taki Off! Keith Morris mógłby być moim ojcem, a nie można mu odmówić odwagi. Z tym wymiękaniem na stare lata to chyba jednak jest kwestia osobista. Tego, jak się dany człowiek czy zespół rozwija. Czy drąży cały czas jeden temat, jeden styl, nie odchodzi od niego nawet o krok, czy szuka rozwiązań, które będą najlepiej oddawały to, w jakim miejscu się znajduje. Przykład: Madball i Snapcase. Słuchając ich płyt w kolejności chronologicznej, od razu widać, o co chodzi. Jedni znaleźli swoje miejsce i młócą płytę za płytą w jednej stylistyce, drudzy rozwijali się w bardzo liniowy sposób. Nie chcę tutaj arbitralnie powiedzieć, że kapele niewychodzące poza swój styl są be. Co to, to nie. Sam narzekałem na kilka zespołów, które pierwsze płyty miały dobre, a potem zaczęły „poszukiwać” i wyszło, jak wyszło... Wydaje mi się nawet, że trudniej jest poruszać się przez kilka, kilkanaście czy kilkadziesiąt lat w obrębie jednej stylistyki. Nie wiem, jak się wymyśla nowe numery w takiej sytuacji. Przecież jest tyle nowej muzyki, cały czas słuchasz jakichś rzeczy, które cię inspirują, czytasz nowe książki, trzeba mieć kupę samozaparcia, żeby trzymać te nowe rzeczy z daleka od kanonu, jaki sobie wypracowałeś. Ja bym nie potrafił. Idealna, z mojego punktu widzenia, sytuacja jest wtedy, kiedy zespół ciągle się zmienia, a jednak potrafisz rozpoznać, że to ciągle jest ta sama kapela, co przed dekadą załóżmy.

N - Trochę jednak trzeba być twardzielem, żeby grać na festiwalu, gdzie konkretnie na twój koncert prawdopodobnie biletu nie kupił prawie nikt. Widziałem jakieś wideo gdzieś w Internecie z tego spędu i muszę przyznać, że smutno było patrzeć na to wszystko. Chociaż może to właśnie jest owo nowatorstwo. A może od pomysłu na muzykę i teksty rzeczywiście ważniejszy jest pomysł na zgarnięcie lepszej kasy. Nie wiem.
Kurde, nie wiem, jak to faktycznie jest z tym wymiękaniem. Mówi się na przykład, że z wiekiem pewne zachowania się wręcz nasilają i u niektórych ludzi pewne postawy nawet bardziej się radykalizują. O, tak mi przyszło do głowy… Popatrz na takiego Jarka Kaczyńskiego. Kiedyś, jak wychodził na podwórko, to dostawał kopniaka w dupę, wracał z płaczem do mamy i siedział cicho. Dobrze sypiał, nawet kiedy na ulicach pojawiły się czołgi, a dziś popatrz, jak walczy, łobuziak jeden. Albo ten lekarz – Boguś Chazan – ten, co wybudował chyba całkiem fajne wille na skrobankach, a dziś, patrz, jak walczy niezłomnie o każde jajeczko i każdego plemnika. Więc widocznie można.
Jak tak sobie myślę, to może faktycznie coś w tym jest, że ci, którzy dawali z siebie więcej w młodości, potem nieco odpoczywają, a ci, którzy nie mieli zbyt wiele osiągnięć, muszą potem jakoś nadrabiać na starość.

B - Czasem bywało tak, że najbardziej głośni najszybciej wymiękali. Wiadomo, że tylko krowa nie zmienia poglądów. Jednak jak obserwuje ludzi, to nie jest tak źle. Wiele osób, mówiących o pewnych ideach i działających na scenie wiele lat temu, działa tu do dzisiaj. Dla niektórych osób zrobił się z tego sposób na życie, szczególnie dla tych, którym udało się to połączyć z pracą zawodową, np. pracą w różnego rodzaju fundacjach, prowadząc wege knajpę itp. Myślę, że my też się zmieniamy, jednak jeszcze nie wymiękamy.

No to jestem spokojny. Macie zespół, którego początki sięgają 2000 roku, a w scenie siedzicie znacznie dłużej. Ciekawi mnie, co was takiego w niej przyciągnęło i zainteresowało, że postanowiliście w tym uczestniczyć i ciągniecie to dalej?
N - Scena dla mnie to był taki naturalny… azyl. Po dość długim czasie odkrywania, że coś jest chyba nie tak z tym, co się dzieje dookoła, że z jakichś względów nie bardzo pasuje ci to, co proponuje społeczeństwo, w którym wyrastasz, a z którym zaczynasz mieć coraz mniej wspólnego. Z kolei odkrycie, że są inni dookoła, których tak samo jak ciebie nie bardzo interesuje pójście do wojska, chodzenie do kościoła, wymachiwanie kawałkiem szmaty, wcale w nie twoim ulubionym kolorze, a zamiast tego chodzenie na koncerty i ten cały hałas… To było coś.
I konsekwentnie, kiedy czasem pod wpływem pewnych zespołów, zaczynasz się zastanawiać, co dalej, a czasem, kiedy odnajdujesz swoje przemyślenia w ich tekstach, i już wiesz, że więcej nie zjesz mięsa, że alkohol faktycznie wyrządza więcej krzywdy innym, niż mi dostarcza zabawy, że trzeba być życiowym nieudacznikiem, żeby za swoje życiowe niepowodzenia obwiniać wszystkich, którzy wyglądają inaczej, myślą inaczej, kochają inaczej, wierzą inaczej, a jedynym powodem twojego zadowolenia są te rzeczy, na które nie masz najmniejszego wpływu, jak to, że masz taki a nie inny kolor skóry, albo że parę lat wcześniej ktoś, kto mówił tym samym językiem co ty, bohatersko się zabił albo zabił kogoś, kto mówił akurat językiem innym.
A potem mija 20 lat i okazuje się, że absolutnie wszystkie te rzeczy, przed którymi szukałeś schronienia, są nadal aktualne. Tak samo aktualne jak powody, dla których przestałeś jeść mięso, chodzić do kościoła czy być częścią tego narodu.

Dzięki temu, że i dla mnie scena jest takim azylem, mogę trzymać w ręku gorący jeszcze egzemplarz waszej płyty. Czy możecie powiedzieć coś więcej o niej, z jakim zamysłem powstawała, do kogo jest adresowana?
N - Hmm, nie wiem, czy jest w tym jakaś większa filozofia. Wiesz, spotykamy się na próbach, Jajko przyniesie jakiś riff, który wydaje się być fajny, wymyślamy, jak z tego zrobić większy kawałek, coś tam wyrzucamy, bo przestaje nam się po jakimś czasie podobać, coś zmieniamy... I w końcu przychodzi ten moment, w którym uznajesz, że jest ich już tyle i że razem tworzą już na tyle spójną całość, że czas to zmaterializować. Chyba nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Mam nadzieję, że nie jesteś rozczarowany.
A generalnie chodzi o to, żeby nam samym też dobrze się tego słuchało. Wiesz, można zaobserwować pewne trendy. Na przykład jednego dnia jest popularnych całkiem sporo niemieckich kapel metalowych, potem modne staje się emo, aż tu nagle te same osoby twierdzą, że nigdy z tym gównem nie miały nic wspólnego i zostają najprawdziwszymi londyńskimi skinami, a za pół roku będą nawijać, że w zasadzie to od zawsze byli posi i liczy się tylko Waszyngton i tylko Boston, by po chwili znowu grać kwadratowy metal, bo kapela z Cleveland właśnie nagrała nowy album. OK, może być tak, że coś akurat popieprzyłem z chronologią, ale chodzi mi o to, że czasem zdarza się, że w pewnym momencie zwyczajnie brakuje ci zespołu, który grałby tak, jak chciałbyś tego ty, no i nie masz wyboru. Musisz to sobie zrobić sam. Jak ktoś oprócz nas samych uzna, że też nie nadąża za tymi transformacjami i po prostu podoba mu się to, co robimy, no bo akurat mu się podoba, to znaczy, że gramy też dla niego. No chyba że ten ktoś jest prawicowcem, wtedy nie.
Skoro postanowiliście nagrać muzykę, jakiej wam brakuje, to czy jesteście zadowoleni z efektów swojej pracy? Udało się stworzyć i wydać płytę taką, jak chcieliście?
B - Myślę, że tak. Kiedy tworzyliśmy te numery i graliśmy je na próbach, myślałem, że idziemy w jakimś dziwnym kierunku i że ten materiał ogólnie będzie średni. Jednak dopiero po nagraniu numerów i przesłuchaniu całości muszę przyznać, że jest bardzo dobrze. Miałem wrażenie, że materiał będzie niespójny, jednak pozytywnie się zdziwiłem, słuchając całości, ładnie się to wszystko komponuje. Więc generalnie tak, muzycznie jesteśmy zadowoleni.

N - Sam nie wiem, jak ci odpowiedzieć. Pewnie są tacy, którzy powiedzą, że brzmienie do dupy, coś tam krzywo, koleś fałszuje, ale ja myślę, że wyszło spoko. Nagrał nas Maciek w Waiting Room. Fajnie spędziliśmy u niego czas. Budżet mieliśmy nieduży, a i tak większość kasy przejedliśmy, zamawiając pizzę, więc trzeba było zrobić chociaż tyle, na ile starczyło. Mamy fajnych kolegów - Tomka z Black Wednesday i Bezkoca tym razem, którzy postanowili się zrzucić na jej wydanie i, jak na żyrantów przystało, zmagać się z Providentem. Dzięki temu można wybierać, czy chcemy ją mieć u siebie na winylu czy kompakcie – to chyba dość sporo. Boguś w przerwach w pracy, a nie ma ich zbyt wiele, wykonał cały projekt okładki. No i weź pod uwagę, że u nas każdy ma swoje zdanie i chce się wypowiedzieć. Jak się tak zastanowić, to przecież to jest sukces, że ona w ogóle wyszła.
Mimo wszystko, gdybym nie był w tym zespole i kupił ten krążek, to chyba powiedziałbym, że jest fajny. Mnie się w każdym razie zdarza słuchać tej płyty. Być może za jakiś czas okaże się, że coś tam można było zrobić lepiej, gdyby mieć więcej czasu, albo gdyby ktoś inny zajął się pewnymi jej elementami... Pewnie zawsze mogłoby być lepiej. Ale jesteśmy tu i teraz i chyba nie mamy większych zastrzeżeń.

To, o czym ja marzę, to aby pojawił się na scenie konkretny zespół grający nowoczesnego hardcore'a z polskimi tekstami. Troszkę liczyłem na was, ale wciąż nie mogę się doczekać. Gdzieś wyczytałem, że macie teksty po angielsku, by bardziej zakamuflować to, o czym są. Zastanawia mnie, czy to ma sens, skoro właśnie tekst piosenki powinien dawać tę łatwość mówienia o rzeczach, o których ciężko jest mówić wprost, na co dzień? A może po prostu po polsku brzmiałoby to wyjątkowo banalnie, bo nawet teraz, gdy próbuję sobie wyobrazić polskojęzyczne tytuły płyt na waszych okładkach, to trochę się uśmiecham.
N - No i sam widzisz… A to często tylko pojedyncze słowa. Rzeczywiście Bezkoc, bo chyba o wywiadzie do Pasażera mówimy, nakłonił mnie do chwili szczerości i powiedziałem, że czasem niełatwo jest mówić wprost o pewnych rzeczach, więc obcy język daje piszącemu teksty poczucie pewnej ochrony. Są tematy, które autentycznie trudno się porusza, albo są osoby, którym o pewnych rzeczach po prostu nie opowiadasz. Z jednej strony traktujesz niektóre kwestie jako coś bardzo intymnego, a z drugiej chciałbyś je z siebie czasem wyrzucić... Wiesz, każdy z nas nosi w sobie niedopowiedzenia, pewnie każdy ma też swoje kompleksy, z którymi się zwyczajnie zmaga. Bycie w zespole, stawanie przed ludźmi podczas koncertów samo w sobie sprawia, że trzeba się z nimi mierzyć. Mnie w każdym razie nie zawsze przychodzi to z łatwością. Naprawdę się stresuję i trochę przeżywam, kiedy mamy zagrać koncert. Więc jeśli trzeba by dodatkowo przezwyciężać kolejną trudność...
Pisząc teksty, czasem piszę je po polsku, a potem podczas tłumaczenia wyrzucam pewne kwestie, które byłyby zbyt dosłowne, albo zbyt dużo mówiły o mnie... W końcu nie znamy się aż tak dobrze albo wręcz znamy się zbyt dobrze.
Rzeczywiście, gdyby przetłumaczyć teksty, tytuły płyt czy nazwy zespołów, nawet tych zachodnich, to można się zastanawiać, na ile one wszystkie brzmiałyby zabawnie w naszych realiach i jakie skojarzenia by budziły. Pewnie wielu uznałoby je za banalne. Mnie w każdym razie bycie banalnym nie przeraża aż tak bardzo.
Zresztą jest trochę tych zespołów, które sobie bardzo dobrze radzą i świetnie wyrażają emocje po polsku. Regres od razu przychodzi mi do głowy. Uwielbiam tych chłopaków, a Paweł ubiera swoje myśli w słowa w naprawdę doskonały i bliski mi sposób. O, albo Astrid Lindgren… Hard To Breathe swoje ostatnie rzeczy zaczęli robić po polsku. Jest w czym wybierać.
Nagrywając płytę, przygotowaliśmy jeden kawałek z polskim tekstem. Z tym że po pierwsze jest on ukradziony, a po drugie trochę za wcześnie, żeby go ujawniać. Projekt nie jest jeszcze w pełni zrealizowany, ale chyba będzie można go za jakiś czas usłyszeć. Jak obiecasz, że nikomu nie powiesz, to ci go wyślę. O ile nie zapomnę.

Obiecuję nie pisnąć ani słowem ;) Teraz jednak zastanawia mnie w kontekście kawałka „Another Year”, czy wasze teksty, nagrania tworzone są po to, aby coś zmienić, być jakąś lekcją dla kogoś. W ogóle nie wiem, czy dzisiejszy młody człowiek, w tak dużym zalewie nagrań i dość konsumpcyjnym odbiorze muzyki, zagłębia się w przekaz. Z drugiej strony to, czy dla ludzi z dużym życiowym bagażem doświadczeń piosenki mogą być czymś więcej niż zbiorem przestarzałych cytatów?
N - Czy one są tworzone z takim nastawieniem? Nie. Chociaż oczywiście może się zdarzyć tak, że ktoś, słuchając nas, dokona jakiegoś odkrycia w sobie albo stwierdzi „Cholera, mam podobnie”. Tak samo jak było w naszym przypadku, kiedy słuchaliśmy, wydawałoby się, mało istotnych z punktu widzenia muzycznego rynku, zespołów. My tylko chcemy powiedzieć, że jesteśmy tu, gdzie jesteśmy, i że w taki konkretnie sposób odbieramy świat. Na pewno jest tak, że dla iluś tam osób nasz zespół nie jest w ogóle atrakcyjny i ten ktoś zdecydowanie szuka w innych rejonach czegoś dla siebie. Jest rzeczywiście dużo kapel, dużo różnej muzyki, koncerty są w zasadzie wszędzie i co chwilę, wiec jest w czym wybierać. Jeśli jednak, w co wątpię, na tej scenie punk, jaką znamy, pojawiają się osoby niezainteresowane przekazem, to może się zdarzyć, że będą powielać błędy już kiedyś popełniane i z których wnioski zostały już wyciągnięte. Nieważne. Ten tekst jest, z grubsza rzecz ujmując, o tym, o czym mówiłem trochę wcześniej. O tym, co sprawiło, że punk stał się jedną z najważniejszych rzeczy w życiu i choćby nie wiem jak bardzo wyblakły te teksty na znoszonych koszulkach, to są one cały czas aktualne. I nawet kiedy niektórym zmieniły się już priorytety i bardziej atrakcyjne stały się inne, może z ich perspektywy fajniejsze, cenniejsze w sensie materialnym rzeczy, ja bym się z nimi nie zamienił.

W kawałku „What Have We Done” mówicie o tym, że więzy międzyludzkie zniszczone są przez arogancję i ignorancję. Z kolei kawałek „Empty” mówi też o pewnej pustce emocjonalnej, nieumiejętności odnalezienia się w otaczającym świecie. To wszystko razem tworzy obraz znaczącego kryzysu ludzi jako społeczności.
N - Wiesz, jednego dnia odgradzamy się murem czy płotem od innych na swoim strzeżonym osiedlu, a potem, idąc po ulicy, gdy ktoś nas zaczepia, dziwimy się, że nikt nie staje w naszej obronie. Nie widzimy związku. Jako ludzie daliśmy się wmanewrować w to, żeby budować swoją pozycję względem innych na zasadzie pewnej hierarchii, w której nawet jeśli doświadczamy czegoś niedobrego albo mamy świadomość, że te niedobre rzeczy się dzieją, powielamy je i mimo wszystko krzywdzimy innych. A na końcu to zawsze my jesteśmy najbardziej pokrzywdzeni – tak twierdzimy, żeby się wyżalić. I w rzeczywistości też tak jest, bo konsekwencje tych zachowań faktycznie na końcu uderzają w nas samych. Nikt z nas nie chciałby być czyimś niewolnikiem, ale często korzystamy z niewolniczej pracy innych dla podniesienia własnego komfortu. Podporządkowujemy sobie zwierzęta, torturujemy je i mordujemy w najbardziej wymyślny sposób, ale oburzamy się jednocześnie, gdy ktoś pokazuje nam ich rzeczywistość, ukrytą za murami rzeźni czy ferm, albo zwyczajnie pyta, co się stało z naszą empatią. Dlaczego? Bo tym sposobem ten nasz komfort narusza.

W nowej płycie podoba mi się to, że poza piętnowaniem pewnych negatywnych cech i zjawisk są tam dla równowagi dające nadzieję wersy, które można by nazwać drogowskazami. Np. kawałki „To the Last Breath” i „Leave Me Alone” sugerują, aby grubą kreską oddzielić się od tego jakby narzuconego głównego nurtu i jasno zaznaczyć swoje stanowisko, swoją obecność. Ale bunt to nie tylko hałas. Jak ocalić swoje marzenia, gdy wpycha się nas w niepasujące buty i każe wierzyć, że panujące zasady to nasze przeznaczenie?
N - Hmm, nie wiem. To jest tak, że mam jakieś swoje spostrzeżenia i przemyślenia, ale... No właśnie, one są obciążone tym, że są moje, wynikają z pewnych doświadczeń, a po drugie pewnie nieco zniekształcone, gdyż rzeczywistość, której dotykam, będzie w odbiorze inna dla drugiej osoby. Trudno mi więc dawać wskazówki. Mogę próbować dzielić się tym, jak ja pewne sprawy widzę, albo jak widzą je postaci z naszych tekstów, ale o tym, w jakim stopniu pozwalamy sobą sterować, decyduje każdy z osobna. Myślę jednak, że warto być krytycznym i kwestionować w zasadzie wszystko, warto odrzucać autorytety, być cynicznym, dokonywać przedefiniowywania pewnych pojęć i nadawać znaczenie temu, co jest ważne dla nas samych. To już jest jakiś początek.

Numer „Again”, który zamyka płytę, nawiązuje do jej tytułu. Chyba każdy doświadcza w życiu takiej sytuacji, gdy ponownie znajduje się w tym samym miejscu i znów musi dokonać wyboru na skrzyżowaniu dróg. Często też dlatego, że drogowskazy były mylne. Co może być naszym wewnętrznym kompasem, gdy nie wiadomo, gdzie iść, którą z dróg wybrać?
N - No i tu naprawdę muszę znowu odpowiedzieć – nie wiem. Cholera, tobie zdecydowanie łatwiej i lepiej wychodzi wgłębianie się w te teksty i ich analizowanie niż mnie. Ta płyta wyszła dosłownie parę dni temu, a mam wrażenie, że już znasz ją bardzo dobrze i tak naprawdę mógłbyś sam dać odpowiedź na wiele z poruszanych tu kwestii. Dla mnie to naprawdę dużo znaczy. I też w sumie o to chodzi, żeby można było w nich znaleźć swoje znaczenie i własną interpretację.
Ja, im jestem starszy, tym bardziej mam wrażenie, że mniej wiem i w pewien sposób nawet zazdroszczę tym, którzy w sposób jasny i zdecydowany usiłują wyznaczać sobie i innym kierunki. Mimo wszystko wydaje mi się, że warto być konsekwentnym, i jeśli coś działa na naszą korzyć, to warto za tym podążać. Decyzje podjęte parę lat temu cały czas przynoszą dobre rezultaty i mnie, i innym z najbliższego otoczenia, więc się tego trzymam, nawet gdy pozostałe rzeczy zawodzą albo rodzą wątpliwości.

No dobrze, to żeby już nie zamulać, zapytam jeszcze, jaki kierunek na przyszłość wskazuje wasz zespołowy kompas?
N - Jak widać, to nie jest przelotny projekt, więc kto wie, pewnie jeszcze spędzimy ze sobą trochę czasu. Ciągle skupiamy się na nowych rzeczach, chyba spróbujemy zmierzyć się z nimi i coś mi mówi, że może coś jeszcze nagramy. Na pewno zagramy kilka koncertów w najbliższym i trochę dalszym czasie. No, jak to zespół. Zobaczymy.

W takim razie powodzenia i dzięki za ten wywiad!
N - My także dziękujemy za trudne pytania i za zainteresowanie. Buziaki.

(#3, wiosna 2016)
Obsługiwane przez usługę Blogger .